Wiceszef Rainbow Tours o wakacjach 2023. „Ceny wzrosły o 30 proc., ale popyt nie spadł”

Wiceszef Rainbow Tours o wakacjach 2023. „Ceny wzrosły o 30 proc., ale popyt nie spadł”

Dodano: 
Maciej Szczechura
Maciej Szczechura Źródło: Materiały prasowe / Rainbow Tours
Najpierw pandemia, teraz wojna i szalejące ceny – to wszystko wpłynęło na podróże Polaków. Czy wakacje 2023 upłyną przez to pod znakiem oszczędności i mniejszego zainteresowania? Czy może jednak polscy turyści dopiero teraz na dobre zaczną wyjeżdżać? O tym, jak kształtują się obecnie trendy podróżnicze i jakie są pocovidowe zachowania Polaków opowiada członek zarządu jednego z największych polskich touroperatorów Rainbow Tours, Maciej Szczechura.

Paulina Ermel, Wprost.pl: Rainbow Tours wyleczyło się już z koronawirusa? I jak poważnie na niego chorowało?

Maciej Szczechura, członek zarządu Rainbow Tours: Myślę, że koronawirus już dawno za nami. Pod względem tego, co myślą klienci, a także patrząc po wynikach biznesu. O koronawirusie pomogła nam też zapomnieć wojna, która nie pozostała bez wpływu na naszą branżę. Więc mimo tego, że koronawirus był przeżyciem intensywnym, to już dosyć dawno za nami. Liczba klientów wróciła do poziomów sprzed pandemii, nigdy nie wyjechało za granicę z biurami podróży tylu Polaków, ile zrobi to w tym roku.

Jak wyglądają obecnie rezerwacje, ale w stosunku do 2019 roku, kiedy podróżowaliśmy normalnie?

Na 15 kwietnia mamy sprzedane 223 tysiące miejsc. Możemy to porównać do 169 tysięcy w 2019 roku, który był rekordowy. Czyli na ten moment mamy 30 proc. wzrostu w stosunku do tego, co było przed pandemią. A w stosunku do 2022 roku mamy wzrost na poziomie 47 proc. Warto jednak zaznaczyć, że mówimy o sprzedaży na połowę kwietnia – nie oznacza to, że cały sezon zamknie się aż na takim poziomie. Na taką ocenę musimy poczekać do października.

Jak się zmieniły zachowania Polaków po erze covidowej? Wydawać by się mogło, że będą bardzo oszczędzać, bo sytuacja jest, jaka jest – wojna, inflacja. Natomiast z obserwacji wynika, że jednak stosują zasadę: „Żyje się tylko raz, liczy się to, co tu i teraz”. Biura podróży zauważają taki trend?

Coś w tym jest. Potwierdzeniem tej tezy może być fakt, że o ile branże sprzedające twarde dobra – elektronikę, ubrania – już raportują spadki sprzedaży w sztukach – o tyle w turystyce jest odwrotnie. Wygląda na to, że usługi związane z leisure, czyli szeroko pojętym czasem wolnym, przyjemnościami, na chwilę obecną są w mniejszym stopniu dotknięte cięciami wydatków. I to chyba jest trend nie tylko w Polsce. W USA jest podobnie.

Na to nakłada się też nowe myślenie o wartości pieniądza w czasie, nieobecne do tej pory. Część osób mówi, że skoro jest inflacja, to po co trzymać pieniądze, skoro one zaraz będą mniej warte. Po co oszczędzać, skoro pieniądze tracą na wartości.

Warto dodać, że w turystyce mamy obecnie trzy wyróżniające się trendy. Po pierwsze jest jakaś część odłożonego popytu, część ludzi w pandemii nigdzie nie jeździła. Choć, co ciekawe, Polacy w pandemii i tak jeździli dość dużo w porównaniu do innych nacji. Dla przykładu – w 2021 roku, kiedy rynek zacząć się odradzać po tragicznym 2020 roku, rynek turystyczny w Niemczech wrócił do poziomu 30 proc. sprzed pandemii, a rynek polski do 70 proc. Polacy mają trochę luźniejszy stosunek do zasad niż Niemcy.

Było dużo zachodu z robieniem testów, z pilnowaniem obostrzeń. Paradoksalnie pandemia pomogła kierunkom egzotycznym – jeżeli na Zanzibar, do Meksyku czy Dominikany można było wlecieć bez testu, to Polacy korzystali z tej możliwości. W pewnym momencie byliśmy praktycznie jedynym krajem, z którego turyści jeździli do niektórych destynacji. Dlatego też bardzo nas w tych destynacjach polubili.

