„Kocham moje domy, ale coraz bardziej nienawidzę Saint-Tropez, gdzie nie da się żyć. Najeżone turystami i spotkaniami towarzyskimi, które mnie przerażają” – mówiła Brigitte Bardot w wywiadzie w 2014 r. Słynna aktorka jest ikoną tego miasta od chwili, gdy wystąpiła w filmie „Bóg stworzył kobietę” w nim kręconym. W 1958 r. kupiła tam dom, od tamtej pory pojawia się tam regularnie. Na jej oczach małe rybackie 4-tysięczne miasteczko przeistoczyło się w jeden z najbardziej obleganych kurortów na Lazurowym Wybrzeżu, globalną ikonę wypoczynku, co roku odwiedzaną przez kilka milionów osób. Światowy sukces, do którego Bardot bardzo się przyczyniła. Tyle, że ten sukces stał się w jej oczach odpowiednikiem powiedzenia o tym, że można zginąć od własnej broni.
Podobnie myśli coraz więcej osób. Rok 2024 to pierwszy, kiedy liczba podróżników jest właściwie taka sama jak przed pandemią. Branża turystyczna wreszcie zasypała lukę, którą wykopały kolejne kwarantanny, ograniczenia i COVID-owe restrykcje. Ale w tym roku turystyczny boom spotyka się z całkowicie inną reakcję niż przed koronawirusem. Do 2020 r. tylko liczono zyski, jakie przynoszą podróżni. Dziś coraz częściej turystyka generuje protesty. Coraz więcej miast i regionów otwarcie demonstruje przeciwko przyjazdom tłumów zwiedzających. Przestali w nich widzieć źródło łatwego i szybkiego zarobku, patrzą raczej jak na Hunów niszczących, plądrujących wszystko co piękne i cenne. Jak ten ruch antyturystyczny zmieni sposób spędzania wakacji przez mieszkańców Zachodu?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.