Przejechałam Gruzińską Drogę Wojenną. Dotarłam aż na granicę z Rosją
Od stolicy w Tbilisi do przejścia granicznego Lars w Wąwozie Darialskim dzieliło mnie 160 kilometrów krętej drogi pokonanej na fotelu pasażera nie pierwszej młodości marszrutki. To tu Gruzja styka się z Rosją, a trasa przecinająca wysoki Kaukaz biegnie dalej, do Władykaukazu. Ze wzgórza, na którym znajduje się Zespół Klasztoru Archanioła, widać ostatnią, charakterystyczną biało-czerwoną flagę z pięcioma krzyżami. „Droga Wojenna” to najbardziej malownicza trasa w Gruzji, pełniąca jednocześnie istotną rolę strategiczną i militarną. Wzdłuż niej znajdziemy gruziński kurort narciarski Gudauri i wioskę Stepancminda, nad którą góruje potężny Kazbek (5054 m n.p.m). Mimo olbrzymiego potencjału turystycznego zimą, mijane miejscowości świecą pustkami i przerażają skalą zaniedbań. Jedynie natura broni się, fundując widoki, które odbiorą mowę nawet podróżnikom, którzy myślą, że widzieli już wszystko.
Marszrutki w Tbilisi, gruzińskie Zakopane i Unia Europejska
Opuszczam chaotyczne Tbilisi z ogromną potrzebą odpoczynku gdzieś na łonie natury, pośród wysokich szczytów Kaukazu. Z gruzińskiej stolicy mogę dotrzeć do niewielkiej wioski Stepancminda (w użyciu pozostaje również prostsza nazwa Kazbegi, nadana podczas okupacji sowieckiej w 1925 roku – przyp.red.) na kilka sposobów, ale wybór pada na najtańszy i najbardziej tradycyjny. Popularne w krajach byłych republik radzieckich marszrutki odjeżdżają z placu przy metrze Didube, tuż obok miejskiego targu. Pokonanie trasy, która powinna zająć maksymalnie cztery godziny, kosztuje 15 lari od osoby (około 23 złote). Nigdy jednak nie wiadomo, czy akurat tego dnia nie zejdzie lawina, która zablokuje drogę na kolejną dobę. Mam jednak szczęście, bo mój dojazd zostanie opóźniony tylko o godzinę z powodu zasypania śniegiem jednego z tuneli.
W zbiorowej taksówce jedziemy w kilkanaście osób. Droga jest kręta i w najwyższym punkcie Przełęczy Krzyżowej osiąga wysokość 2379 metrów nad poziomem morza. Miejsca dla pasażerów nie posiadają pasów, a prawosławni Gruzini żegnają się w intencji bezpiecznej podróży nawet kilkunastokrotnie. Nie zatrzymuję się w Gudauri, gruzińskim Zakopanem, które oferuje liczne atrakcje wyłącznie miłośnikom narciarstwa – do nich nie należę. Z okien starego minibusa widzę charakterystyczne stragany z futrzanymi czapkami, zamknięte restauracje i nielicznych narciarzy przecinających białe stoki. Dziwi mnie, że w szczycie zimowego sezonu przyjezdnych jest niewielu. Popularna wśród Polaków jak nigdy Gruzja, choć doczekała się rzeszy turystów korzystających z uroków przyrody latem, zimą wciąż świeci pustkami. Choć nadal bywa tu taniej niż w naszym kraju, ceny mocno podskoczyły. Odstraszać mogą też temperatury, które zimą w górskich wioskach sięgają nawet minut 20 stopni Celsjusza.
Przejeżdżamy obok pomnika Przyjaźni Rosyjsko-Gruzińskiej, powstałego jeszcze w czasach Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Dziś o sympatii pomiędzy tymi narodami mówić trudno, szczególnie ze strony będących w gorszym położeniu Gruzinów. Po inwazji na separatystyczne republiki Osetii Południowej i Abchazji w 2008 roku, mieszkańcy niewielkiego kraju ze stolicą w Tbilisi nieprzerwanie czują na plecach oddech Putina, a Rosję uważają za swoje główne zagrożenie. Wzdłuż drogi powiewają flagi Unii Europejskiej, które przywitały mnie już na lotnisku w Kutaisi. Gruzini szukają swojej nadziei na rozwój i odcięcie od wpływu Rosji w dołączeniu do związku państw UE. W grudniu 2023 roku Gruzja uzyskała status kraju kandydującego, po ponad roku od daty złożenia wniosku.
Stepancminda, czyli wymarłe miasto z najpiękniejszym widokiem w Gruzji
Celem podróży jest licząca niewiele ponad tysiąc mieszkańców wioska Stepancminda. To tu doświadczeni wspinacze mogą spróbować swoich sił w kilkudniowej wyprawie na jeden z kaukaskich pięciotysięczników, drzemiący wulkan Kazbek. Najważniejszą atrakcją jest położona na wzgórzu cerkiew Cminda Sameba, która stała się symbolem gruzińskiej turystyki. Zbudowany prawdopodobnie w XIV wieku obiekt znajduje się na tle ośnieżonych szczytów i choć przed wyjazdem wielokrotnie oglądałam zdjęcia tego miejsca, widok na żywo zwala mnie z nóg. Na trasie mijam tylko kilku innych pieszych turystów oraz kilkanaście bezpańskich psów. Bez wątpienia latem spotkałabym tu tłumy. Teraz silny wiatr na odsłoniętym wzgórzu nie zachęca do długiego kontemplowania przyrody. Przez okna wynajętego na wsi domku podziwiam świątynię także nocą, gdy włącza się oświetlenie murów.
