Pojechał rowerem z Poznania nad Morze Czarne. Pokonał 2 tys. km i odkrył wyjątkowy kraj

Dodano:
Grzegorz Dąbrowski w trakcie wyprawy rowerowej Źródło: Archiwum prywatne / Grzegorz Dąbrowski
Tylko odważni marzyciele decydują się na realizację tak szalonych pomysłów. Za jeden z takich można uznać rowerową wyprawę Grzegorza. Do Rumunii nad Morze Czarne udał się jednośladem bezpośrednio z Poznania. Opowieściami o tym, co go spotkało po drodze, można by zapisać setki notatników. W rozmowie z Wprost.pl podzielił się niesamowitymi wspomnieniami i radami.

Rowerem z Poznania do Rumunii postanowił wybrać się w czerwcu 2023 roku. Wiedział, że przed nim około 2 tys. kilometrów i wiele tygodni spędzonych na szlakach zupełnie solo. Jechał przez Słowację i Węgry, a celem była mała rumuńska wioska Vadu nad Morzem Czarnym. Swoje wrażenia w szczerych wpisach przedstawia m.in. na profilu bicyklove_gregor na Instagramie. Co sprawia, że ktoś postanawia podjąć się tak wymagającego wyzwania? – Odkąd pamiętam, rower był moim wielkim marzeniem. Od jakiegoś czasu inspiruje mnie Kazimierz Nowak – on na początku XX wieku pojechał z Poznania starym rowerem do Afryki i przemierzył cały kontynent. Prowadził go przez pustynie i dżungle, nie mając odpowiedniego sprzętu, i dał radę. To mnie fascynuje i pomyślałem, że jeśli on potrafił, to czemu ja miałbym nie sprostać mojemu wyzwaniu, żyjąc w czasach, gdzie mamy tyle ułatwień? Mój idol zaszczepił we mnie coś takiego, że wyprawa rowerowa to najlepsza przygoda – mówił w rozmowie z Wprost.pl Grzegorz Dąbrowski.

Przed realizacją marzeń nie powstrzymuje go nic, nawet to, że jest ojcem trójki dzieci, przykładnym pracownikiem i wiedzie spokojne rodzinne życie pełne przyziemnych spraw, które dotyczą każdego z nas. Wyprawy są częścią jego świata już od dawna. A ta była jednym z kolejnych celów.

O Rumunii krąży wiele opowieści, jednak dla Polaków to wciąż mało znany i tajemniczy kraj. Niewiele wiemy o tamtejszej przyrodzie, pięknej naturze i tym, jak żyją mieszkańcy. Przykładowo niektórzy mylą Rumunów z Romami. Może to być krzywdzące dla obu grup. Okazuje się, że na miejscu pod wieloma względami czas się zatrzymał, nie jest tak nowocześnie jak na zachodzie Europy. Mimo wszystko można znaleźć tam zachwycające i urokliwe zakątki czy poznać wyjątkowych ludzi.

To spore państwo o powierzchni 238 397 km kwadratowych, a jedną z jego wielu zalet jest to, że leży nad Morzem Czarnym. Tym razem Grzegorz wybrał właśnie to miejsce, by sprawdzić, czy znane stereotypy i plotki pokryją się z rzeczywistością. „Będę spać w dzikich Karpatach i myć się w potokach, a trasa poniesie mnie najmniejszymi dróżkami, jakie udało się znaleźć na mapie rowerowej” – tak opisywał swoje plany w mediach społecznościowych chwilę przed tym, jak wyruszył. Nie zamierzał ulec presji czasu i nie kupił nawet biletów powrotnych. Zakładał tylko, że dziennie przejedzie około 85 km.

Od dziecięcych marzeń do pięknych wypraw

– Nie da się podjąć takiej wyprawy bez miłości do tego. Kocham rower od zawsze i zawsze chciałem go mieć, a że pochodziłem z biednej rodziny, to pierwszy górski kupiłem sobie dopiero, gdy byłem dorosły i zarobiłem pieniądze. Wtedy nie schodziłem z niego prawie wcale – dzielił się wspomnieniami Grzegorz. –To nie jest tak, że zdecydowałem się na wyprawę do Rumunii z dnia na dzień, do tego trzeba się przygotować. Najpierw długo eksplorowałem Polskę – bywało, że z żoną, synem lub szwagrem. Później były poważniejsze wyjazdy zagraniczne np. przez Alpy nad Morze Adriatyckie do Włoch. Zasada była jedna, zawsze ruszam z Poznania – dodał. Tym razem po raz pierwszy wyruszył samotnie na tak długo, bo jak sam mówił, ciężko było znaleźć współtowarzysza.

