Byłam w mieście nad rzeką Kurą. Jest jak dwadzieścia lat temu w Polsce

Byłam w mieście nad rzeką Kurą. Jest jak dwadzieścia lat temu w Polsce

Dodano: 
Świątynia Metechi w Tbilisi
Świątynia Metechi w Tbilisi Źródło:Archiwum prywatne / Alicja Miłosz
Kupiłam tanie bilety i poleciałam do Gruzji zimą. Zamieniłam szarą i ponurą Warszawę na szare i ponure Tbilisi, ale było warto.

Zanim w końcu zdecydowałam się odwiedzić Gruzję, minęła blisko dekada. Przez lata zmieniał się jej obraz w mojej głowie. Jeszcze kilkanaście lat temu była tajemniczym miejscem gdzieś na dalekim Kaukazie. Potem stała się „krajem z tanim i dobrym winem” słynącym ze szczerej gościny swoich mieszkańców i masy niskobudżetowych turystów. Wciąż jednak postrzegałam ją jako kierunek niemal hipsterski, znany tylko wśród „swoich” backpackersów. To nie trwało długo. Piękne gruzińskie krajobrazy musiały w końcu zdobyć uznanie mainstreamowych podróżników, którzy ruszyli na podbój tej części świata. Do Gruzji poleciałam dopiero wtedy, gdy był już tam prawie każdy. Jednak na przekór wszystkim radom, wybrałam się tam zimą, poniekąd rezygnując ze wszystkich dobrodziejstw natury, która budzi się tu do życia z początkiem kwietnia. Kupiłam tanie bilety i ruszyłam do Tbilisi. Znalazłam tam chaos, surowe piękno i Polskę lat 90.

Przez ulice Tbilisi

Tbilisi zostało założone w V wieku naszej ery przez Wachtanga I z Iberii, jednak ślady osadnictwa na tym terenie sięgają nawet IV tysiąclecia p.n.e. Przez lata stolica Gruzji znajdowała się pod panowaniem Persji, Bizancjum, Arabskiego Kalifatu, Imperium Osmańskiego, Rosji oraz Związku Radzieckiego. Obecność tych ostatnich wciąż czuć tu szczególnie mocno. „Zamieniłam szarą i ponurą Warszawę na szare i ponure Tbilisi” – trąbiły w głowie myśli tuż po dotarciu do największego miasta Gruzji. Pogoda nie rozpieszczała, a pierwszy spacer z hotelu przez Aleję Rustawelego do Placu Wolności zderzył mnie z postsowiecką chandrą. Melancholijnie mijając kolejne ulice stolicy, wybrałam się w przeszłość, której jako dziecko późnych lat 90-tych nie mam prawa znać. Pamiętam jeszcze stare budki z knyszą we Wrocławiu, szare podwórka i zakupy na zeszyt. Byłam w Turcji, Naddniestrzu, widziałam duże ukraińskie miasta, jak Odessa i Kijów. Położone nad rzeką Kurą Tbilisi miało w sobie coś z tego wszystkiego, a jednocześnie było dla mnie bardzo niezrozumiałe, chaotyczne i nieco smutne. Przynajmniej w lutym.

Rustaveli Avenue w Tbilisi

Transport w mieście

Tbilisi jest naprawdę ogromne. Przez pierwsze dni nie dostrzegam tego, poruszając się w obrębie ścisłego centrum jedynie za pomocą śmiesznie tanich taksówek, które choć trochę skracają moje męki związane z pogodą. Dwukrotnie korzystam z metra, które podobnie jak w innych krajach byłego Związku Radzieckiego, znajduje się głęboko pod powierzchnią ziemi. Podczas podróży ruchomymi schodami do miejskiego pociągu można wypić kawę, przeczytać kilka stron książki i przemyśleć swoje życie, a i tak będziemy dopiero w połowie zjazdu. Metro jest głośne, trzęsące się, zatłoczone, ale tanie. Za jeden przejazd płacę 1 GEL (około 1,5 złotego) po uprzednim zakupieniu specjalnej karty miejskiej „Metromoney”, którą można doładowywać w dostępnych na stacjach automatach. Po zmiany opcji języka na angielski, na ekranie wciąż wyświetla się alfabet gruziński, ale kto by się tym przejmował.

Stacja metra w Tbilisi

Moim ulubionym elementem transportu w mieście są zdecydowanie kolejki – jedna zabierająca turystów na wzgórze Mtatsminda, gdzie znajduje się park rozrywki. To z nią wiąże się tragiczna historia wypadku, który miał miejsce 1 czerwca 1990 roku. W wyniku zerwania się liny zginęło wtedy 20 osób, głównie dzieci. Drugą kolejką możemy wybrać się, aby z bliska zobaczyć górującą nad miastem „Matkę Gruzję”. Monumentalny, 20-metrowy posąg kobiety na szczycie wzgórza Sololaki jest symbolem Tbilisi – w lewej ręce postać trzyma puchar wina, którym wita przyjaciół. W prawej dłoni dzierży miecz przeciwko wrogom.

