Rzuciła korpo i została nauczycielką w Tajlandii. Warunki ją zaskoczyły

Rzuciła korpo i została nauczycielką w Tajlandii. Warunki ją zaskoczyły

Dodano: 
Marta Sielska
Marta Sielska Źródło: Archiwum prywatne
Życie cyfrowego nomada staje się coraz popularniejsze. Nieustanna presja i nie najlepszy klimat w Polsce sprawiają, że wiele osób postanawia przeprowadzić się na stałe do cieplejszego kraju. Taką decyzję podjęła również Marta Sielska, która opowiedziała nam o życiu w Tajlandii i pracy tamtejszego nauczyciela.

Zima zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nią coraz więcej osób zastanawia się, nad przeprowadzką do cieplejszego kraju. Na taki krok kilka lat temu zdecydowała się Marta Sielska. Porzuciła pracę w warszawskim korpo i na krótko zastąpiła ją posadą nauczyciela w Tajlandii. Dziś jest cyfrową nomadką, która pracuje z dowolnego miejsca na świecie. Jedyne czego tam potrzebuje to prąd i dostęp do internetu.

Klaudia Zawistowska, Wprost.pl: W mediach społecznościowych, ale również na twoim YouTubie widać, że bardzo dużo podróżujesz. Teraz jesteś w Izraelu, a niedawno publikowałaś materiały z Austrii, Nepalu i Tajlandii. Ile krajów dotychczas udało ci się zwiedzić?

Marta Sielska, podróżniczka i youtuberka: Przyznam, że nie byłam jeszcze na wszystkich kontynentach. Nie liczę krajów i nie przywiązuję wagi do liczby. Obecnie stawiam na jakość. Wolę spędzić więcej czasu w jednym miejscu, niż odhaczyć coś z listy. Każdy kraj jest inny, wyjątkowy, ale chyba nie będzie zaskoczeniem, jeżeli powiem, że Tajlandia jest moim ulubionym miejscem. Dlatego to właśnie tam zdecydowałam się osiedlić i myślę, że zostanę tam przez jakiś czas.

Co takiego przyciągnęło cię do Tajlandii?

Dlaczego tam zostałam? Myślę, że na pewno ze względu na zupełnie inną jakość życia. Żyję o wiele spokojniej, nie muszę za niczym gonić. W Tajlandii nie miałam problemów ze znalezieniem pracy na miejscu. Obecnie też koszty utrzymania w stosunku do zarobków są dobre i myślę, że mój standard życia jest tam lepszy niż w Polsce.

Marta Sielska

Skąd w ogóle pomysł na opuszczenie Polski? Chodziło o chęć zmiany, czy może miałaś dość naszego klimatu, szczególnie zimą?

Po paru latach pracy w korporacji wiedziałam, że nie chcę żyć takim systemem – praca, obowiązki i 2-3 tygodnie urlopu. Chciałam mieć większą elastyczność i na pewno uciekać na zimę. Nie lubię tego okresu, bo jest szaro, dzień jest krótki, przez co radość życia nagle ucieka.

I tak zaczęłaś życie cyfrowego nomada. Jakie są tego plusy?

Plusem na pewno mogę podróżować o wiele więcej, być niezależna i elastyczna w kwestii miejsca. Nie ogranicza mnie możliwość wyjazdu tylko podczas świąt czy urlopu. Sama zarządzam swoim czasem. Wiem, że mam wszystko zrobione, więc mogę poświęcić więcej czasu na zwiedzanie.

Kolejnym dużym plusem jest styczność z innymi ludźmi i kulturami. Nie zamykam się w swoim małym podwórku, boksie w korpo, tylko jestem takim obywatelem świata. Stałam się też minimalistką. Nie przywiązuję się do rzeczy materialnych. Nie kupuję zbyt wielu rzeczy, bo wiem, że ich ze sobą nie zabiorę.

Natomiast minusem może być chyba mimo wszystko droższe życie. Wynajmy krótkoterminowe wiążą się z większymi kosztami. Z drugiej strony wynajęcie mieszkania w różnych miejscach może być tańsze niż w Polsce. Problemem może być też organizacja życia w nowym miejscu. Chodzi mi tu m.in. o kwestie urzędowe, bo jednak wszystko jest nowe, a na dodatek w obcym języku. Trzeba mieć dobre ubezpieczanie zdrowotne, bo w szpitalach najczęściej musimy płacić z własnej kieszeni, a później czekać na zwrot pieniędzy. Skoro nie spędzamy gdzieś więcej czasu, to również jakość nawiązywanych relacji może być niższa. No i oczywiście internet. Niezależnie, gdzie jadę, muszę sprawdzać, czy na pewno da się tam pracować, bo z tym miewam problem w wielu krajach. Trudna jest też dyscyplina dnia codziennego i mobilizacja do tego, żeby wykonać swoje obowiązki.

