USA z poziomu podwórka i domu. Takich Stanów w Polsce się nie pokazuje

USA z poziomu podwórka i domu. Takich Stanów w Polsce się nie pokazuje

Dodano: 
Mardi Gras
Mardi Gras Źródło:Shutterstock / Suzanne C. Grim
O USA słyszał każdy. Dobrze znane są nam również miasta takie jak Nowy Jork, czy Los Angeles. Okazuje się jednak, że o prawdziwych Stanach, tak naprawdę wiemy niewiele. O tym, jak wyjątkowym miejscem jest Luizjana, rozmawialiśmy z Arturem Owczarskim, autorem książki „Luizjańskie gumbo”.

„Luizjańskie gumbo” nie jest zwyczajnym reportażem. To niezwykła relacja Polaka, który na kilka tygodni porzucił dom, rodzinę, aby poznać świat Cajunów, Kreoli, a także czarnych i białych mieszkańców Luizjany. Artur Owczarski odwiedził plantacje, na których pracowali niewolnicy. Rozmawiał z kapłanką voodoo i nowoorleańskim Indianinem. Wybrał się na bagna, gdzie żyją aligatory i jadowite węże. Wszystko po to, aby jak najlepiej opisać ludzi mieszkających w Luizjanie.

Klaudia Zawistowska, Wprost.pl: Pisanie o USA w Polsce nie jest zbyt popularne

Artur Owczarski, autor książek o USA: Są ludzie, którzy piszą o stanach. Specjaliści od polityki i ekonomi. Analizujący statystyki, napięcia społeczne. To bardzo wartościowe lektury. Są też przewodniki i książki o Ameryce, jaka jest, jak się zmienia.Ja piszę inaczej. Zaglądam do domów, słucham ludzi, daję im opowiedzieć o swoim kraju, kulturze, pracy. To inny rodzaj narracji. Bardziej z poziomu ulicy, baru, domu.

Dlaczego opisujesz akurat ten kierunek? Odwiedziłeś przecież wiele zakątków świata, uwielbiasz Chiny, a pisać zacząłeś o USA.

Tak, ale w Chinach mam barierę językową, która jest nie do przejścia. Dodatkowo jest mi bardzo bliska mentalność kowbojska. Mam wrażenie, że to jestem ja. Czuję się tam jak w domu. Tradycyjne wartości czyli np. odpowiedzialne podejście do tematu rodziny, czy szacunek do jednostki łączą się z olbrzymim poczuciem wolności, i zasadą „żyj i daj żyć innym”. W tym wszystkim jest coś fantastycznego.

Nie miałeś wrażenia, że o Stanach w Polsce i na świecie zostało powiedziane i napisane już tak dużo, że nie ma tam miejsca na odkrycie czegoś nowego?

Mam wrażenie, że w Polsce ludzie mało wiedząo Stanach. Polacy kojarzą głównie hamburgery, Hollywood, duże miasta, drogę 66.Prezentowałem ostatnio swoje książki na targach i jak zawsze Droga 66 budziła największe zainteresowanie. Dlaczego? Boludzie o niej słyszeli. A jak myślisz, jak wiele osób w Polsce, oprócz tych, które interesują się muzyką funkową, jazzową, Nowym Orleanem słyszało o Indianach nowoorleańskich? Jak wiele osób w ogóle słyszało o Cajunach? Kto wie, czym jest gumbo? Oficjalne danie Luizjany, jedno z najbardziej rozpoznawalnych dań w Ameryce, bo kuchnia cajuńska jest popularna w całych Stanach Zjednoczonych, nie dotarło do Polski. Znamy paellę z Hiszpanii, sushi z Japonii, pizzę, ale o gumbo prawie nikt nie słyszał. Mało, a nawet bardzo mało wiemy o Ameryce.

Nowy Orlean

Co jest lekkim paradoksem, bo przecież jedna z największych skupisk Polonii mieszka właśnie w USA.

Dokładnie tak, ale z drugiej strony w tym przypadku mówimy głównie o Chicago. Niedawno na targach książki podeszła do mnie starsza para, jakieś 65-70 lat. Pan poprawnie przeczytał gumbo więc spytałem, skąd wiedział, jak to przeczytać? Odpowiedział „mieszkamy w Karolinie Północnej od dwudziestu paru lat”. Od razu zaczęliśmy rozmawiać i było fantastycznie ciekawie. Spytałem ich, co wyjątkowego jest w Karolinie Północnej, a oni zaczęli wymieniać atrakcje turystyczne. W tym momencie wytłumaczyłem im, że to nie o to mi chodziło, że chciałbym zapytać się o charakterystyczne, wyróżniające Karolinę Północną zjawiska kulturowe, o to, kto tam mieszka, jacy są miejscowi. Wtedy wspomnieli o góralach ze Szkocji, którzy tam osiedli….

I właśnie taki świat chcę odkrywać dla ludzi. Taki, który jest nieoczywisty, i który nie jest związany z atrakcjami turystycznymi. Niedawno zadano mi pytanie „jakie miejsca turystyczne poleciłbym w Luizjanie”. Poczułem się dziwnie, bo oczywiście Luizjana jest fantastyczna, żeby pojechać tam jako turysta, ale ja tego w ogóle nie czuję. Miejsca zwiedzane przez turystów też odwiedziłem, bo były po drodze, albo przy okazji spotkań z ludźmi. Nigdy nie są moim celem samym w sobie.

Galeria:
Luizjana pełna kontrastów. Od Nowego Orleanu i voodoo po bagna i aligatory

To już twoja trzecia książka. Po drodze 66 i Teksasie zabrałeś czytelników do Luizjany. Dlaczego właśnie ten kierunek?