W 1988 roku władze sowieckie zbudowały kolejkę linową, która mogła zabrać mieszkańców i turystów wprost do Cmindy Sameby, jednak oburzeni Gruzini nie pozwolili jej długo cieszyć się świetnością. Nowa atrakcja została rozebrana, a dziś turystów na szczyt wzgórza zabierają taksówki i lokalni przewodnicy. Ja w towarzystwie psów wchodzę pieszo, a droga zajmuje mi nieco ponad dwie godziny z przystankami na liczne zdjęcia i głaskanie konia.
W Stepancmindzie zostaje przez kolejne trzy dni, co pozwala mi trochę lepiej poznać wioskę. Interesuje mnie muzeum historyczne, ale od co najmniej kilku miesięcy pozostaje zamknięte. Miasteczko wygląda na wymarłe – dziennie na swojej drodze do supermarketu spotykam więcej krów niż ludzi. Przeraża rozmiar zaniedbań, ruiny i zalegające śmieci. Obok skromnych posiadłości mieszkańców postawiono, jak na tutejsze warunki, naprawdę luksusowe turystyczne chatki – pozwalają lokalnej ludności zarobić w regionie, w którym trudno o lepszą formę zatrudnienia. Na ofertę noclegową turyści nie mogą narzekać – Stepancminda proponuje im szeroki wybór – od tanich pokoi, przez prywatne apartamenty po większe hotele (w drodze na Kazbek, na wysokości 3014 metrów postawiono nawet szwajcarskie schronisko z iście szwajcarskimi cenami). Ta bogata oferta zderza się jednak z dostrzegalnym już na pierwszy rzut oka niedostatkiem oraz naprawdę dużym problemem z czystością. Jeden z nieznajomych pytany o liczne niedokończone inwestycje mówi, że zostaną sfinalizowane, kiedy uda się uzbierać na to pieniądze, bo Gruzini nie chcą brać na nie kredytu.
Dni spędzam na pieszych wycieczkach. W dwie godziny docieram do wioski Sno, gdzie mam okazję zobaczyć atrakcję rodem z Wyspy Wielkanocnej czy amerykańskiej góry Mount Rushmore – kamienne głowy przedstawiające sławnych gruzińskich poetów. Odwiedzam też prowadzone przez mieszkańców puste o tej porze roku restauracje, gdzie po raz kolejny zachwycam się smakiem chinkali z pieczarkami.
Granica z Rosją na końcu drogi
Dla mnie „Gruzińska Droga Wojenna” kończy się w Wąwozie Darialskim, tuż przy ostatnim checkpoincie na terenie Gruzji. Taksówkarz czeka, by zabrać mnie w drogę powrotną, choć liczyłam, że do położonej 12 kilometrów stąd Stepancmindy wrócę pieszo lub autostopem. Mijając autem długie i ciemne tunele, dochodzę do wniosku, że zorganizowany powrót może być lepszym wyjściem. Oprócz nas nie ma tu kompletnie nikogo, choć na terenie Zespołu Klasztoru Archanioła na co dzień służą prawosławni duchowni. Ze wzgórza obserwuję pływające pomiędzy szczytami chmury, długi sznur ciężarówek oraz ostatnią gruzińską flagę. Tuż za skałą, jak wskazuje taksówkarz, znajduje się Rosja, a tam nie ma żartów – pokazuje, układając ręce jak do karabinu.
Szlak prowadzący tu z Tbilisi był znany ludziom już od starożytności. Prowizoryczną drogę w wysokich górach przez lata wykorzystywali kupcy, ludy wędrujące pomiędzy Azją i Europą oraz armie Persów czy Mongołów. Stałą drogę otwarto w 1799 roku, ponad dwadzieścia lat po wojnie rosyjsko-tureckiej, która doprowadziła do zagarnięcia przez Rosję południowej Ukrainy, Krymu i sporej części Kaukazu. Mimo górnolotnych planów wybudowanie wzdłuż drogi trasy kolejowej, gaz i inne rosyjskie surowce do dziś przewożone są w cysternach i ciężarówkach między innymi tą niewielką, górską drogą – skąd trafiają w głąb Gruzji, Armenii czy Kazachstanu. Warto choć raz w życiu wsiąść do marszrutki w Tbilisi i tu przyjechać. Mimo odczuwalnego niebezpieczeństwa wynikającego z naprawdę trudnych warunków na drodze, mijania ciężarówek, gdy z naprzeciwka, kilkaset metrów nad przepaścią, pędzi kolejny samochód – ta droga to symbol Gruzji, jej dziedzictwo i okazja do podziwiania naprawdę oszałamiających widoków.