Matka Gruzja

Największa świątynia w Gruzji

Tbilisi świątyniami stoi. Katedralny Sobór Trójcy Świętej, największą budowlę sakralną Gruzji widać niemal z każdego punktu w mieście. Choć sprawia wrażenie wiekowej konstrukcji, to całkiem nowy zabytek, konsekrowany w 2004 roku. Nie jego wiek przyciąga więc wiernych i turystów z całego świata. Tu jak nigdzie indziej w Tbilisi czuć potęgę, strzelistość, rozmach. Maleńki turysta staje przed ogromnym budynkiem i robi zdjęcie, a potem kolejne. Robi jeszcze 30 fotografii, z których każda jest tak samo wyjątkowa, tak samo idealnie symetryczna, a świątynia jakby niechcący stała się instagramowym spotem, z dziesiątkami fotografów-amatorów czekających, aż ludzie wreszcie zejdą ze schodów. Podobną, fotograficzną rolę pełni kolejna nowa atrakcja miasta położona zdecydowanie poza znanym centrum, tuż nad Morzem Tbilisi, sztucznym miejskim jeziorem z piaszczystymi plażami. „Chronicles of Georgia” (ang. Kroniki Gruzji) to 16 masywnych, ponad 30-metrowych filarów przedstawiających historię Gruzji zaprojektowanych blisko 50 lat temu przez kontrowersyjnego gruzińskiego architekta Zuraba Tsereteli, mieszkającego na stałe w Rosji.

Sobór Trójcy ŚwiętejKronika Gruzji w Tbilisi

Jest jeszcze Świątynia Metechi, która może pochwalić się znacznie bogatszą historią. Zbudowana w XIII wieku, tuż nad urwiskiem, z którego można podziwiać panoramę miasta i rzekę Kurę, przepływającą przez Turcję, Gruzję i Azerbejdżan aż do Morza Kaspijskiego. Pierwotnie znajdowały się tu także budynki rezydencji królewskiej, które uległy rozbiórce jeszcze przed II wojną światową. Metechi przypomina odrobinę słynny obiekt Cminda Sameba w Stepancmindzie, położony przy gruzińsko-rosyjskiej drodze wojennej. Tu w Tbilisi, na stromych wzgórzach miasta również można poczuć charakterystyczny górski klimat. W tym miejscu towarzyszy mi najwięcej bezdomnych psów niż w jakimkolwiek innym miejscu w Gruzji. Większość jest zaczipowana, ale wciąż bardzo zaniedbana. Pomysł, by z tego kraju przywieźć do Polski czworonożnego przyjaciela, przejdzie wam podczas pobytu przez głowę nie raz.

Bar w Tbilisi

Rosjanie i zarobki

W Tbilisi nie sposób nie myśleć o Rosji. Właściwie na każdym kroku czekają na nas, ujmując łagodnie, prowokacyjne murale potępiające działania wojenne sąsiada. Kiedy w końcu, przy okazji lokalnej imprezy, udaje się porozmawiać z miejscowymi, słowa o strachu przed wojną padają bardzo szybko. I nic w tym dziwnego – w 2008 roku Tbilisi przekonało się o potędze armii Putina na własnej ziemi. Większość mieszkańców tego kraju nie chce już życia w cieniu mocarnego tyrana, tylko wejścia do Unii Europejskiej. W marcu, gdy na świeczniku znalazły się niejasne powiązania lidera partii rządzącej z Moskwą, w stolicy wybuchły masowe demonstracje prounijne.

