Niespełna dwie godziny w chmurach i oto jesteśmy w słonecznej Oradei. Miasto należy do okręgu Bihor, leżącego w północno-zachodniej części Rumunii, w niedalekiej odległości od Gór Zachodniorumuńskich. Dzięki takiemu położeniu po atrakcjach typowo miejskich można szybko rozsmakować w dzikim, zielonym świecie. Najbliższe sąsiedztwo to historyczna kraina Kriszana, której losy są wyjątkowo skomplikowane, co wyraźnie odbiło się na krajobrazie kulturowym, architekturze i lokalnych kulinariach. Jednym zdaniem: działo się! Historia małego Paryża nad rzeką Keresz, jak czasem bywa nazywana Oradea, sięga wieku XI. To wówczas miasteczko stało się jednym z najważniejszych węgierskich grodów.
O jego znaczeniu zdecydowało założenie tu biskupstwa i budowa katedry, w której chowano węgierskich władców. W wieku XVI miasto znalazło się w granicach Księstwa Siedmiogrodzkiego, pod protektoratem osmańskim, a w wieku XVIII należało już do imperium Habsburgów. W latach 40. wieku XX przechodziło w ręce a to rumuńskie, a to węgierskie. Każdy naród i każda kultura zostawiły tu swój ślad. Znajdziemy tutaj i szalony barok, i barwną, kwiatową secesję, i budynki pamiętające czasy komunizmu, zaprojektowane zgodnie z duchem epoki w stylu socrealistycznym, i kuchnię, która nie oparła się ani wpływom bałkańskim, ani austrowęgierskim. Bez obaw – cała ta mieszanka składa się na idealnie pasujące do siebie puzzle, nadające Oradei bardzo wyjątkowy rys.
W górę, do muzeum i do twierdzy
Wycieczkę po mieście warto zacząć od wysokich tonów. Całkiem dosłownie – bo od wspięcia się na ratuszową wieżę, z której roztacza się zapierający dech widok na Oradeę. Już po kilku minutach pobytu tutaj dostrzega się wyjątkowość tego miejsca. I dominujący w mieście styl. Rządzi tu niepodzielnie królowa świateł, intensywnych odcieni i kunsztownych detali – jej wysokość secesja. Jej miłośnicy będą tu w siódmym niebie. Bo choć może nie jest to miasto tak imponujące jak Wiedeń ani tak rozrywkowe jak Barcelona, metropolie te mają z Oradeą wspólny mianownik. Otóż na stosunkowo niewielkiej powierzchni naliczono tutaj aż 89 budowli secesyjnych, dzięki czemu miasto znalazło się na prestiżowej liście Reseau Art Nouveau, razem z takimi tuzami secesji, poza wspomnianymi wyżej, jak Paryż, Bruksela czy Budapeszt. Oradiańskie fasady prześcigają się kolorami i zdobieniami. Naprawdę trudno zdecydować, czy piękniejszy jest secesyjny pałac Vulturul Negru), z imponującymi witrażami w przejściu, czy może kamienica zdobiona błękitno popielatymi reliefami – Casa Deutsch? Czy błękitne cudo z początku ubiegłego wieku – Pałac Moskovitza? Albo Pałac Stern, cały w misternych malowidłach inspirowanych lokalną sztuką ludową?
Jeśli zachwytów nam mało, zostawmy jeszcze na koniec atrakcję wyjątkową: Muzeum Art Nouveau, ulokowane w jednym z najciekawszych oradiańskich budynków – domu Darvasa La Roche. Skrywa ono prawdziwe skarby. Prezentowane tu meble, ceramika i biżuteria są wprost skąpane w kwiatach i wpisane w smukłe organiczne kształty. No i te barwy oraz gra świateł! To muzeum czaruje. Naprawdę warto tu przyjść. Miłośnikom muzeów zdecydowanie warto polecić także Muzeum Historii Żydów czy unikatową Galerię Rodia (Calea Republicii 33), urządzoną w starej aptece, a prezentującą historię nie tylko sztuki, ale też farmacji. Dech zapierają też sakralne zabytki. Na liście „must see” należy zdecydowanie umieścić katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Bogate zdobienia wewnątrz przywodzą na myśl swoją obfitością i złoceniami wręcz bizantyjski przepych.
