Polka o paradoksach pożarów w Los Angeles. „Nie wszyscy pławili się w luksusie”
Poszkodowani na skutek potężnego żywiołu są nie tylko Amerykanie, ale też obywatele innych krajów, w tym Polacy. Jedną z takich osób jest Monika Ekiert, która w dniu wybuchu pożarów przebywała w Santa Monica zaraz na granicy z Malibu. To blisko luksusowej – zniszczonej dziś dzielnicy – Pacific Palisades, położonej na kilku wzgórzach. – Wiatr był bardzo silny i wzmagał się z sekundy na sekundę, więc nic dziwnego, że wszystko zdążyło się tak szybko spalić – wspomina początek koszmarnych pożarów w rozmowie z „Wprost”. Przyznaje też, że nie od początku zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji. Po tygodniu zauważa, że sytuacja w Los Angeles ciągle się zmienia, dostrzega ogromne akcje pomocowe, wspomina też o wielu zagrożeniach niezwiązanych bezpośrednio z ogniem.
„Jak w trakcie covidu”, czyli niepokojący początek
Z powodu pożarów, Monika, jak wiele innych osób musiała opuścić swoje miejsce zamieszkania. Nie od początku była świadoma powagi sytuacji.
– Pierwszego dnia siedziałam w domu na kilkugodzinnym work zoomie, przez co byłam całkowicie wyłączona z newsów, nie wiedziałam, co się dzieje. Gdy wieczorem usłyszałam, że się pali, wyszłam na balkon i rzeczywiście zobaczyłam kłęby dymu. To jak trudna jest sytuacja, dotarło do mnie drugiego dnia. Rano wybrałam się do sklepu, a parking przy promenadzie w Santa Monica, który zwykle roi się od aut, był zupełnie pusty. Bank i wszystkie sklepy były zamknięte, promenada również. U niektórych ludzi dało się zauważyć maski na twarzach, co powodowało, że czułam się jak w trakcie covidu. Uderzająca była wszechobecna cisza – wspomina.
Mówi też o atmosferze zgrozy i dużych ilościach dymu, które dało dostrzec się nad miastem.
Monika na początku unikała ewakuacji, jednak ostatecznie z powodu licznych alertów, trzeciego dnia trwania pożarów, również wzięła w niej udział. – Musiałam ewakuować się do Santa Barbara i wzięłam ze sobą swoich znajomych. Jesteśmy trochę ściśnięci, ale jak trzeba pomagać, to trzeba. Wszyscy sobie pomagają – opisuje swoją sytuację. Wspomina też przykre sceny związane z ewakuacjami innych osób z pierwszego dnia tragedii. – Niektórzy wysiadali z samochodów i uciekali pieszo, bo robiły się straszne korki. Ludzie bali się, że utkną i nie zdążą uciec – opisuje. Dodaje, że w ten sposób z kolei blokowano drogę straży pożarnej, więc sytuacja była napięta.
– Wzruszające było dla mnie, gdy widziałam, jak z Los Angeles ewakuowano całe domy dla seniorów, ratowano też konie i wiele innych zwierząt. Wiele z nich strażacy musieli reanimować. Płonęły lasy, góry, budynki. Można było patrzeć na to z oddali, jednocześnie próbując uciec, zanim pożar dotrze bliżej. – wspomina.
Sytuacja po tygodniu pożarów w Los Angeles
Na ten moment wciąż aktywne są trzy główne pożary – Palisades Fire, Eaton Fire w pobliżu dzielnicy Altadena i Hurst Fire. Ucierpiały m.in. takie dzielnice jak Pacific Palisades, Rustic Canyon, Big Rock czy The Summit. Spłonęło już co najmniej 16 425 hektarów terenu, co przekracza rozmiar Paryża. Ponad 100 tys. osób zostało ewakuowanych, mowa też o ponad 12 tys. zniszczonych budynkach i 25 ofiarach śmiertelnych. Wiadomo też, że katastrofę uznano za najbardziej niszczycielską w historii USA, a pożary opanowane są wciąż w niewielu procentach. Mimo wszystko wiele osób musi odnaleźć się w tej rzeczywistości. Wielu z nich coraz bardziej przyzwyczaja się do tego jak jest.
– Zauważyłam, że zmienia się atmosfera i ludzie stają się bardziej spokojni, mimo że pożar w większości nie jest ugaszony. Z drugiej strony w telewizji ciągle pokazywane są te same stare zdjęcia i nakręcana jest panika. Los Angeles nadal się pali, ale sytuacja się zmienia, a ten pożar wygląda teraz nieco inaczej niż na początku, ogień przenosi się w różne miejsca. Z moich obserwacji wynika, że ten duży główny, który był w Pacific Palisades czy Malibu, złagodniał i przeszedł dalej. – komentuje.
