Wybierasz się na wakacje do Włoch? Uważaj na zwykłe „ciao”

Wybierasz się na wakacje do Włoch? Uważaj na zwykłe „ciao”

Dodano: 
Włochy
Włochy Źródło: Pixabay
Wakacje we Włoszech to spełnienie marzeń. Każdego roku kraj ten odwiedzają miliony turystów. Włosi, wydają się swobodnymi i bardzo otwartymi ludźmi. Okazuje się jednak, że to idealna gra pozorów, którą w książce „Włosi” demaskuje i wyjaśnia dziennikarz John Hooper.

Włoskie podejście do życia imponuje wielu osobom. Spokój, niewymuszone stroje i pełna nonszalancja. Okazuje się jednak, że w wielu przypadkach jest to tylko gra pozorów, a w rzeczywistości Włosi są bardzo skryci i nie lubią się dzielić swoimi poglądami. Dość jasno wyznaczają również dystans, którego turyści często nie rozumieją. Poniżej zamieszczamy fragment książki „Włosi” Johna Hoopera, która wyjaśnia całe to zjawisko oraz pokazuje, jak wygląda ono współcześnie.

Włoska zbroja z nonszalancji powstałą setki lat temu

Typowo włoskim słowem jest „sprezzatura. Po raz pierwszy użył go Baldassare Castiglione w swoim Dworzaninie, podręczniku dla dworzan z początku XVI wieku. Z utworu wyraźnie wynika, że życie w pałacu wcale nie należało do łatwych. Od renesansowych dworzan oczekiwano elokwencji, logicznego rozumowania, wszechstronnej wiedzy, ale również tężyzny fizycznej i umiejętności typowych dla żołnierza. „Sprezzatura”to odpowiedź na pytanie, w jaki sposób zaprezentować to wszystko światu z wystudiowaną beztroską, zupełnie jakby przychodziło naturalnie, chociaż w istocie jest efektem długich nocy spędzonych na czytaniu przy świecy i wyczerpujących dni wypełnionych ćwiczeniem sztuki władania bronią.

Jeśli powrócimy teraz na naszą hipotetyczną ulicę i uważnie rozejrzymy się dookoła, dostrzeżemy duchowych spadkobierców dworzan opisanych przez Castiglionego — tych upozowanych w irytujący sposób młodych mężczyzn, którzy mówią coś sobie na ucho konspiracyjnym szeptem na rogach renesansowych ulic. Jednego z nich zobaczymy też przy stoliku w kawiarnianym ogródku. Patrzy na nieprzyjazny świat przez wszechobecne okulary przeciwsłoneczne. Jego włosy wyglądają na potargane, w rzeczywistości jednak starannie je uczesał, żeby uzyskać taki efekt. Ta fryzura jest równie przemyślana jak idealnie dopasowane buty i pasek. Nasz współczesny dworzanin prawdopodobnie czeka na piękną młodą kobietę, równie elegancką jak on. Chociaż jeszcze bardziej prawdopodobne, że umówił się na spotkanie z kimś, kto zapewni mu intratny kontrakt albo powie, na kim musi zrobić dobre wrażenie, żeby znaleźć się na liście kandydatów startujących w najbliższych wyborach lokalnych. Jego świat to świat elegancji i intryg, ale poza rodziną i może garstką przyjaciół ze szkoły lub uniwersytetu prawdopodobnie żyje w osamotnieniu. Właśnie takie osamotnienie doskonale oddawał aktor Marcello Mastroianni, gdy kreował postaci wielkich samotników w filmach Federica Felliniego. Można jednak dostrzec je również w chłodnym spojrzeniu i przedwcześnie dojrzałej, rozluźnionej postawie Giovanniego de’ Medici, stojącego przy boku swojej matki na słynnym portrecie autorstwa Agnola Bronzina. Wysyła on czytelny komunikat: nawet dziecko z rodu Medyceuszy jest zdolne do onieśmielającej samokontroli.

Czytaj też:
Na wakacje do Włoch? O tych obostrzeniach trzeba pamiętać

Włoska impulsywność? To kolejna zasłona

Chyba najbardziej paradoksalną cechą Włochów — a także jedną z tych, które najbardziej zwodzą innych — jest ich pozorna impulsywność. Te wszystkie przesadne miny, żywa gestykulacja i pozornie emocjonalne wybuchy współistnieją z głęboką ostrożnością i dyskrecją. Burzliwa historia i przebiegli rodacy nauczyli Włochów ostrożności.

Jedną z pierwszych rzeczy, na jakie zwracają uwagę zagraniczni korespondenci po przyjeździe do tego kraju, jest niechęć zwykłych ludzi do podawania swoich nazwisk, nie mówiąc już o innych szczegółach, takich jak zawód, wiek czy miejsce urodzenia. Mogą głośno gadać przez komórkę o najbardziej intymnych aspektach swojego prywatnego życia — problemach ze szwagrem, a nawet badaniach lekarskich — ale gdy na przykład zapyta się ich, na kogo będą głosować, nabierają wody w usta. A nawet jeśli powiedzą, to odmówią podania jakichkolwiek szczegółów pozwalających ustalić ich tożsamość. Tak samo dzieje się, gdy Włosi są proszeni o skomentowanie jakiegokolwiek wydarzenia — czy to wypadku, którego byli świadkami, czy wyniku sobotniego meczu. Nawet wtedy, gdy otrzymują zapewnienie, że ich słowa zostaną opublikowane w materiale, który ukaże się tylko za granicą, często odwracają się, unoszą palec wskazujący i mamroczą słowo zapożyczone z angielszczyzny „privacy”.

