Oaza zapomniana przez przewodniki. Ten region nie może już dłużej pozostawać w cieniu
Region Alentejo, choć zajmuje aż jedną trzecią powierzchni Portugalii, przyciąga turystów raczej dyskretnie. Rozciągnięty pomiędzy tętniącą życiem Lizboną na zachodzie a granicą z Hiszpanią na wschodzie, nie krzyczy, by się podobać, ale mimo to trafia prosto do serca. Nie dzieje się tu za wiele, ale o to właśnie chodzi. Do Alentejo przyjeżdża się niekoniecznie po to, żeby wypełnić dni intensywnym zwiedzaniem – przyjeżdża się, żeby po prostu być i rozkoszować się klimatem jak z Toskanii z przeszłości.
W niewielkich i nierzadko pomijanych przez turystów miasteczkach Marvão, Monsaraz i Elvas, cisza staje się częścią krajobrazu, a historyczne zabytki wtapiają się w otoczenie jakby od niechcenia. – To miejsce, które zatrzymało się w czasie – mówi o Alentejo Ruben, 52-letni Portugalczyk, który, choć na co dzień mieszka w gwarnej stolicy, zawsze wraca tu z sentymentem.
Tylko dwie godziny od Lizbony
W Portugalii życie toczy się wzdłuż linii brzegowej. Obecnie osiemdziesiąt procent mieszkańców żyje w zaledwie trzydziestu procentach gmin skoncentrowanych nad Atlantykiem. Przyjeżdżają tu za wszystkim tym, czego zwykle nie jest w stanie zapewnić im prowincja – za lepszą pracą, płacą i solidnym wykształceniem.
Potem, w historycznych uliczkach wielkich miast zderzają się z turystami, którzy uczynili z nich własny plac zabaw. Jak podkreślają lizbończycy, centrum stolicy ich kraju nie jest już miejscem dla lokalsów. Podobnie wybrzeże Algarve, które ku niezadowoleniu mieszkańców wybrzeża, w ostatnich latach stało się niemal brytyjską eksklawą.
Wystarczy jednak odjechać kawałek dalej w głąb lądu, by zobaczyć to, co dla city breakowego turysty na pierwszy rzut oka pozostaje niewidoczne. Ludzi spacerujących bez pośpiechu, pola maków, niewielkie targi staroci, do których zaglądają tylko stali bywalcy i winnice ciągnące się aż po horyzont. W tym celu najlepiej wypożyczyć samochód, bo dotarcie do ukrytych na wzgórzach Alentejo miasteczek portugalskim transportem publicznym może stanowić wyzwanie.
Tu można spojrzeć orłom na grzbiety
Pierwszym miejscem, dla którego powinniśmy zostawić Lizbonę zaraz po przylocie, jest niewielkie Marvão, położone na wysokości 865 metrów nad poziomem morza. To sam szczyt regionu, uznany za jedną z dziesięciu najpiękniejszych wiosek w kraju. – Mówią, że z murów Marvão można spojrzeć orłom na grzbiety – zachwyca się Ruben. Spacer wzdłuż średniowiecznych fortyfikacji gwarantuje widoki warte dwuipółgodzinnej jazdy z lotniska, a to dopiero przedsmak tego, co oferuje Alentejo.
Jesteśmy tuż obok hiszpańskiej granicy, a niedaleko stąd znajduje się szlak przemytników. – Aż do powstania Unii Europejskiej przemyt między naszymi krajami był powszechny i dotyczył przede wszystkim tytoniu – opowiada lokalny przewodnik. Wcześniej, w XVIII wieku, w czasie hiszpańskiej inkwizycji, tę samą trasę przemierzali żydzi szukający schronienia w Portugalii. Dziś to atrakcja dla aktywnych, która, choć w teorii powinna zmęczyć, daje wytchnienie. Na trasie spotkamy co najwyżej pojedyncze osoby, które podobnie jak my, w ciszy będą zachwycać się sielskim krajobrazem.
Na turystach większe wrażenie zrobi jednak usłana białymi domkami wioska Monsaraz, w swojej kategorii uznana za jeden z siedmiu cudów Portugalii. Autobusy i samochody zostają na parkingu, a dalsza wędrówka kamiennymi uliczkami w kierunku XIV-wiecznego zamku jest jak spacer podniebnym mostem zawieszonym nad morzem zieleni. To prawdopodobnie najlepsze miejsce na nieśpieszne espresso w towarzystwie najsłynniejszego portugalskiego deseru, pastéis de nata. Stąd podziwiać można także największe sztuczne jezioro Europy – zbiornik Alqueva, po którym codziennie organizowane są turystyczne rejsy widokowe.
W Alentejo dotkniesz przeszłości
To, co w Alentejo zaskoczyło mnie najbardziej, to wszechobecna bliskość zabytków, które zdają się w ogóle nie zwracać niczyjej uwagi. W Evorze, której historyczne centrum zostało wpisane na listę dziedzictwa UNESCO, rzymskie pozostałości wyrastają z ziemi w najmniej spodziewanych momentach. Obok potężnych akweduktów, można tu zobaczyć Świątynie Diany, jeden z najlepiej zachowanych zabytków Starożytnego Rzymu na całym Półwyspie Iberyjskim. Także w tym mieście znajduje się drugi najstarszy uniwersytet w Portugalii.