Czytaj też:
Prawdziwe oblicze podróżników. Przeprowadzka do busa i ruszenie w świat to nie pochopna decyzja

Wspomniałaś o pracy. Utrzymujesz się tylko z prowadzenia kanału na YouTubie?

Prowadzę swój kanał, ale zarządzam też innym dla firmy zza granicy, która jest na rynku polskim.

Jak ostatecznie oddzielasz czas na pracę, od tego poświęconego na zwiedzanie?

To zależy od tego, ile mam pracy dla kogoś. Jeżeli wszystko mam jest zrobione, to mogę wyjść i kręcić swoje rzeczy. Dlatego to jest bardzo elastyczne. Są dni, kiedy nie wychodzę z domu, siedzę przy komputerze i poświęcam się pracy, a kiedy indziej wychodzę na cały dzień. Wszystko zależy ode mnie i tego, jak to sobie podzielę.

Choć niebawem może się to zmienić. Z jeden strony jestem tym cyfrowym nomadą, ale Phuket w Tajlandii jest moją bazą. Dlatego niebawem rozpocznę tam nową pracę. Spróbuję zostać agentem do spraw nieruchomości, ponieważ wiele osób zgłasza się do mnie w tej sprawie i pomagam Polakom w wynajęciu mieszkań. Dodatkowo będzie to okazja do tego, żeby lepiej poznać ten rynek.

Wiele osób jest zainteresowanych przeprowadzką na stałe do Tajlandii?

Obecnie coraz więcej. Sama jestem tym mocno zaskoczona. Wiele osób pisze do mnie właśnie przed zimą. Na razie są to głównie osoby, które chcą spróbować takiego życia na miesiąc, dwa lub trzy. Planują wynająć mieszkanie i być może wracać do Tajlandii co jakiś czas.

Tajlandia z lotu ptaka

Jako przyszły agent nieruchomości masz jakieś porady dla podróżnych z Polski?

Teraz nadchodzi najgorszy okres jeżeli chodzi o wynajem, bo od połowy listopada zaczyna się wysoki sezon, a to oznacza wyższe ceny. Dlatego, jeżeli ktoś przyjeżdża do Tajlandii i chciałby wynająć mieszkanie na dłużej, to na pewno lepiej jest to zrobić w sezonie deszczowym, wtedy można wynegocjować niższy czynsz. Dodatkowo przy płatności z góry też można próbować zbić cenę, czy chociażby kaucję. Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, zawsze może się do mnie odezwać.

W Tajlandii się zakochałaś, ale twoje początki w tym kraju były dość nietypowe, bo zostałaś nauczycielką. Jak do tego doszło?

To była dosyć trudna decyzja. Jeszcze wtedy pracowałam zdalnie, będąc zatrudniona w warszawskiej firmie na część etatu. Ale przyszedł taki moment, kiedy musiałam zdecydować – wracam do Polski, czy zostaję. Chyba długo się nie zastanawiałam, bo w tydzień znalazłam pracę jako nauczycielka angielskiego.

Akurat wtedy był to Bangkok. Uznałam, że w stolicy będzie łatwiej znaleźć coś odpowiedniego. Ofert jest naprawdę mnóstwo. Z tym że placówki zazwyczaj zatrudniają osoby, które mówią w języku angielskim od urodzenia, ale my Europejczycy też mamy na to szanse. Zawód nauczyciela był dobrą okazją, żeby tam zostać. I to legalnie. Przy okazji mogłam też nauczyć się tej kultury i zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje. Plan od razu zakładał, że będzie to tylko praca tymczasowa.

Czytaj też:
All inclusive w kamperze? Tak, ale tylko w jednym kraju

Jak długo uczyłaś?

Przez prawie rok, ale w tym czasie pracowałam aż w trzech placówkach. Pierwszy był Bangkok. Była to tajska szkoła prywatna. Później zatęskniłam za życiem na wyspie, więc wróciłam na Phuket. Tam przez chwilę uczyłam w szkole europejskiej, gdzie były tylko dzieci zza granicy. Trzecia była tajska szkoła publiczna, gdzie pracowałam najdłużej, bo ok. pół roku. Wszędzie doświadczenia były zupełnie inne, jeżeli chodzi o sposób nauczania, a także jego jakość.

Na czym polegały te różnice?