Paulina Kopeć, „Wprost”: Przedstawiasz się jako skromna dziewczyna z Podlasia, której udało się wyrwać ze swojego regionu, zostać dyrektorką w globalnej firmie i zawojować świat. Może zaczniemy od tego, jak do tego doszło, że w ten świat wyruszyłaś, skąd wzięło się takie pragnienie?
Ula Biegańska-Gudel: Urodziłam się w dość ciekawym momencie, bo w czasach, w których chodziłam do szkoły, wydarzyła się transformacja – jestem z roku 1983. Obserwowanie tego wszystkiego i całej przemiany było dla mnie interesujące. Polacy byli bardzo ambitni i głodni ulepszeń. Widzę to do dziś. Za każdym razem gdy przyjeżdżam do Warszawy lub chociażby w moje okolice, czyli rejony Podlasia, obserwuję zmiany, które dzieją się na przestrzeni miesięcy i lat. Myślę, że zawsze byłam jedną z tych osób, która chciała ciągle czegoś więcej i czułam potrzebę takich zmian.
Teraz jeśli mówi się o podróżach – zwłaszcza dla ludzi z młodszego pokolenia – to czasem trudno jest sobie wyobrazić, że kiedyś było trudniej. Chodzi chociażby o wyrabianie paszportu, uzyskanie pozwolenia na wyjazdy czy wizy. Gdy weszliśmy do UE, wiele się zmieniło. Pierwszy raz wyjechałam za granicę, w wieku 18 lat i wcześniej mogłam podróżować jedynie po Polsce. Zaczęło się od czasu studiów, kiedy ubiegałam się o stypendium zagraniczne. Miałam tylko jedno marzenie, by pojechać jak najdalej i padło na Singapur.
Chciałam wyjść poza ramy pewnych ograniczeń, tego, że ktoś nam mówi, jak mamy się zachowywać np. jako kobiety czy reprezentować swój kraj. Do tego wiele było uprzedzeń np. na temat Polaków za granicą i zawsze wypadało uważać. Kraj, który wybrałam wtedy, był miejscem, który pozwolił mi się od tego uwolnić, od ograniczenia globalnego.
I udało się? Pierwsze zetknięcie się z tak innym światem, a mowa o kraju azjatyckim, na pewno było szokujące. Postawienie na Singapur wydaje się bardzo odważne.
Tak. Po raz pierwszy w życiu czułam się postrzegana nie przez pryzmat mojej narodowości, tego skąd pochodzę. My lubimy narzucać sobie pewne kalki, jakoś się nawzajem klasyfikować na podstawie pewnych wyobrażeń czy uprzedzeń. W Singapurze po raz pierwszy przedstawiłam się, skąd jestem, a ludzie nie mieli pojęcia, z czym to utożsamić. Dla nich byłam po prostu kolejną Europejką. Nagle przestałam być dla kogoś Podlasianką, Polką o takich czy innych cechach i zyskałam duże poczucie wolności. Nie musiałam walczyć z żadnym uprzedzeniem, które dana osoba miała na mój temat.
Samą decyzję o wyjeździe można z jednej strony uznać za objaw odwagi, z drugiej pewnie trochę naiwności, czy głupoty. Czułam się tam dobrze m.in. dlatego, że gdy jechałam, to kompletnie nie widziałam, czego się spodziewać, nie miałam zbyt wielu oczekiwań. Godziłam się na nieprzewidywalne, dzięki temu nie przeżyłam zbyt dużego szoku kulturowego. Wiedziałam, że muszę być otwarta i że niespodzianek nie zabraknie. To pomagało mi też w innych podróżach.
Później okazało się, że czasem myślisz, że jakąś kulturę znasz bardzo dobrze, bo dany kraj jest np. bliżej Polski, a okazuje się, że wyjeżdżając niedaleko, zaskoczymy się bardziej niż w takim Singapurze. Ja tak miałam np. w przypadku Czech.
Naprawdę miałaś większy szok kulturowy kiedy pojechałaś do Czech niż do Singapuru?
Wydawało mi się, że znałam Czechy bardzo dobrze. Gdy zamieszkałam w Pradze, przeżyłam ogromny szok. Nagle okazało się, że to, z czego wydawało mi się, że Czesi są znani, było prawdą tylko w mojej głowie. Wydawało mi się, że będą do nas bardzo podobni. Oni byli o wiele bardziej zrelaksowani, wyluzowani i mniej czuło się taką ambicję, jaką mają Polacy. Dopóki jest piwo i hokej, mogą spokojnie posiedzieć w swoim towarzystwie i nie czuć żadnego „ciśnienia” na zmiany.
Widać, że jest różnica i jeśli chodzi o postęp kraju i społeczeństwa. Mamy stereotyp takiego zabawnego Czecha, a gdy się tam mieszka, wcale tego nie czuć. Dostrzegłam też, to, że my mamy do nich znacznie większy sentyment niż oni do nas.
Wydawało mi się, że jak będę do kogoś mówić po polsku, to się dogadamy, bo jesteśmy z jednej rodziny, a tak nie jest. Mam też poczucie, że oni mają wrażenie, że w pewnym sensie są w naszym cieniu – Polski, tego większego kraju – i nie ma takiego naturalnego poczucia, że jesteśmy sobie bardzo bliscy.
A wracając jeszcze na chwilę do Singapuru, to czy coś wyjątkowo zaskoczyło cię w tamtym społeczeństwie, życiu w kraju?