Kulturowym bogactwem zachwyca też mniejsze Elvas, którego najjaśniejszym punktem jest XVIII-wieczny fort de Nossa Senhora da Graça, który aż do 1976 roku pełnił funkcję więzienia militarnego. – Dwadzieścia dziewięć lat zajęło im zbudowanie tych fortyfikacji. To naprawdę szybko, jeśli weźmiemy pod uwagę, ile zwykle zajmuje zbudowanie domu portugalskim robotnikom. Trzy dekady to nic jak na nasze standardy – słyszę od przewodnika.
Cierpliwość to drugie imię Portugalii
Alentejo nie jest miejscem dla osób, które oczekują wszystkiego tu i teraz. W Portugalii słowo natychmiast lepiej zastąpić lampką wina, a potem kolejną. – Gdziekolwiek nie pojedziesz, dadzą ci wino. Trzeba uważać, bo tutaj jest ono tańsze od wody – mówi Ruben, który na dobrych szczepach, jak każdy Portugalczyk, zna się najlepiej. Alentejo słynie z niezwykle bogatej różnorodności odmian winogron, przewyższającej nawet tę spotykaną w niektórych, słynących z wina regionach Włoch.
Stoicki spokój Portugalczyków, który obserwuję, kiedy w drodze na lotnisko niespodziewanie psuje się autobus, ogarnął także mnie. Wykazuję się prawdziwym portugalskim opanowaniem także podczas testowania oliwy z oliwek, którą przed spróbowaniem trzeba najpierw ogrzać w dłoniach, by wydobyć z niej najlepszy aromat. O cierpliwości, prostocie i poczuciu przynależności przypominają wygrywające w tle śpiewy Cante Alentejano, lokalnego gatunku muzyki, o którym, w porównaniu do Fado, słyszało niewielu.
Na pozyskanie jednego z kluczowych – obok wina i oliwy – produktów eksportowych Alentejo trzeba czekać nawet kilkadziesiąt lat. Mowa o korku otrzymywanym z dębu korkowego, którego używa się potem nie tylko przy produkcji popularnego trunku, ale także do tworzenia rękodzieła. Po zasadzeniu drzewa potrzeba kilku dekad, zanim możliwa będzie pierwsza zbiórka, a na kolejną trzeba poczekać następne dziewięć lat. Cierpliwi Portugalczycy zakładają „korkowy biznes” nie z myślą o sobie, a o kolejnych pokoleniach.
Spokojem trzeba wykazać się także przy opiece nad drzewami oliwnymi, które należy podcinać w celu kontroli wzrostu i dbania o lepszą jakość owoców. – Mam znajomego, który wyciął wszystko, bo jakiś facet powiedział mu, że da mu lepszy szczep – opowiada oprowadzający po winnicy Portugalczyk. Ludzie patrzą tu jednak na swoje cele długoterminowo, nawet jeżeli oznacza to chwilową stagnację. – Amerykańscy turyści tego nie rozumieją – jak można tak łatwo rezygnować z szybkich zysków – dodaje.
Zbyt spokojne, żeby stało się modne
– Czy Polacy będą się nami interesować? – zagaduje kolejny napotkany przewodnik z Alentejo. Podczas pobytu w najbiedniejszej części Portugalii kilkukrotnie jestem pytana o typ polskiego turysty, który chciałby przyjechać tu, by przemierzać niekończące się winnice i zielone gaje oliwne. Mimo że większość rodaków na zachodni kraniec Europy wybierze się co najwyżej po to, by zobaczyć różową ulicę w Lizbonie i plaże w Algarve, w Alentejo dostrzegam wartość dla tych, którzy mają już dziurki w nosie pełne kolorowych internetowych rekomendacji.
Alentejo jest zbyt spokojne i autentyczne, by stać się modne. Taką mam przynajmniej nadzieję, bo masowa turystyka już nie raz pokazała, jak niepostrzeżenie szybko jest w stanie wkraść się w miejsca uważane za „ukryte perły” i „skarby leżące poza utartym szlakiem”. W końcu jeszcze nie tak dawno temu nikt na poważnie nie interesował się oblężoną dziś przez Polaków Maderą, nie mówiąc już o kompletnie odizolowanych od świata Azorach. Ta oaza zapomniana przez przewodniki nie powinna jednak dłużej pozostawać w cieniu bogatszych sąsiadów.
Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy przyleciałam do Portugalii, najwięcej czasu spędziłam w Lizbonie. Nie pamiętam, żebym poznała wówczas bliżej choć jedną osobę mówiącą po portugalsku. Alentejo daje szansę na przyjrzenie się życiu, a może nawet krótką pogawędkę – z rodowitymi mieszkańcami kraju, których mentalność okaże się dla nas tak zaskakująco bliska i polska. Portugalczycy, podobnie jak samo Alentejo, od imprez do białego rana na plaży bardziej cenią sobie spokój domowego ogniska, a od dynamicznego small talku wolą wnikliwe i długie rozmowy. Różni nas chyba tylko miłość do oliwy, która w Polsce dopiero nieśmiało dojrzewa.
***
TAP Air Portugal oferuje codzienne, bezpośrednie połączenia z Warszawy do Lizbony. Przewoźnik dysponuje jedną z najmłodszych flot na świecie, składającą się głównie z nowoczesnych i ekologicznych samolotów Airbus NEO. Linia nie tylko stawia na komfort i nowoczesność, ale również cieszy się uznaniem za najwyższy poziom bezpieczeństwa – TAP została uznana za najbezpieczniejszą linię lotniczą w Europie i 11. najbezpieczniejszą na świecie według międzynarodowych rankingów.
Więcej informacji oraz rezerwacje dostępne są na stronie: www.flytap.com
Tekst został przygotowany we współpracy z TAP Air Portugal, Biurem Promocji Regionu Alentejo i Turismo de Portugal.