Z najbardziej niezwykłym, jak sądzę, przykładem tego rodzaju rezerwy spotkałem się pewnego wieczoru po telefonie od kolegi z Londynu. Jego gazeta miała zestawić ceny podobnych produktów w różnych europejskich stolicach. Jednym z nich był Big Mac. Poprosiłem asystentkę, by zadzwoniła do najbliższego McDonalda w Rzymie.

„A kto pyta?” — usłyszała w słuchawce. Odpowiedziała, że zainteresowany jest tym angielski dziennikarz. „W takim razie nie mogę nic powiedzieć”. Asystentka wyjaśniła, że nie potrzebuje komentarza ani danych osoby, z którą rozmawia. Dodała, że przecież może pójść do McDonalda i sama sprawdzić cenę. Chciała tylko, żeby rozmówczyni zaoszczędziła jej fatygi i podała cenę, która prawdopodobnie znajduje się na podświetlanej tablicy tuż nad jej głową. Nic z tego. W końcu asystentka musiała wyjść z biura i pokonać kilometr dzielący nas od restauracji, by dowiedzieć się czegoś, co nie jest żadną tajemnicą.

Powściągliwość w dostarczaniu informacji cechuje czasami nawet media. Wiadomości w telewizji i radiu bywają stronnicze, lecz przynajmniej przekazuje się je w jasny i zrozumiały sposób. Co innego artykuły we włoskich czasopismach, a szczególnie we włoskich gazetach — te często trzeba rozszyfrowywać. Dotyczy to zwłaszcza materiałów z życia politycznego. Po przeczytaniu artykułu pozostajemy z wrażeniem, że dziennikarz był tylko na tyle niedyskretny, by uchylić rąbka tajemnicy i dopuścić nas do pewnych (choć z pewnością nie wszystkich) sekretów, do których tylko on ma dostęp.

Muszę oddać sprawiedliwość moim kolegom dziennikarzom: w większości wypadków dzieje się tak dlatego, że chronią swoich informatorów. Kiedy indziej stosują peryfrazę (zwykle na odgórne polecenie), żeby nie zdenerwować zainteresowanych polityków. Nie trzeba chyba dodawać, że politykiem o największej medialnej sile rażenia przez długi czas pozostawał Silvio Berlusconi. Kiedy był u władzy, włoskie media często omijały problem przez cytowanie krytycznych głosów z zagranicznych publikacji, których autorzy zwykle nie przebierali w słowach.

„Przez wieki wzywaliśmy obce wojska, żeby toczyły za nas walki” — powiedział mi jeden z ministrów Berlusconiego podczas kolacji. „Teraz wysługujemy się zagranicznymi korespondentami”.

Luigi Barzini napisał w klasycznym opracowaniu dotyczącym własnego narodu, że strach nauczył Włochów „iść przez życie z taką ostrożnością jak doświadczeni skauci w lesie, którzy rozglądają się na wszystkie strony, wsłuchują się w najcichsze szelesty i macają ziemię przed sobą w poszukiwaniu ukrytych pułapek”.

„Pinokio” to nie tylko przypowieść o niebezpieczeństwach związanych z kłamaniem. To również powiastka umoralniająca o zagrożeniach płynących z naiwności. Kiedy pajacyk spotyka Lisa i Kota, namawiają go, żeby zaniósł złote monety na Pole Cudów i zasadził je w ziemi. Zapewniają, że wyrośnie z nich drzewo pełne pieniędzy. Co następuje potem, chyba nie trzeba dodawać.

„Ciao” może cię zgubić

Jednym z najczęstszych błędów popełnianych przez cudzoziemców przyjeżdżających do Włoch i przekonanych, że znajdują się wśród beztroskich, miłych południowców, jest mówienie do każdego „ciao”. Tyle że „ciao”to odpowiednik angielskiego „hi”, czyli „cześć”. O ile w Stanach Zjednoczonych bez problemu można powiedzieć „hi”do osoby, której się za dobrze nie zna, o tyle we Włoszech nie powinno się tego robić. „ciao” koresponduje z poufałym „tu”(„ty”). Jeśli zwykle używa się bardziej formalnego „Lei”, odpowiednim powitaniem, w zależności od pory dnia, jest „buongiorno”(„dzień dobry”) lub „buonasera” („dobry wieczór”). Istnieją przy tym regionalne wariacje — to jeden z wielu charakterystycznych znaków, po których Włosi rozpoznają obcych. W niektórych regionach można na przykład zamiast „buonasera” usłyszeć „buon pomeriggio”. Gdzieś pomiędzy „ciao” i bardziej formalnymi powitaniami należy umieścić formę „salve”, którą stosujesz, gdy brak ci pewności, w jakim stopniu zażyła jest twoja relacja z daną osobą. Jeśli będziesz zbyt swobodnie używać słowa „ciao”, prędzej czy później usłyszysz oschłe „salve”, a może nawet lodowate „buongiorno”lub „buonasera”. Będzie to lingwistyczny odpowiednik zimnego prysznica, znaczący mniej więcej tyle: „Stop. Nie jestem twoim przyjacielem, więc nie traktuj mnie tak, jakbym nim był”.

„Włosi” John HooperCzytaj też:
Tragedia we Włoszech. Fragment lodowca runął na turystów w Dolomitach

Opracowała:
Źródło: Wydawnictwo W.A.B.