Fort Qasr Al Hosn na wyspie Abu Zabi to najstarszy świadek przemiany niewielkiej osady w znaną dziś multikulturową metropolię. Stojąc na jego dziedzińcu, tuż za okazałą wieżą strażniczą, która dziś widnieje też na banknotach o wartości tysiąca dirhamów, można zobaczyć wieżowiec Burj Mohammed bin Rashid, najwyższy budynek mieszkalny świata. Oba obiekty dzieli dwieście pięćdziesiąt lat historii i tylko piętnaście minut spaceru. To dwa oblicza Abu Zabi – pierwsze tak bliskie pustyni, drugie dotykające chmur. Jest też trzecie, i to właśnie ono może zadecydować o turystycznej przyszłości miasta.
Abu Zabi i dwie ważne daty
Miejsce na założenie osady wybrano nieprzypadkowo – to właśnie tu konfederacja arabskich plemion Bani Yas znalazła niewyczerpywalne źródło wody pitnej, co pozwoliło pod koniec XVIII wieku przenieść siedzibę władzy z pustynnej oazy na wybrzeże. Z ogromną fascynacją patrzę na stare fotografie Abu Zabi w Muzeum Al Maqta, a potem w Qasr Al Hosn, które dziś pełni funkcję edukacyjno-kulturalną. Jeszcze na zdjęciu z 1949 roku prócz fortu, wieży strażniczej i kilku domów nie widać niczego. Wszystko zmieniło się dziewięć lat później, gdy odkryto ropę.
Abu Zabi szybko stało się najbogatszym z siedmiu emiratów i to właśnie ono w 1971 roku zostało stolicą nowo powstałego federalnego państwa, nawet jeśli mimo upływu lat wielu turystów nadal uparcie twierdzi, że jest nią sąsiedni Dubaj.
I do jednego, i do drugiego miasta zagraniczni goście zwykle przyjeżdżają jednak nie po historyczne opowieści, a po oszałamiającą, błyszczącą nowoczesność i nieprzerwanie świecące przez cały rok słońce. Metropolie naturalnie ze sobą rywalizują, starając się zaskoczyć turystów czymś, czego jeszcze nie ma sąsiad.
To miasto ma sposób na turystów
Znakiem rozpoznawczym Abu Zabi staje się nie historia, morze czy luksus, a kultura. To miasto nie chce być tylko konkurentem Dubaju, ale równorzędnym rywalem światowych stolic sztuki, takich jak Paryż czy Londyn. I rzeczywiście, wystarczy spojrzeć na zróżnicowaną ofertę atrakcji, by poczuć, że Abu Zabi doskonale wie, co robi.
Pierwszy poranek każdej wizyty w Abu Zabi najczęściej zaczyna się w Wielkim Meczecie Szejka Zajida. Odwiedzające grupy są zachwycone, bo jeszcze nigdy nie widziały takiego meczetu. Takiego, w którym zamiast prostego wnętrza i skromnych ornamentów są kapituły kolumn pokryte 24-karatowym złotem i wysadzany kryształami Swarovskiego, największy na świecie żyrandol.
Wielki Meczet jest ikoną Abu Zabi i nie przeszkadza w tym fakt, że od zakończenia jego budowy minęło zaledwie osiemnaście lat. Co zaskakujące, mimo to wciąż pozostaje on jedną z „najstarszych” atrakcji w standardowym programie wycieczki. Pozostałe miejsca na ciągle aktualizowanej liście „do zobaczenia” albo niedawno powstały, albo dopiero szykują się do otwarcia.
Wyspa kultury Saadiyat Island, dziś przyciąga przede wszystkim spektakularnym Louvre Abu Dhabi, które swoją nazwę zawdzięcza umowie podpisanej z Francją w 2007 roku. Instytucja może posługiwać się nią przez jeszcze dwanaście lat, przyciągając gości prestiżem francuskiej marki i aurą światowego dziedzictwa sztuki. Znana marka nadaje kontekst i obietnicę czegoś wyjątkowego, ale po wejściu do środka szybko okazuje się, że broni się także forma. Pod wielką, ażurową kopułą, zaprojektowaną tak, by przez jej otwory do środka wpadało naturalne światło, znajduje się aż 55 białych budynków połączonych basenami i kanałami. To nie muzeum, ale zachwycający, geometryczny labirynt.
Wkrótce na Saadiyat otworzą także Zayed National Museum oraz muzeum sztuki nowoczesnej sygnowane nazwiskiem Guggenheima. Tłoczno będzie też na wyspie Yas – obok słynnych parków rozrywki, Ferrari World i Warner Bros, powstanie tu arabski Disneyland.
Serce emirackiej kultury
Próba dogłębnego poznania Abu Zabi w kilka dni wydaje się więc skazana na niepowodzenie. Na terenie miasta, znajduje się jeszcze kilkanaście wysp i wysepek, a na obszarze całego emiratu jest ich ponad dwieście. Turyści mają wyjeżdżać stąd z poczuciem niedosytu i wracać po kolejne doświadczenia.
Podobnie jest z serwowaną w malutkich fidżanach arabską kawą, której nigdy nie nalewa się do pełna, po to, by zawsze można było dolać więcej. Mamy sięgać po nią często, nawet kilkanaście razy dziennie, idealnie zatem, jeśli prażonych ziaren nie trzyma się potem zbyt długo na ogniu, by kawa nie była za mocna.
„Gdy kończysz dwanaście lub trzynaście lat, wypijasz pierwszy kubek. Potem rytuał parzenia kawy w domu przechodzi na ciebie, a cała rodzina ocenia efekty, wszyscy patrzą ci na ręce. To wielka rzecz. Pamiętam, jak z bratem walczyliśmy o to, kto dziś będzie robić kawę” – mówi nasz przewodnik w House of Artisants Cultural Foundation.
Biorę sobie do serca jego radę, by arabskiej kawy nie odmawiać, więc częstuje się nią niemal w każdym hotelu i w niemal każdym sklepie, do którego wchodzę. W drugiej ręce koniecznie trzymam daktyla, bez którego słodyczy cały ten rytuał, i kawa, i Abu Zabi, straciłyby trochę smaku. Bliskość autentycznej arabskiej kultury miesza się z czymś jeszcze. Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że każda osoba, którą poznaję w Abu Zabi, wzbogaciła to miasto swoją fascynującą historią.
Wielokulturowe miasto dla każdego
Przed wejściem do restauracji Marmelatta ustawia się kilkunastu Emiratczyków. Jak zapewnia Nathalie z Belgii, która wychowywała się tu w latach osiemdziesiątych, nie jest to zwyczajny widok, bo tutejsi Arabowie naprawdę nie lubią czekać. Tym bardziej że to kolejka po kawałek ciasta z serem, choć w porządnym, nowojorskim wydaniu. Restaurację położoną w pięknej lokalizacji, na promenadzie tuż przy porcie, od 2019 roku prowadzi Raj Dagstani – Brytyjczyk o irańskich korzeniach, który większość życia spędził w Stanach Zjednoczonych.
Nie pomyślałabym, że drugiego wieczoru w Abu Zabi będę jadła pizzę, ale szybko orientuje się, że jestem w jednym z najmodniejszych lokali w okolicy. I że w gruncie rzeczy cała ta pizza do planu dnia pasuje idealnie, bo w stolicy Emiratów wszystko kręci się wokół wielokulturowości. I każdy może, od czasu do czasu, poczuć się tu trochę jak u siebie.
Czytaj też:
To najbezpieczniejszy kraj dla turystów. Pokonał Austrię i IslandięCzytaj też:
Od sleep turystyki po heliskiing