Luizjana wydała mi się bardzo interesująca ze względu na ten miks kulturowy, czyli to moje tytułowe gumbo. Szukałem kolejnego ciekawego miejsca do opisania a nie było łatwo po Teksasie, bo uważam to miejsce za swój drugi dom. Było ciężko się zdecydować i pozwolić pochłonąć nowemu tematowi, bo w Teksasie zostawiłem serce, ale Luizjana wydała mi się niezwykle intrygująca właśnie ze względu na Cajunów, Kreoli i tak odległy od siebie świat Nowego Orleanu i pozostałej części stanu. Nie wiem, czy jest drugi stan, który był i jest tak kulturowo barwny. Wyobraź sobie, jak to musiało wyglądać gdyAmerykanie w 1803 roku kupili Luizjanę. Zaczęli zjeżdżać do Nowego Orleanu, mówiąc po angielsku, będąc protestantami, i zobaczyli inny świat. Ludzi mówiących wyłącznie po francusku, kapłanki voodoo na ulicach, targi niewolników i czarnych właścicieli niewolników, Kreoli, arystokratów z Hiszpanii i Francji… Cały ten koloryt. Nowy Orlean był też i nadal jest nieoficjalną stolicą amerykańskiego okultyzmu. To też zawsze była stolica kulturalna Luizjany. Mieszkańcy chodzili do opery, teatrów, na ulicach rozbrzmiewała muzyka. W drugiej połowie XIX wieku świętowano już Mardi Gras organizując parady, przywożono nawet Indian z Wielkich Równin, którzy maszerowali po ulicach. To był bardzo kolorowy i wielowarstwowy świat.

Z drugiej strony na zachód od miasta są największe amerykańskie bagna Achafalaya Basin, bardzo nieprzystępny teren, który oddzielał miasto od reszty stanu. Ta naturalna granica sprawiała, że ludzie z Nowego Orleanu mieli niewiele wspólnego z tymi, którzy mieszkali na bagnach lub dalej na zachód. Żyli w oddzieleniu. Co ciekawe, przy pisaniu książki odkryłem, że powszechna wiedza, iż mit amerykańskiego kowboja kształtował się w Teksasie nie do końca jest prawdziwy. Okazuje się, że te pierwsze duże spędy bydła na terenie dzisiejszego USA były właśnie w Luizjanie. Oni musieli gnać bydło do Nowego Orleanu przez bagna. Luizjana jest niezwykle kolorowa i tak naprawdę, ciężko jest mi wskazaać stan, który chciałbym opisać w następnej kolejności.

Luizjańskie gumbo

Jak udało cię się w tym wszystkim odnaleźć? Polska nie jest przecież tak „kolorowa”.

Nie jest aż tak „kolorowa”, ale ja mam taką cechę, że lubię słuchać ludzi i staram się nigdy nie oceniać. Nawet jeżeli rozmawiam z zagorzałym rasistą albo z kimś, kogo poglądy mi nie odpowiadają. Zadaję pytania, słucham, a później tą wiedzą się dzielę. Jestem tam obserwatorem, a bardzo lubię przyglądać się innym kulturom. Na pierwszej stronie napisałem „każda podróż zmienia naszą tożsamość”. Tak naprawdę miałem na myśli to, że każda podróż zmienia moją tożsamość i za każdym razem, kiedy wracam po takim pobycie, przeczytaniu wielu książek i zgłębianiu wiedzy w internecie, mam wrażenie, że inaczej postrzegam siebie w otaczającym mnie świecie.

W trakcie tej podróży trafiłem na niesamowitych ludzi. Przykład Warrena Perrina, prawnika, który doprowadził do tego, że Korona Brytyjska przeprosiła za wygnanie Akadyjczyków z Nowej Szkocji. To jest niesamowity człowiek. Do niego nie da się dodzwonić. Pijał kawę z gubernatorami, a mnie zaprosił do siebie do domu, otworzył butelkę wina i opowiedział całą historię. Kolejna taka postać to Alex Patout, który z Paulem Prudhommem promowali kuchnię cajuńską. Alex kiedyś usiadł w swojej kuchni, wyjął książkę telefoniczną, taką jak my mieliśmy kiedyś, otworzył ją, i mówi do mnie „powiedz, czego potrzebujesz”. Wytłumaczyłem, że chciałbym z kimś porozmawiać o krewetkach. Na co on podaje mi telefon do szefa portu.

Dlatego, kiedy pytasz, jak się odnalazłem w tym świecie, mogę odpowiedzieć, że bardzo dobrze. Zawsze się śmieję, że gdybyś wzięła Amerykanina, który przyleciałby do Polski, pojechał na Podlasie i mówiąc łamaną polszczyzną, powiedział „opowiedzcie mi o swoim życiu”, to nie sądzę, żeby go pognali widłami, tylko prędzej czy później ktoś by go przygarnął. Pozwoliliby mu zostać na dłużej. Zabraliby go na pierwsze lepsze wesele, zawieźli w prawo, lewo i pokazali ten świat. Ja jestem mniej więcej takim gościem. Ląduję na drugim końcu świata, łamię angielszczyznę, ale ludzie na mnie patrzą i mówią „nie zarabia na tym pieniędzy, wręcz traci, bo finansuje to sam, chodzi po domach i ludziach i prosi, żeby z nim pogadali, a potem miesiącami pisze książki. Świr, dlatego trzeba mu pomóc”. Chyba właśnie dlatego otwierają mi się drzwi.

Czytaj też:
Chorwacja wprowadzi ważne zmiany dla turystów. Wszystko dzięki decyzji PE

Źródło: WPROST.pl