Grzegorz chciał ratować czyjeś życie, sam zginął. „Bałtyk jest bardzo zdradliwy"
Do tragedii w Jantarze doszło w połowie lipca. Topiły się cztery osoby, które tworzyły łańcuch życia. – Grzegorz poszedł do przodu, bo umiał pływać. Wiedział, jak wyciągać ludzi. I nagle wszystko się rozerwało. Cały czas go widziałam, biłam się z myślami, czy dam radę do niego dopłynąć – opowiada Magda, siostra Grzegorza.
Wcześniej ratownicy wyciągnęli z wody trzy topiące się osoby. Nagle ktoś krzyknął, że to nie wszyscy, dlatego ludzie ruszyli na pomoc. – Fale dochodziły do półtora metra, a nawet dwóch. Były też bardzo silne prądy wsteczne. Zobaczyłem, że tworzy się łańcuch życia. Nie wiadomo, kto go zaczął tworzyć. To był ktoś z plażowiczów. To było około 50 osób, masa ludzi – opowiada Szymon, ratownik WOPR w Jantarze. – Łańcuch był już niepotrzebny, bo te osoby, co miały być, były już wyjęte. Zrobiło nam to kolejną robotę, bo trzy osoby już wciągnęło – dodaje pan Karol, który także jest ratownikiem w Jantarze.
Łańcuch się rozerwał. Wśród osób, które zabrało morze, był właśnie Grzegorz. – Wyciągnęli chłopaka i zaczęli bić brawo. Ale to nie był Grześ. On nadal tam był i było go widać. Ale nie było nic, czym by można było go wyciągnąć – opowiada siostra 32-latka. Na miejsce ruszyli strażacy, SAR i śmigłowce LPR. Wreszcie natrafiono na nieprzytomnego już Grzegorza. Chwilę potem przystąpiono do reanimacji.
– Oddychał, podłączyli mu tlen i helikopterem zabrali do szpitala. Pojechaliśmy na SOR, gdy do niego weszliśmy, to jeszcze walczył. Kłócił się cały czas z respiratorem. Reagował na nas. Ale niestety jego stan zaczął się pogarszać, przewieźli go na OIOM i nastąpiła niewydolność narządów – mówi zrozpaczona siostra 32-latka.
„Śmierć przez utonięcie jest tożsama ze śmiercią przez uduszenie”
– Śmierć przez utonięcie jest tożsama ze śmiercią przez uduszenie. Bardzo szybko kluczowe narządy organizmu, przede wszystkim mózg, zostają pozbawione tlenu. Uszkodzenie kory mózgowej rozwija się już po 3 minutach od zatrzymania oddechu, krążenia, natomiast nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć tempa tej degradacji – objaśnia dr hab. Mariusz Siemiński, ordynator oddziału ratunkowego Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku.
Zdaniem ratowników z Jantaru powstanie łańcucha życia w tej sytuacji było błędem. – Nie byłoby problemu, gdyby ludzie nie stworzyli łańcucha. Wchodzenie do takiej wody to trochę samobójstwo – przekonuje pani Edyta, ratowniczka z Jantaru. I dodaje: – Rozumiem, że ktoś chce pomóc, ale wszystko trzeba robić z głową, bo może skończyć się tragicznie. Ludzie są nieprzeszkoleni, nie wiedzą, jak to dokładnie robić.
– Łańcuch życia można zrobić wyłącznie wtedy, kiedy robią go profesjonaliści, nie ma fal i gdy szukamy ciała. Łańcuch jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo – podkreśla pan Szymon, ratownik z Jantaru. – Ludzie powinni być lepiej informowani, co wolno, a czego nie. Łańcuchy to kolejne ryzyko zabrania kolejnych osób – ubolewa siostra mężczyzny, który zginął.