Tak kultywują indiańskie tradycje. Niesamowita atrakcja kilka razy w roku

Tak kultywują indiańskie tradycje. Niesamowita atrakcja kilka razy w roku

Dodano: 
Zlot indiański
Zlot indiański Źródło:WPROST.pl / Agnieszka Kaszuba
Dziesiątki tipi, które nocami świecą się dzięki ogniskom palonym wewnątrz, muzyka bębnów i tradycyjne indiańskie pieśni, oryginalne stroje, atmosfera przyjaźni, a to wszystko w otoczeniu dziewiczej przyrody. Tak odbywa się Zlot Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian. W tym roku po raz kolejny gościł w Starych Lipkach niedaleko Węgrowa. Dla wielu osób od lat jest to sposób na spędzanie wakacji. Dla innych atrakcja turystyczna. Na pewno ten styl odpoczywania i życia nie jest dla każdego.

Zlot Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian odbywa się już po raz 46. Mimo wieloletniej tradycji niewiele osób o nim wie, ale zawsze wzbudza spore zainteresowanie wśród lokalnej społeczności. Co roku rada Polskiego Ruchu Przyjaciół Indiach przyznaje organizację tego wydarzenia w innym miejscu. Jednak ostatnio dwa lata z rzędu impreza „wylądowała” w Starych Lipkach. W zeszłym roku był to nie mały szok dla mieszkańców i włodarzy.

– Wszyscy zastanawiali się, kto tu przyjedzie. Może dzikusy jakieś? Może zdemolują teren? Wójt ze Stoczka był bardzo sceptyczny. Ale kiedy ci „Indiańce” pojawili się we wsi, wszystkich traktowali z uśmiechem, byli przyjaźni, a dodatkowo zostawili po sobie uporządkowany teren, to nasz wójt powiedział, że nawet co roku może ich przyjmować. My zresztą też – opowiada Andrzej, mieszkaniec Starych Lipek.

Zlot indiański

Wigwamy, święty ogień i bębny

W tym roku zjazd organizował miejscowy: Dariusz „Smyk” Przesmycki. Sam wygląda jak wycięty z kadru filmu o Indianach: szczupły, długie włosy, broda, kapelusz. Jego sposób życia wywołuje sporo kontrowersji: wygody życia i ogromny dom pozostawił na rzecz życia w ziemiance, którą sam wykopał. Jak sam mówi, nie potrzebuje zbyt wielu zbytków, aby wygodnie żyć. Wszyscy na zlocie mówią o nim „wodzu”. On sam pojawia się i znika w wigwamach, bo wszędzie ma przyjaciół i jest mile widziany.

Klimatu panującego na zlocie nie da się do końca opisać. Luz, zapach ognisk, nocne granie świerszczy, rozmowy do białego rana, walenie bębnów, tradycyjne ubrania i śpiewy indiańskie, wszechobecne koraliki i fajki pokoju... Większość zlotowiczów mieszka w tradycyjnych wigwamach. W środku mają materace, karimaty i jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. W środku palą też ogniska, na których przygotowują jedzenie, ale ogrzewają się nimi w zimne noce. Aby uniknąć pożarów, cały czas teren patrolują tzw. firemani lub strażnicy ognia. Można ich rozpoznać po czerwonych paskach wymalowanych na twarzach. Białe paski na twarzy mają natomiast obwoływaczki, które chodzą po obozie, uderzają w bęben i wykrzykują ogłoszenia, bo o tradycyjną tablice ogłoszeń w leśnych warunkach nie jest łatwo. Informują nie tylko o tańcach, prelekcjach czy warsztatach, ale także o poczęstunku u Madzi, urodzinach Kacpra, czy rocznicy Marty i Krzysztofa. Oczywiście wszyscy goście są bardzo mile widziani.

Zlot indiański

Centrum indiańskiej wioski stanowi miejsce, gdzie pali się główny ogień. Co roku jest odpalany z żagwi zachowanej z poprzedniego spotkania i płonie nieprzerwanie przez cały czas zlotu. Jest pilnowany przez strażników ognia. Jest to miejsce spotkań, rozmów, śpiewów, a także odpoczynku po całym dniu. Przy głównym ogniu nie można pić alkoholu, nie można też pojawiać się tam po jego spożyciu. Nie ma tam głośnych rozmów, krzyków czy jakichkolwiek ekscesów. I co dziwne: wszyscy uczestnicy zlotu stosują się do wyznaczonych zasad.