Wracając do tych trzech trendów. Część osób wyjazdy wakacyjne odkładała, więc teraz chcą nadrobić ten czas i podróżować. Po pandemii wzmocniło się też myślenie, że żyje się tylko raz, nie wiadomo, co przyniesie jutro. Więc nie ma co odkładać przyjemności na później. A trzeci aspekt, o którym się czasem zapomina, to to, że turystyka w Polsce to ciągle rosnący rynek. Polaków jeździ z biurami podróży za granicę jakieś 8-10 proc., a takich Niemców przykładowo 30 proc. Może ich nie dogonimy, bo zamożność społeczeństwa jest wciąż znacznie niższa, ale potencjał wzrostu dla polskiej turystyki wyjazdowej jest wciąż duży. Ten rynek nie jest jeszcze nasycony. Zatem obecne wzrosty to nie tylko efekt chwilowych zawirowań, ale też proces, który przez lata będzie się realizował.

Był sobie COVID-19, teraz mamy wojnę, przyszła inflacja wraz ze wzrostem cen, szykuje się zapaść w gospodarce. Jak biura podróży radzą sobie z tą sytuacją? Przecież musicie zwiększać ceny.

Na nas szokowo wpłynął wybuch wojny, jeśli chodzi o ceny. Wszystko kupujemy za walutę, 90 proc. naszych kosztów ponosimy w dolarach i euro. Dolar wszedł z poziomu 3,8 na 4,7 zł. Na to wszystko nałożył się skokowy wzrost ceny paliwa lotniczego, które zdrożało bardziej niż paliwo samochodowe na stacjach. Paliwo przed wojną kosztowało 600 dolarów za tonę, a latem 2022 roku 1200, czyli razy dwa. Biorąc pod uwagę, że branża touroperatorska działa na bardzo małej marży – około 2 proc. – cała reszta to jest koszt. Koszt tego, co my dla klienta, w jego imieniu, na ten wyjazd kupujemy. Stąd ceny ofert wzrosły o ok. 30 proc. po wybuchu wojny, praktycznie z dnia na dzień. Paradoks jest taki, że to nie sprawiło, że spadł popyt.

Czy to oznacza, że Polacy celują teraz w kierunki, które podrożały najmniej? Czy jednak stawiają na egzotykę? Np. objazdową Japonię, którą macie w swojej ofercie?

Polacy niespecjalnie zmienili swoje zachowania, jeśli chodzi o to, gdzie lubią jeździć, do jakich hoteli jeżdżą. Po prostu akceptują wyższą cenę. W tym roku widać pewien wzrost liczby osób latających do takich krajów jak Tunezja czy Albania, które są kierunkami o relatywnie niższej cenie, a ciągle gwarantują ciepłe morze i wypoczynek śródziemnomorski. Ale to nie zmienia faktu, że wciąż 30 proc. Polaków leci do Turcji, a 25 proc. do Grecji – nadal pozostają one ulubionymi wakacyjnymi celami Polaków.

Coraz popularniejsze za to są hotele o wyższym standardzie, bo Polacy nie akceptują już – tak jak jeszcze 10 lat temu – hoteli 3,5-gwiazdkowych, tylko chcą mieć 5 gwiazdek, porządny hotel. To jest trend dominujący.

Zapytała Pani też o Japonię i wycieczki objazdowe. Akurat Rainbow jest pod tym względem unikalny bo wycieczki objazdowe są naszą specjalizacją. Można z nami polecieć we wszystkie zakątki świata. Ale to jest zupełnie osobna grupa klientów. Klient, który leci do Japonii, Australii czy Galapagos, za 20 tys. zł od osoby, to zupełnie inna grupa docelowa od tego, który leci na tydzień w lipcu z rodziną do hotelu na wakacje nad Morze Śródziemne. Taka Japonia to specyficzny produkt, dla określonej grupy klientów, która chce zwiedzać świat, stać ją na droższe wyjazdy. Często są to osoby, których dzieci już wyszły z domu i mają nareszcie czas i pieniądze, aby zrobić coś, na co odkładały, gdy dzieci były małe. Wycieczki objazdowe to jest jakieś 20 proc. naszej sprzedaży, a i tak jesteśmy tutaj zdecydowanym liderem.