Zauważa, że aktualnie płoną głównie lasy i wzgórza, jednak posiadłości ludzi wciąż są zagrożone. Dodaje, że ci, którzy mieli się ewakuować, już to zrobili, inni z kolei muszą czekać na ewentualne komunikaty i być w gotowości do ucieczki.
Wspomina także, że gdy przebywała w okolicy swojego domu 13 stycznia, sama nie widziała już ognia, dymu i woni spalenizny, który wyczuwalny był wcześniej przez cały czas. Z relacji Moniki wynika, że obecnie na obszary zniszczone mają dziś wstęp tylko służby i wyszczególnione osoby. – Teren jest osłonięty, traktowany jak miejsce wypadku i przestępstw. Każdy, kto mógłby się tam wkraść, zatarłby ślady – komentuje w rozmowie z „Wprost”. Ubolewa, że z wielu ogromnych willi w tym ważnych miejsc z planów filmowych nie zostało nic. Informuje też, że pożary nie zeszły w kierunku Hollywood Boulevard czy Beverly Hills i zdradzała gdyby tak się stało, spłonęło, by już wszystko.
– W takiej chwili jeszcze bardziej uzmysławiasz sobie, co naprawdę jest ważne, ludzie pracowali całe życie, na coś, co zniknęło w kilka sekund – komentuje Polka.
Po tygodniu od wybuchu pożarów Monika przebywa poza swoim domem, miała jednak okazję wrócić do pracy. Dzięki temu może trochę odetchnąć od myślenia o trudnej sytuacji. Zauważa, że w tygodniu, w którym wybuchł pożar, jej zlecenia były odwoływane, jednak tymczasowo znów może działać. Jako że jest aktorką, 14 stycznia jechała na plany zdjęciowe do Universal Studios. Połączyła się z nami na krótki live, będąc w tym rejonie Los Angeles. Tam wszystko wyglądało jakby nigdy nic, niebo było niebieskie, a powietrze czyste. Niepokój jednak wzbudzały wszechobecny spokój i cisza niecodzienna dla tej części miasta. Polka zauważyła, że do masowo odwiedzanych atrakcji, przy których zwykle ustawiają się kolejki, teraz można dostać się bez tłumów.
Atmosfera wielu teorii i niepokoju
Monika zwraca uwagę, że na miejscu wciąż dużo się dzieje i pojawia się sporo teorii spiskowych czy kontrowersyjnych pytań. m.in. o to, dlaczego brakowało strażaków, wody, ciśnienia w pompach czy wycofano ubezpieczenia.
– Słyszymy różne teorie, że ta sytuacja to skutek konspiracji, kara boska rzucona na bogatych i że ktoś podpalił wszystko specjalnie – opisuje.
Przyznaje, że były sytuacje, że znajdowano dowody na podpalenia, ale chodziło o osoby, które już później dodatkowo wzniecały ogień po wybuchu katastrofy, żeby łatwiej dało się rabować majątki. – Ludzie, którzy się ewakuowali, zostawiali wszystko, a to przyciągało złodziei. Policja ciągle mówi, że jeśli ktoś widzi kogoś, kto wygląda dziwnie lub robi coś nietypowego, to natychmiast trzeba alarmować służby – komentuje Monika.
Ponadto wspomina, że aktualnie w mediach pojawia się sporo fałszywych treści generowanych przez sztuczną inteligencję, które wprowadzają chaos. Tak było m.in. z nagraniem płonącego Hollywood Hills, który tak naprawdę wcale nie płonął. – Mieszkańcy teraz na miejscu wzajemnie się informują i uspokajają oraz ostrzegają przed fałszywymi treściami – komentuje Polka
.
Pomocy nie brakuje
W trakcie tej trudnej sytuacji szczególnie ważna jest pomoc. Okazuje się, że miejscowi, są w tej kwestii bardzo aktywni. Jako że Monika przed przeprowadzką do Stanów, przez 20 lat mieszkała we Francji, blisko jest jej dziś na miejscu m.in. do francuskiej części tej społeczności.