Grzegorz często jeździł bez pieniędzy i kiedyś podczas wyprawy postanowił nocować wyłącznie w domach parafialnych u księży – pomimo że – jak sam wyznaje – od zawsze jest ateistą. Dzięki temu mógł zaoszczędzić na jedzeniu i noclegach. Dziś wygląda to u niego nieco inaczej, jednak opisywana podróż z rowerem była bardzo survivalowa. W drodze do Rumunii liczyło się spanie w namiocie na dziko, wybieranie jak najmniej uczęszczanych szlaków i żywność liofilizowana.

Choć w bagażu mieściło się dużo, to były to głównie niezbędne artykuły. Przydatne okazały się m.in. power banki, sakwy, ubrania sportowe, przeciwdeszczowe o odpowiednich membranach, mata do spania, koc piknikowy, butle z gazem czy palnik turystyczny. Do wyprawy trzeba było też dopasować rower m.in. zamontować odpowiedni bagażnik. Nasz bohater znalazł świetny sposób na samodzielne generowanie prądu. Zmienił element koła tzw. piastę i wymienił ją na dynamo, które produkuje energię. Z niego wychodził kabelek zakończony wyjściem USB i do tego dało się podłączać telefon, który ładował się podczas jazdy. Choć działało to wolno, to było bardzo pomocne.

– Jeśli chodzi o Rumunię, moim celem nie było jeżdżenie po miastach i znanych rowerowych szlakach. Lubię sobie wyznaczać to sam, więc jako punkt docelowy wybrałem samotną dziką plażę Vadu. Wypatrzyłem ją na Google Maps i miała być idealna dla mnie. Trzeba tam dojechać przez zamkniętą fabrykę i jest to trudne, więc wiedziałem, że skoro będą komplikacje, to będę zadowolony – mówił Grzegorz. – Trzeba też dodać, że mam dość nietypowe sposoby na planowanie tego wszystkiego, bo łączę świat elektroniczny z analogowym. Używam np. aplikacji, ale zabieram też na drogę ściągawkę wydrukowaną na kartce papieru i tam zapisuję wcześniej, że np. gdzieś muszę skręcić – dodał.

Na rowerze przez Rumunię

Rowerem z Poznania do Rumunii. „Nie mam planu przygód”

Trasa, choć ciekawa i piękna, była długa i wymagająca. Już na starcie w Poznaniu zaczęło się od kompilacji i kilku napraw z powodu pękającej dętki. Warunki pogodowe też nie sprzyjały, bowiem było deszczowo. Na szczęście sytuacja okazała się zmienna i nie zbrakło też słońca. Tereny miały różny stopień trudności – bywało górzyście i męcząco, ale też przyjemnie. Grzegorz jak najczęściej decydował się na lasy i dzikie tereny. – Mam plan na całą trasę, jednak nie mam planu przygód. Prawda jest taka, że nie było dnia, żeby nie wydarzyło się coś nieprzewidzianego i poszło inaczej, niż myślałem. To ciągła improwizacja, czasem coś okazuje się nieprzejezdne – mówił.

Okazało się, że najważniejszym celem Grzegorza była sama droga i choć po przemierzeniu 2 tys. km dotarł nad Morze Czarne w Rumunii, to nie to było dla niego najważniejsze. Istotne okazało się wszystko, co działo się w trakcie. – Co ciekawe, jak jechałem sam, nie miałem żadnego strachu w sobie, ludzie chcieli mi pomagać i spotykałem ich bardzo często – mówił bohater. Podkreślał, że to był czas, w którym mógł skupić się tylko na własnych potrzebach i to było piękne. Na szczęście dzięki bliskiej więzi z rodziną, ciągle mógł być z nią w kontakcie telefonicznym i dzielić się przeżyciami.

Jedną z najbardziej nieprzewidzianych przygód okazało się spotkanie z dzikimi rumuńskimi psami. Na miejscu są one prawdziwą zmorą dla turystów z rowerami. Pomocny okazał się specjalny gaz pieprzowy, choć jego użycie nie zawsze było możliwe. – Pewnego dnia w Rumunii na pustej drodze pojawiło się gospodarstwo z owcami, a do mnie zaczęło biec siedem wściekłych dzikich psów. Wszystkie szczekały, były ewidentnie mną zainteresowane. To było przerażające spotkanie, nie miałem pod ręką niczego, co pomogłoby je odstraszyć, czułem się bezradny. Odgradzałem się rowerem i szczekałem na nie. Po czasie przyszedł rumuński pastuszek, przy którym wszystkie psy spotulniały i nagle stały się totalnie nieinwazyjne – wspominał Grzegorz. Okazało się, że takich sytuacji było później jeszcze więcej i niezbędny był gaz pieprzowy. W Rumunii praktycznie w każdej wsi można spotkać wolno biegające czworonogi. Ludzie nie zamykają ich praktycznie wcale, bramy są otwarte i dla turystów to poważny problem.