Zahaczyliśmy o temat wypraw objazdowych, typowego zwiedzania. Zauważa się ostatnio wysyp autorskich biur podróży, butikowych. Są one często nastawione na konkretny region – typu Ameryka Płd. z Chile, Patagonią itp. – albo np. na formę podróżowania typu trekking. Czy są one dla was jakąkolwiek konkurencją?

Dla każdego na rynku miejsce się znajdzie. W tej chwili 6 największych touroperatorów ma łącznie ponad 85 proc. udziału w rynku. To dużo, ale z drugiej strony wciąż pozostaje te 15 proc. dla firm średnich czy mniejszych butikowych. W jakimś sensie jest to dla nas konkurencja, ale taka pozytywna. Miejsce jest dla jednych i dla drugich. Niektórzy klienci na pewno będą woleli wybrać się gdzieś z mniejszym biurem, bo będą mieli wyobrażenie, że jest to bardziej spersonalizowana usługa. Nasze wycieczki objazdowe też są organizowane w grupach 20-osobowych, więc jakościowo usługa nie różni się od tej oferowanej przez mniejszych graczy. Dla innych klientów decydujące jest nasze ogromne doświadczenie i skala w organizowaniu wyjazdów.

Jak wybieracie kierunki do swojej siatki połączeń? Chwilę temu publikowaliście listę miejsc, do których zabierzecie turystów na zimę 2023/2024. Podpatrujecie, co się dzieje u konkurencji? Jest to dla was w pewien sposób inspirujące?

Nie do końca. My w tym roku jako nowość wystawiliśmy Wenezuelę, dokładnie wyspę Margaritę, gdzie lecimy dreamlinerem z Warszawy – tym większym, z 294 miejscami – co tydzień. Taka zima oznacza ok. 20 tygodni – mniej więcej od Święta Zmarłych do Wielkanocy. Mówimy zatem o zawiezieniu 6-7 tysięcy ludzi na Margaritę. Połowa osób pojedzie pewnie do hoteli na wypoczynek, bo to piękna karaibska wyspa, a druga połowa na wycieczki objazdowe, bo Wenezuela jest szalenie fascynującym krajem. Można tu zobaczyć i dżunglę amazońską, i unikalne wodospady. Planując taki kierunek, musimy znaleźć miejsce, do którego da się polecieć i wylądować wyczarterowanym szerokokadłubowym samolotem, w którym baza noclegowa będzie na tyle duża, aby sprostać gustom różnych grup klientów. Są klienci, którzy będą chcieli zapłacić 7 tys. zł od osoby, a są tacy, którzy zapłacą 30 tys. zł. Widać więc, że muszą to być różnej jakości hotele. Zatem przy naszej skali jest to szukanie nowych miejsc na świecie, ale też analizowanie tego, jak są dostępne, jakie są w tych miejscach możliwości. Szukamy takich miejsc sami, a nie przez podpatrywanie kolegów.

Przewrotne pytanie – dlaczego miałabym skorzystać akurat z waszych usług? Z waszej oferty?

Zależy, o jakim produkcie mówimy. Jeżeli mamy na myśli wycieczki objazdowe, uważam, że jesteśmy najlepsi na rynku, Rainbow stąd się wywodzi. Zanim weszliśmy w turystykę wypoczynkową, robiliśmy objazdy jeszcze w latach 90. Mamy bazę 300 pilotów, którzy ten świat znają, i te objazdy robią od dekad. Na przykład południowo-wschodnia Azja to taka nasza specjalność od zawsze, kierunek na którym jesteśmy wyjątkowo mocni.

Natomiast jeśli chodzi o turystykę stricte wypoczynkową, to nie jest tak, że klienci przywiązują się do biura podróży i jeżdżą z nim rok w rok. Niestety. Dzisiaj, żeby pojechać na tygodniowe wczasy z dzieckiem, trzeba zapłacić 10, a nawet 15 tys. zł za 3 osoby. To jest duży wydatek, nawet dla osoby, która ma pieniądze. Ludzie zatem porównują ceny. Tak więc w każdym roku wybór biura podróży odbywa się w zasadzie od nowa. Z drugiej strony staramy się nie konkurować na tych samych obiektach, mamy bardzo dużo hoteli na wyłączność na polskim rynku i tym staramy się wyróżniać.