Warto również zgłębić starszą historię miasta, udając się do twierdzy. Świetność przywrócono jej w 2015 roku, kiedy to wyremontowano i inne zabytki znaczące dla historii miasta. Skala budowli robi wrażenie. Choć dziś jest przede wszystkim przestrzenią rozrywkową i muzealną (mieści się tu Muzeum Oradei, opowiadające o historii miasta), nietrudno sobie wyobrazić czasy, kiedy chłodne, grube mury odpierały największe okrutne ataki wrogów. Powstrzymywać miały ich liczne bariery architektoniczne i głęboka na 4 metry fosa, w której woda nigdy nie zamarzała. Wynikało to z przemyślnego przepuszczenia przez nią wód termalnych z rzeki Peta i chłodnych z rzeki Crisul Repede (Szybkiego Keresza). A skoro o wodach termalnych mowa, i w tym temacie znajdziemy coś dla siebie. Pobliskie uzdrowiska Băile Felix i Băile 1 Mai oferujące gorące źródła są doskonałą destynacją po dniach pełnych zwiedzania. Warto zaznaczyć, że miasto i okolicę można zwiedzać nie tylko na własnych nogach, ale także rowerem. Wokół poprowadzono bowiem liczne i bardzo malownicze trasy dla miłośników dwóch kółek.
Coś dla smakoszy
Nie można tu zapomnieć o lokalnych smakach. Sarmale, mici czy papanasi? Tak, to wszystko nazwy miejscowych pyszności. Sarmale to wersja dania, które znamy również w Polsce – gołąbków! Mici także wyglądają znajomo – to z kolei rumuńskie kiełbaski, w wersji najbardziej tradycyjnej przyrządzane z trzech rodzajów mięsa. A papanasi… przepyszne twarożkowe pączki. Cóż, nasze narodowe kuchnie, jak widać, ulegały zbliżonym wpływom w przeszłości.
Miasto pełne wydarzeń
Co roku w Oradei organizuje się masę wydarzeń, dzięki którym nasz pobyt tutaj może stać się jeszcze atrakcyjniejszy. Pełnię lata miejscowi witają w lipcu powrotem do historii rodem ze średniowiecza. Pokazy sztuki rycerskiej, koncerty muzyki dawnej czy stoiska oferujące ręcznie, wykonane wedle dawnej sztuki przedmioty pozwalają na chwilę wrócić do źródeł. Letnie dni można także spędzić oglądając najnowsze produkcje w czasie festiwalu Oradea Summer Film. Sezon kończy natomiast sierpniowe wydarzenie pełne zapachów, kolorów i smaków – Festiwal Kwiatów i Dni Kultury Węgierskiej.
Skoro już jesteśmy w Rumunii…
Rumuński klimat sprzyja uprawie winorośli. Łagodne w smaku, delikatnie słodkie wina, są tu narodową dumą. Oferuje je każda miejscowa restauracja. Możemy wybierać między wyrazistymi czerwonymi, jakżeby inaczej – jak krew! – winami z Transylwanii, która słynie też oczywiście z, a jakże, wampirów. Albo udać się do Moldovy – krainy słodkich i delikatnych w smaku win białych, tudzież do Dobrogei, gdzie produkuje się ponoć jedno z najlepszych chardonnay.
Oradea jest świetnym wyborem na krótszy lub dłuższy city break. To jednak także wspaniały punkt wypadowy albo jedna z atrakcji na długim i pełnym niezwykłości rumuńskim szlaku. Kraj ten oferuje bardzo dużo. Po pierwsze – cuda natury, takie jak delta Dunaju, która została wpisana na listę UNESCO, czy Bicaz – przewspaniały wąwóz w Karpatach Wschodnich. Po drugie – średniowieczne perły, jak pełne drewnianej zabudowy Maramures czy Sighisoara, miasto, w którym narodził się Wlad Palownik. To właśnie na kanwie jego bogatego życiorysu powstały legendy o hrabim Drakuli.
I po trzecie, trasy podziemne. Rumunię możemy wszak zwiedzać nietypowo. Jednym z takich nietuzinkowych miejsc jest kopalnia Soli w Turdzie, gdzie urządzono dziś naprawdę imponujący park rozrywki. A innym – Wesoły Cmentarz w Săpânța, gdzie nagrobki trochę na przekór żałobnemu nastrojowi ozdobiono kolorowymi malowidłami. Rumunia to wciąż nieodkryty skarb. Warto odwiedzić każdy jej region, bo króluje tu prawdziwa różnorodność. Być może dobrym pomysłem będzie zacząć tę emocjonującą wędrówkę od lotniska w pięknej Oradei.