Napisy na ścianach w Tbilisi

Zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie, w obawie przed sankcjami, działaniami zbrojnymi albo w niezgodzie na reżim Putina, do Gruzji przyjechali młodzi Rosjanie. To najszybsza droga ucieczki – obywatele Rosji nie potrzebują wizy, aby przekroczyć tutejszą granicę. Wkrótce krótkie wakacje zmieniły się w dłuższe plany pobytu. Hotelowe pokoje – we własne mieszkania. Kawa na mieście – w otwarcie własnej kawiarni. W Tbilisi jak grzyby po deszczu wyrosły rosyjskie biznesy. „W niektórych miejscach po prostu czuć ruble od samego wejścia” – twierdzi Gizo, napotkany tuż obok popularnego, industrialnego baru Fabrika. Twierdzi, że choć zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy Rosjanie są tacy sami, to ci spotkani przez niego w Tbilisi „tylko udają przeciwników Putina”. Tymczasem ceny mieszkań w stolicy wykraczają poza granice zdrowego rozsądku. Podczas gdy my, nie bez uzasadnienia, narzekamy na ceny wynajmu mieszkań w Warszawie, sytuacja w Tbilisi prezentuje się jeszcze gorzej. Za wynajem trzeba zapłacić tu praktycznie tyle co w Polsce, przy przeciętnych zarobkach rzędu 2 tysięcy GEL (Trading Economics, National Statistics Office of Georgia, 2024). Wielu Gruzinów zarabia znacznie poniżej tej kwoty. Tak zwana płaca minimalna ostatni raz zaktualizowana została w 1999 roku i od tego czasu wynosi... 20 lari.

Centrum starego miasta

Czy poza chaosem jest więc w tym mieście coś ładnego? Tak europejsko banalnie ładnego, z przystrzyżonym trawnikiem, kostką brukową na wymiar i kwiecistym klombem w ciasnej, uroczej uliczce? Tak, w niektórych miejscach można poczuć się jak na wakacjach w hiszpańskim nadmorskim miasteczku, a nie na szarym polskim podwórku dwadzieścia lat temu. Jeżeli tego szukacie podczas podróży, wystarczy przejść się piękną dzielnicą Abanotubani czy na ulicę Shavteli, gdzie czeka na nas wybudowana w 2010 roku wieża zegarowa, która śmiało mogłaby być dziełem Gaudiego czy Dalego, oraz wyjęte z pocztówek kolorowe balustrady. W 2007 roku Stare Miasto w Tbilisi zostało wpisane na gruzińską listę informacyjną UNESCO. To lista obiektów, które czekają na rozpatrzenie w celu znalezienia się w oficjalnym spisie światowego dziedzictwa UNESCO. Póki co nie ma na niej innych obiektów ze stolicy.

Centrum Tbilisi

Gdy siedzę na ławce pod wieżą zegarową, słucham koncertu ulicznego pana grajka z pieskiem na kolanach, zdaje sobie sprawę, że gdybym przyjechała tu kilka miesięcy później, Tbilisi mogło wywrzeć na mnie całkowicie inne wrażenie. Kiedy słońce oświetla zielone wzgórza okalające miasto, kiedy otwierają się restauracyjne ogródki, w których do późnego wieczora litrami leje się gruzińskie wino, czarno-szare kolory zimowych kurtek zmieniają się w kolorowe t-shirty, a na twarzach ludzi częściej gości uśmiech, mogę wyobrazić sobie magię tego miasta, porównywalną z uwielbianym przeze mnie Sarajewem. Z chęcią więc powrócę do stolicy Gruzji, by zobaczyć jej inne oblicze. Może znowu mnie czymś zaskoczy.

Dworzec Główny w Tbilisi

Ceny w Tbilisi

To warto jechać do tej Gruzji czy nie? No i najważniejsze: jak wyglądają ceny? Czy naprawdę jest tak tanio? Nie mogłabym nie opatrzyć tekstu choć krótką wzmianką o aktualnych cenach, które przecież są jednym z (licznych) powodów częstych odwiedzin polskich turystów w tym kraju. Tu również nie ma łatwych odpowiedzi. Jeszcze w maju 2021 roku 1 lari kosztowało 1,10 złotego. Dziś jest to prawie 40 groszy więcej, co czyni przelicznik nieco mniej atrakcyjnym. Choć da się odczuć niewielką różnicę w cenach na korzyść kaukaskiego sąsiada, Tbilisi to jednak stolica, a stolice rządzą się swoimi prawami. W wielu jej miejscach nie odczujecie różnicy pomiędzy cenami w Warszawie czy w innych, dużych polskich miastach, więc tygodniowa wizyta nie będzie zupełnie neutralną dla przeciętnego portfela Kowalskiego. Wciąż jednak jesteśmy w stanie wydać tu mniej, niż na wakacjach na południu Europy lub pozwolić sobie na więcej przyjemności przy tym samym budżecie. Szczególnie jeśli chodzi o jedzenie w domowych restauracjach – a to, oprócz warunku finansowego spełnia jeden, najważniejszy – jest po prostu przepyszne. I dla niego, dla ludzi, którzy wam je ugotują, warto jechać do Gruzji o każdej porze roku.

Czytaj też:
Byłam na polskiej Syberii. Latem są tu tysiące turystów
Czytaj też:
Takim samochodem chciał dojechać do Gruzji. Policjanci byli w szoku

Źródło: WPROST.pl