Oczywiście staramy się do naszych klientów dotrzeć, zanim zrobi to konkurencja. Żyjemy w czasach, w których każdy ma aplikację na telefonie, można więc na przykład wysyłać powiadomienia i pusze z ofertą w momentach, kiedy klient może myśleć o wakacjach np. tuż po świętach, kiedy tradycyjnie tworzone są pierwsze plany wyjazdowe na kolejny rok. Social media, aplikacje mobilne, pozycjonowanie konkretnych kierunków w wyszukiwarkach – w tych obszarach touroperatorzy konkurują ze sobą na całego.

Powiedział pan, że w święta ludzie częściej myślą o wakacjach. Kiedy wpada najwięcej rezerwacji i na który okres roku?

Generalnie w turystyce wyjazdowej około połowa wyjazdów sprzedaje się na dwa miesiące i mniej przed wylotem. A druga połowa to przedsprzedaż, nawet na rok przed datą wyjazdu. To, na ile silna jest przedsprzedaż, wynika z tego, jak wyglądały ceny w poprzednim sezonie. Jeżeli było mało atrakcyjnych cen tuż przed wylotem, w okresie „last minute”, to klienci przychodzą wcześniej, bo na początku przedsprzedaży jest rzeczywiście taniej. Tu stosujemy strategię, którą można porównać do tanich linii lotniczych. Linie najpierw wystawiają bilety po 200 zł za miejsce, a później, gdy samolot się wypełnia, ceny rosną kilkukrotnie. W biurze podróży różnice pomiędzy ceną w przedsprzedaży, a wycieczką kupowaną później są procentowo niższe niż w tanich liniach lotniczych. Ale jeśli przyjdzie się kupić wakacje we wrześniu poprzedniego roku, bo wtedy odpalamy przedsprzedaż, to ceny są znacznie tańsze, niż jak się chce na nie zdecydować w marcu czy w kwietniu. Ludzie o tym wiedzą i to wpływa na datę zakupu.

A kiedy chcą latać na wakacje? Polska jest tradycyjna pod tym względem, czyli ludzie latają w lipcu i sierpniu, kiedy są nasze wakacje polskie. Wynika to z tego, że rodziny są zależne od wakacji szkolnych. Czerwiec i wrzesień są drugie w kolejności, jeśli chodzi o zainteresowanie, ale faworytami są lipiec i sierpień. I to w tym terminie ludzie latają do Turcji, do Grecji.

Z dalszych kierunków jakie są najpopularniejsze?

Jeżeli chodzi o zimę, najpopularniejsze są nasze kierunki dreamlinerowe, gdzie mamy wyczarterowane samoloty LOT-u. W sezonie, który się teraz kończy, numer jeden to Dominikana, numer dwa to Meksyk, później jest Egipt, następnie Kuba i Tajlandia, później Wietnam.

Zaskoczycie jeszcze czymś na zimę?

Zimę 2023/2024 mamy już praktycznie całą wystawioną do sprzedaży. W turystyce planowanie odbywa się z dużym wyprzedzeniem. To, co wystawiamy w połowie czy pod koniec lutego, to już jest nasza docelowa oferta. Jeżeli jakieś połączenie cieszy się wyjątkową popularnością, możemy ewentualnie dostawić dodatkowy czarter na tym kierunku.

Na sam koniec mam pytanie dotyczące tego, co się dzieje ostatnio na niebie – głównie nad Europą. We Francji, Niemczech i Wlk. Brytanii są strajki, kolejne protesty są zapowiadane na okres wakacyjny. Brakuje pracowników ochrony na lotniskach, nie ma kontrolerów ruchu lotniczego. Czy branża turystyczna się tego boi?

Na pewno to nam nie pomaga. W ubiegłym roku mieliśmy dramat na polskim Okęciu, gdzie konflikt między kontrolerami lotów a kierownictwem groził paraliżem lotniska. Nie wiedzieliśmy, czy na majówkę lotnisko nie stanie całkowicie. Kiedy ta sprawa trafiła na nagłówki gazet, mieliśmy tydzień obniżonej sprzedaży. Wiadomo, że klienci się obawiają o to, co w danym momencie jest opisywane na pierwszych stronach gazet czy portali.

Czytaj też:
O zimowym wyjeździe pomyśl jeszcze przed wakacjami. Teraz można upolować perełki w promocji
Czytaj też:
Ten kraj to hit turystyczny 2023. Teraz znosi obostrzenia pandemiczne

Źródło: WPROST.pl