Widoki w Rumunii niczym z filmów fantasy

Zdaniem bohatera Rumunii kompletnie nie da się porównać do Polski i przypomina ona nasz kraj sprzed czterdziestu lat. Tam ulice bywają wąskie, szutrowe i nie są tak utwardzone czy wygodne jak nasze. Grzegorz miał do wyboru dwie drogi leżące równolegle blisko siebie i mające ponad 100 km – była to wyższa Transalpina i niższa, starsza Transfogaraska. Wybrał pierwszą z nich. To ona była jego marzeniem i najlepszym wspomnieniem tej podróży. Co najciekawsze, pierwszy dzień jazdy w tym terenie przypadł na urodziny rowerzysty. – Ta droga jest tak wysoko poprowadzona, że na zimę ją zamykają, bo nie ma tam odśnieżania i przejazdu. Gdy byłem na miejscu, skorzystałem z ostatniego dnia, gdy była zamknięta, bo już 14 czerwca zaczynał się sezon letni i mogły wjeżdżać samochody. Skorzystałem jeszcze z tej ciszy i spokoju, choć nie nacieszyłem się tym długo. Jechałem zupełnie sam, to było cudowne — wspominał.

Transalpina

Grzegorz przebywał wśród rumuńskich Karpat i widział góry Parang. Co ciekawe nigdzie nie znalazł tam dużej bazy turystycznej, a sam kraj okazał się przepiękny widokowo. – To miejsca oszałamiające i bardzo dzikie. Można czuć się jak we śnie. Gdy chciałem opisywać, to na Instagramie szukałem ciągle synonimów słowa piękno — podkreślał

„Piękno natury obezwładnia, zapiera dech i woła do mnie przyzywająco! Świat oglądany w filmach fantasy jest oto na wyciągnięcie ręki! Czekam tylko aż z zarośli wyjdzie elf albo krasnolud, a na niebie pojawi się smok! Chcę śmiać się, krzyczeć i tańczyć!” – opisywał rumuńskie krajobrazy Grzegorz w swoich instagramowych postach. Zwracał też uwagę na mniej pozytywne elementy, pisząc: „Rumunia to kraj kontrastów, bo z jednej strony niby nowoczesna Europa, z drugiej… chaos. Prawie wszędzie śmieci. Standardem jest wyrzucanie odpadków i wzdłuż dróg leży sporo puszek, plastików, papierków. Na drogach króluje piractwo i Polacy to przy nich super porządni kierowcy”.

– Zachwycały mnie też fragmenty Polski, jest to kraj piękny geograficznie i myślę, że mamy mnóstwo miejsc do objeżdżenia. Nie jesteśmy tak dobrze zurbanizowani pod rowery jak np. Czechy czy Austria – oni są mistrzami, tam zawsze wiesz, gdzie jesteś. Natomiast gdy jechałem właśnie u nas, nie spodziewałem się, że tak pięknie będzie w Beskidzie Niskim przed Słowacją. To magiczna kraina gór, pozbawiona ludzi. Moim zdaniem był to raj. Boję się, że gdybym tam pojechał ponownie, to już bym nie wrócił – oceniał Grzegorz

Rumunia

Wyprawa rowerowa to sporo wyzwań i spotkań

Biorąc udział w takiej wyprawie, trzeba być gotowym na wiele wyzwań, m.in. tych związanych z kondycją ciała. U Grzegorza na szczęście wszystko przebiegało bez większych problemów i kontuzji, jednak nie oznacza to, że nie pojawiło się zmęczenie czy spuchnięta kostka pod koniec podróży. Są też inne ważne aspekty. Przykładowo podróżując rowerem przez Rumunię, trzeba pamiętać m.in. o tym, by nie pić wody z kranu. Grzegorz musiał wiedzieć, gdzie może korzystać ze swojego bidonu filtrującego i prosić ludzi o darmową wodę. W Polsce nie było z tym żadnego problemu, jednak za granicą okazało się, że to nie jest bezpieczne i może zaszkodzić zdrowiu. Jednym z wyzwań było, to, że przez około 400 km trzeba było jechać ciągle w deszczu – wtedy czasem przestawał działać telefon.