– Mam okazję obserwować jak Polacy i Francuzi sobie tutaj pomagają. Uważam, że odbywa się to w super atmosferze. Myślałam, że ludzie nie będą tak zgodni, bo wielu ludzi mówi, że Los Angeles jest takie fałszywe i wszystko jest na pokaz. Oczywiście, wiele rzeczy tu takie jest, ale gdy doszło do katastrofy, to ludzie oddawali innym własne buty i cokolwiek mieli pod ręką. Choć na co dzień można było mieć wrażenie, że każdy jest zazdrosny o sukces czy inne rzeczy, to w sytuacji kryzysu, pokazano duże serca. To jest coś, czego nigdy bym się nie spodziewała – komentuje Monika.
Wspomina, że wielu dziennikarzy publikuje teraz relacje i informacje o centrach zbierających darowizny na rzecz poszkodowanym, na nich można zobaczyć, jak ludzie przynoszą rzeczy. – Ilość tego jest ogromna i widać bardzo duże wsparcie z wielu stron – opisuje kobieta. Ponadto z obserwacji Polki wynika, też, że ludzie chętnie otwierają domy dla tych, którzy je stracili i zapraszają do siebie znajomych czy pożyczają im samochody.
– Niektórym może wydawać się to dziwne, bo mowa o bardzo bogatej dzielnicy, ale nie wszyscy na miejscu pławili się w luksusie. Tam też byli normalni ludzie – dodaje.
Pożar to początek innych problemów
Polka zwraca uwagę na ważne problemy, które pojawiają się na skutek katastrofy. Zauważa, że wiele firm ubezpieczeniowych już na długo przed tymi wydarzeniami nie ubezpieczało posiadłości na wypadek pożarów. Ryzyko ich wystąpienia było tak duże, że odmawiano mieszkańcom zabezpieczenia się na przyszłość. Oznacza to, że dziś wielu Amerykanów nie otrzyma nawet pieniędzy na odbudowę strat. – Do tej pory trudno było ubezpieczyć dom od pożarów, a teraz już wcale nie można na to liczyć – ubolewa Monika. Kontrowersyjny okazuje się fakt, że niedługo przed tym niż wybuchły pożary, firmy ubezpieczeniowe wypowiedziały ponad 70 tys. polis m.in. z powodu ryzyka pożarowego. Problemem ma być także relokacja.
– Wiadomo, że w nowych domach ulokować trzeba będzie co najmniej 80 tys. osób. To tak jakby wziąć całe moje rodzinne miasto w Polsce, czyli Ostrów Wielkopolski i wszystkich musieć przenieść zupełnie gdzieś indziej – dodaje Polka.
Co to oznacza dla turystyki?
Polka podkreśla, że trudności będzie wiele, a zmiany będą odczuwane jeszcze długo po ugaszeniu pożarów. Zwraca uwagę na zanieczyszczone powietrze, zdewastowane dzielnice, które były atrakcjami, a także strach przed kolejnym niebezpieczeństwem, który będzie się pojawiał u przyjezdnych.
– Na pewno wzrosną ceny mieszkań m.in. tych dla podróżnych i zmniejszy się liczba wolnych miejsc na Airbnb, bo większość z nich zajmują teraz ewakuowani, którzy stracili domy. Obawiam się, że na jakiś czas turystyka siądzie – zauważa Monika.
Podkreśla, że aktualnie w Los Angeles wiele miejsc jest zamkniętych, upadło też wiele biznesów, a niektóre odwiedzane przez turystów miejsca zniknęły nieodwracalnie.
Na ten moment wiadomo, że podróżni nie zobaczą już m.in. zabytkowej biblioteki w Pacific Palisades, wielu słynnych luksusowych sklepów, Pierson Playhouse, czyli siedziby działającego od 1963 r. Teatru Palisades, zabytkowych zabudowań tzw. Will Rogers State Historic Park, motelu Topanga Ranch czy Villi de Leon w Malibu, znanej z teledysków Beyonce i Lady Gagi. Z powierzchni ziemi zniknęło też Bunny Museum, które było jedynym takim miejscem na świecie w pełni poświęconym królikom (placówka poinformowała, że będzie odbudowana – red.). Turyści mogli tam oglądać około 30 tys. eksponatów związanych z królikami i ich popkulturowym wizerunkiem, choć na szczęście nie było tam żywych zwierząt. Zniszczone zostało też Centrum Żydowskie w Pasadenie.
Niektóre miejsca są zagrożone i znajdują się w strefie ewakuacyjnej. Tak jest m.in. z Getty Center – słynnym muzeum z dziełami Van Gogha, Rembrandta, Rubensa czy Moneta. Za bezpieczne uznaje się wszystkie ikoniczne miejsca, jak chociażby Dolby Theatre, w którym ma się odbyć ceremonia wręczenia Oscarów, słynne Hollywood Boulevard czy napis Hollywood.