Wysokie ceny nad Bałtykiem mają swoje powody. „Sytuacja jest patowa”
Turystyka nad Bałtykiem przeżywa prawdziwy kryzys. Jeszcze kilkanaście lat temu nikt nie wyobrażał sobie, że Polacy częściej niż nad polskie morze będą wyjeżdżać na wakacje za granicę. Wycieczki do Grecji, Turcji czy na Majorkę przestały być synonimem luksusu, a za zdecydowanie bardziej wyrafinowane i kosztowne można dziś uznać spędzenie dwóch tygodni w hotelu w Międzyzdrojach. Właściciele nadmorskich biznesów windują ceny, a coraz mniej liczna grupa odwiedzających co roku bierze udział w festiwalu narzekania. Mieszkańcy popularnych kurortów zwracają uwagę na niewidoczne na pierwszy rzut oka przyczyny i wyjaśniają, czemu za nocleg w kempingowej przyczepie na Helu musimy zapłacić tyle samo co za dobę w greckim resorcie z basenem.
Krótki sezon i niepewna pogoda
Dwutygodniowe wakacje all inclusive dla rodziny z dwójką dzieci w hotelu Aqua Sun Village w Grecji kosztują 13 854 złote, i to wraz z biletami lotniczymi. Nie jest to nawet najtańsza oferta takich wakacji – jeżeli jesteśmy elastyczni terminowo, 14 dni nad Morzem Śródziemnym spędzimy nawet za mniej niż 10 tysięcy złotych – wylicza internauta. Tymczasem za podobny urlop w Polsce, w hotelu o gorszym standardzie, bez pełnego wyżywienia w Jastrzębiej Górze zapłacimy prawie 18 tysięcy złotych. Do tego trzeba doliczyć koszt dojazdu. Skąd wynikają tak ogromne rozbieżności, które w ostatnich latach całkowicie zmieniły przyzwyczajenia polskich turystów, którzy od rybki ze smażalni w Słupsku wolą dziś włoską pizzę na Sycylii? W tej sprawie w ostatnich dniach głos zabrali mieszkańcy nadmorskich kurortów.
„Nad morzem sezon trwa praktycznie dwa miesiące w roku, a przez ten czas ludzie starają się zarobić na swoje całoroczne utrzymanie. Nie jest tak, jak choćby w Grecji, że coś się dzieje od marca/kwietnia i jakoś to leci. Przed lipcem i sierpniem są tylko krótkie okresy, kiedy można zarobić: Majówka i Boże Ciało. Potem wszystko pustoszeje, aż do sezonu właściwego. Czy to jest sytuacja dobra? Nie, ale nie sądzę, aby w najbliższym czasie, coś mogło się zmienić” – pisze dziennikarka i mieszkanka Ustki Daria Chibner za pośrednictwem portalu X.
Problemem od lat jest także pogoda, ale nawet ona nie odstrasza turystów tak bardzo, jak wysokie ceny. Nikt nie ma jednak ochoty na spędzanie urlopu w deszczu, gdy zaledwie dwie godziny lotu od Polski możemy cieszyć się pewną, słoneczną pogodą. „Morze Bałtyckie nie jest pierwszym wyborem dla Europejczyka, stąd też poza turystami z Niemiec i Czech, trudno znaleźć tam inne osoby z zagranicy” – pisze ekonomista Cezary Bachański. Krótki okres korzystnej pogody, która i tak nie zawsze pozwala na kąpiele w morzu (tu problemem jest okresowy zakwit sinic) oraz niewielką liczbę turystów właściciele rekompensują sobie cenami.
Trudno o inny biznes
Mieszkańcy są zmuszeni do życia z turystyki z powodu ograniczonych możliwości pracy w regionach nadmorskich. Próba zatrudnienia tymczasowego często nie przynosi efektów, a mało który pracodawca pozwoli pracownikowi na trzymiesięczny „urlop” na czas wakacji.
„W okolicy Ustki, nie da się za bardzo wymyślić innego, chwytliwego biznesu. Nie ten klimat, aby poza sezonem hodować oliwki. I tu kolejna przyczyna tego, dlaczego jest drogo. Nad morzem to ogólnie jest morze i w glebie mało co dobrego rośnie (...). Truskawki, maliny, czereśnie bywają dwukrotnie czy trzykrotnie droższe, bo trzeba je sprowadzić z centralnej bądź południowej Polski, gdy przejdą już przez ręce 5 pośredników. A te słynne „kaszubskie”, choć są blisko, to przechodzą przez jeszcze gęstszą sieć dystrybucji i koło się zamyka. Podobnie jest z rybami, na które w sezonie jest zazwyczaj okres ochronny. Ale turysta chce zjeść świeżą rybkę, to się ją sprowadza z dalekich stron. W gorszym wypadku – mrozi przez długi czas. Mimo że ta sytuacja jest patowa, to nad morzem nigdy nie będzie tak tanio jak w innych częściach Polski” – dodaje ustczanka.
Trudno zapomnieć także o rosnących kosztach zatrudnienia, które mają niebagatelny wpływ na ceny, jakie szokują nas w hotelach i restauracjach. Jak wskazują eksperci, ten problem w znacznym stopniu dotyczy małych przedsiębiorstw, które dominują nad Bałtykiem. „W Polsce obiekty noclegowe średnio mają ok. 81 miejsc, co przekłada się też na dużą wrażliwość na koszty pracownicze” – czytamy.
Wysokie ceny w Tatrach
Choć komentujący wpisy internauci byli zgodni w wielu poruszanych kwestiach, zwrócili uwagę na wysokie ceny, które podobnie jak nad Bałtykiem występują w wielu tatrzańskich miejscowościach. Osoby prowadzące swój turystyczny biznes w tych miejscach z powodu krótkiego sezonu i niepewnej pogody raczej narzekać nie mogą, jak wytłumaczyć więc znaczne koszty, z którymi polscy turyści muszą się mierzyć zarówno zimą, wiosną jak i latem? „Tam jest drogo, bo może być drogo. To chyba cała filozofia” – brzmi jeden z komentarzy.