Jako że mężczyzna często podjeżdżał pod domy ludzi, to dzięki temu nawiązywał sporo znajomości. Kontakty z innymi były częścią jego przygód. – Pewnego dnia martwiłem się o to, gdzie będę spał i podjechałem do jednego z gospodarstw na skraju wsi, bo chciałem poprosić o nalanie wody. Podszedł do mnie wąsaty rolnik, który był w szoku, gdy usłyszał o moich planach. Zaprosił mnie na kawę i zapoznał z rodziną. Widać było, że wszyscy tam są szczęśliwi i pełni pozytywnych uczuć. Dostałem kolację i nawet łóżko, by przetrwać noc. To było przemiłe – wspominał Polak. –Jadąc przez Rumunię, spotkałem z kolei Niemca Stephana, który planował jechać przez Turcję do Gruzji i Rumunia była tylko jednym z jego przystanków. Przez jakiś czas jechaliśmy razem. Było wiele takich ciekawych ludzi i choć podróżowałem sam, to często nie samotnie.

Podczas wyprawy utrudnieniem okazało się to, że Rumunia nie jest w strefie Schengen. Z tego powodu Grzegorz musiał liczyć się z częstymi kontrolami. – Tuż przed opuszczeniem Węgier zrobiłem fotkę przejścia granicznego. Podjeżdżam do szlabanu, a stary celnik powtarza coś do mnie w nachalnym stylu: „Usuń, usuń!”. Nie wiedziałem, o co chodzi. W końcu pojawia się młoda celniczka i poprawnie wytłumaczyła, że chodzi o to, że muszę usunąć zrobione wcześniej zdjęcie na przejściu – wspominał rowerzysta.

Nie da się przewidzieć finału. Czyli o tym, że nie chodziło o cel

– Przed samym końcem spotkała mnie największa burza wszystkich burz. To było niczym z katastroficznych filmów, ciężko sobie to wyobrazić. Deszcz, grzmoty i wicher były takie, że nic nie było widać, spychało mnie na drogę, samochody nie mogły jechać. Gdy już przejechałem przez tę demolkę świata, to powoli sytuacja się uspokajała – relacjonował dalej podróżnik.

– Gdy dojechałem nad Morze Czarne w Rumunii, był to koniec przygody i pojawiały się głównie sentyment czy nostalgia. Później około 45 godzin wracałem pociągami do Polski. Finał okazał się zupełnie inny, niż przypuszczałem, bo choć wylądowałem nad morzem, to jednak nie na plaży w Vadu lecz w Konstancy– na najbardziej zaludnionej plaży. Wiem, że tak miało być. Skończyło się cudownie, byłem totalnie zaskoczony i otoczony ludźmi – zdradzał rowerzysta. Wyznał, że kąpał się też w morzu, jednak sam pobyt tam nie był zbyt długi i bardzo istotny.

Samo zakończenie zostało opisane przez Grzegorza jako coś z gatunku: „Nic nie muszę, wszystko mogę”. Było też dowodem na to, że najpiękniejszych rzeczy nie da się zaplanować. Bohater wielokrotnie podkreślał, że nie chodziło o cel, lecz drogę i chciał, aby było trudno i różnorodnie. Jak oceniał swój wypad? Wieloma zdaniami. W jednym z postów na Instagramie pisał: „To wszystko jak sen! A skoro można śnić na jawie, to zmieniajmy, co się da! W baśniowe przeżycia, niemożliwe do odtworzenia kadry zachwytu i spokoju. Snujmy razem i twórzmy (nie)rzeczywistość, w której chcemy żyć. Tkajmy kobierzec kolorowych wspomnień i cudowności! Pomimo przeciwności, bez alarmu w telefonie. Magiczno chwila trwaj!”.

Grzegorz podzielił się też swoimi pomysłami na przyszłość. Zamierza jeździć rowerem w terenach górskich. Jedna z wypraw będzie do Grecji przez Bałkany. – Zamierzam dojechać do Sparty i tak jak Leonidas w filmie „300” krzyknąć: „This is Sparta” – zdradzał. Jednym z wielu pomysłów jest też podróż z Poznania na Nordkapp i przejechanie Finlandii. Na liście ma też pojechanie do Kazachstanu i wiele więcej.

Źródło: WROST
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...