Zlot indiański

Slow life po indiańsku

Na zlocie uwagę przykuwają najbardziej osoby w tradycyjnych indiańskich strojach uszytych z naturalnych skór i futer zwierząt. Ozdoby wykonane są z wypatroszonych ptaków, kłów czy lisich kit. Są tradycyjne pióropusze, ręcznie szyte buty. Wszystko wygląda zjawiskowo, chociaż z ochroną i poszanowaniem praw zwierząt nie ma nic wspólnego. Ale sympatycy Indian próbują żyć zgodnie z ich filozofią i stylem życia, na ile jest to możliwe we współczesnym świecie. Na zlocie można spotkać wielu „indianistów”, ale także osoby, które zafascynowały się życiem w bliskości z naturą.

– Na co dzień jestem urzędnikiem, ale takie spotkania to dla mnie chwila wytchnienia i wsłuchania się w naturę. Tu czas mija inaczej. To jest prawdziwe slow life. Zaczynamy o wschodzie słońca, o zachodzie kończymy. Staramy się wsłuchać w szum drzew, krople deszczu, pobyć ze sobą tu i teraz – mówi Agnieszka, pracownica Instytutu Pamięci Narodowej.

Zlot indiański

Aneta z Legionowa, na co dzień nauczycielka, na zlocie jest już kolejny raz. I po raz kolejny zabrała do Starych Lipek swoje dzieci.

– To jest niesamowita podróż: nie tylko do tego miejsca, do tych ludzi, ale także do samego siebie. Kiedy wyłączymy te wszystkie bodźce, które nas rozpraszają, mamy okazję spokojnie pomyśleć. Tu właśnie jest takie miejsce – wyjaśnia Aneta ubrana we własnoręcznie uszytą sukienkę z bawolej skóry. – Kiedy tu po raz pierwszy zabierałam swoje dzieci, miałam obawy, jak poradzą sobie bez telefonu i internetu. Kiedy wróciliśmy do domu, usłyszałam, że były to ich najlepsze wakacje w życiu.

Dziś w Starych Lipkach jej synowie handlują miodem, który Aneta zbiera we własnej pasiece. Tak potrafią rozmawiać z klientami, że po pierwszym dniu prawie cały towar jest wyprzedany. Zresztą, większość dzieci otwiera się tu i prowadzi dysputy z dorosłymi, przerywane indiańskimi animacjami. Tu nie ma zbyt niskiego wzrostu do strzelania z łuku czy nauki jazdy konnej. A wieczorami wszyscy siadają na dywanie rozłożonym na trawie i podziwiają kino cieni na ekranie rozciągniętym między drzewami. Narrator na żywo czyta całą historię.

Zlot indiański

Jednym z najbardziej emocjonujących momentów jest pow-wow. W języku rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej oznacza zebranie. W ich tradycji pow-wow to zjazd plemienny lub międzyplemienny, na którym odbywają się tradycyjne tańce, śpiewy oraz pokazy strojów. W Starych Lipkach tradycja tańca podczas zlotu jest nadal kultywowana. Można podziwiać tancerzy w tradycyjnych strojach, którzy wykonują różne rodzaje tańca: od godowych, przez tańce wojowników czy tańce dziękczynne. Wszystko przy dźwiękach tradycyjnej muzyki.

Zlot indiański

Turystyczna atrakcja

Zlot sympatyków Indian to nie tylko frajda dla indianistów, ale także dla miejscowych i turystów. Niektórzy fascynują się tym wydarzeniem do tego stopnia, że zaczynają śledzić i uczestniczyć w kolejnych wydarzeniach, inni traktują spotkanie jako atrakcję turystyczną, czy jak sami mówią „ciekawostkę przyrodniczą”. Wiele osób przyznaje, że barwne widowisko bardzo im się podoba, ale gdyby sami mieli żyć w podobnych warunkach sanitarnych, to nigdy by się na taki obóz nie zdecydowali. Na przykład po kilkunastu minutach w wigwamie przesiąka się zapachem ogniska, który trudno zmyć podczas jednego prysznica. Jeśli do tego pada deszcz, to wszystko jest przesiąknięte wilgocią. Kiedy praży słońce, piasek przykleja się do spoconego ciała. Prysznice są za płachtą, umywalki pod chmurką. Na pewno jednak zloty indiańskie są wydarzeniem, które warto zobaczyć przynajmniej raz, aby wyrobić sobie własną opinię. A może będzie to sposób na chociażby chwilową ucieczkę od przytłaczającej cywilizacji?

Czytaj też:
Polscy antropolodzy badają kosmologię Indian Amazonii. „Zanurzamy się w innym świecie”
Czytaj też:
Unikatowa wioska hippisów na Krecie. Zjeżdżają tu tysiące turystów

Źródło: WPROST.pl