Polakiem, który podjął się wyzwania, jakim było przerobienie Matiza na minikampera jest Hubert Zasępa. Z wykształcenia plastyk, który na co dzień zajmuje się projektowaniem graficznym i bardzo kocha podróże. Wiosną tego roku odbył – drugą już w swoim życiu – fascynującą samotną wyprawę swoim nietypowym pojazdem. Najpierw było to 6745 km na Nordkapp, a później dłuższy wypad na Saharę. Jak wyglądał i co spowodowało, że mężczyzna w ogóle postanowił ruszyć w drogę? Hubert opowiedział o tym specjalnie dla Wprost.pl.
Paulina Kopeć, Wprost.pl: Skąd pomysł na przerobienie Matiza na kampera i dlaczego akurat taki samochód? To był przypadek czy celowy wybór? Kiedy to się zaczęło?
Hubert Zasępa: Z samym Matizem zaczęło się dobrych parę lat temu. Zawsze lubiłem podróżować. Gdy byłem młodszy, jeździłem m.in. autostopem i bardzo ciekawił mnie świat. Zainteresowanie wyjazdami zrodziło się chyba w dzieciństwie, bo jako że urodziłem się z rozszczepem wargi i podniebienia, to bardzo dużo podróżowałem w związku z leczeniem. Mimo wszystko wspominam ten czas przyjemnie. Wraz z rodzicami wyrywałem się z domu, poznawałem nowych ludzi i miejsca. W pewnym momencie życia zacząłem szukać fajnego sposobu na to, by podróżować i w głowie pojawił się pomysł, by wykorzystać, to co mam pod ręką. Miałem na myśli kilka samochodów i początkowo Matiz wcale nie był jednym z nich. Późnej ta myśl ewoluowała i zapragnąłem zrobić coś totalnie odjechanego i nietypowego – chciałem mieć najmniejszego kampera na świecie.
Wybrany samochód musiał nadawać się do tego, by dało się w nim wyspać bez otwierania drzwi. Miało tam działać wszystko tak jak w klasycznym kamperze. Ważna była m.in. toaleta, kuchenka, zlew czy lodówka. Ostatecznie wybór padł na Matiza. Tego samochodu się nie szanuje i postanowiłem pokazać, że to jest taki chłopak, którego nikt nie wybiera do drużyny, a później się okazuje, że strzela gole. Jest tani i za niewielkie pieniądze można go doprowadzić do dobrego stanu. Ponadto produkowany był niemal na całym świecie, dlatego w razie usterki łatwo o części. Jest to też pojazd jednobryłowy i jednocześnie bardzo pojemny w środku.
Fascynujące jest, że nie skończyło się na pomyśle i że przerobiłeś Matiza na kampera samodzielnie. Czy wcześniej interesowałeś się w ogóle kamperami i korzystałeś z nich? Może taka znajomość pomogła ci ostatecznie w pracy nad przeróbkami?
To jest dobre pytanie, bo pierwszy kamper w życiu, w jakim spałem to właśnie ten mój. Zaczęło się w trakcie pierwszej wyprawy w październiku 2023 roku, gdy pojazd był już gotowy. Jechałem na Nordkapp. To może wydawać się zabawne, ale ja naprawdę nigdy wcześniej nie spałem w kamperze i nawet nie miałem pojęcia jak to będzie. Pierwsza noc w życiu miała miejsce w Rydze stolicy Łotwy i później na pozostałych przystankach. Okazało się, że to świetna przygoda.
Ile czasu zajęło ci przerobienie Matiza na kampera, zanim wyruszyłeś na Nordkapp, a później na Saharę? W serwisie YouTube widziałam filmik, na którym pokazujesz, jak to robiłeś od podstaw. Skąd wiedziałeś, jak się za to zabrać?
Od momentu, w którym kupiłem Matiza do momentu kiedy nim pojechałem, minęło około trzech lat. Muszę przyznać, że nie pracowałem przy tym cały ten czas. Były nawet kilkumiesięczne przerwy. Pomagał mi też ojciec, który z zawodu był mechanikiem. Na początku starałem się przygotować pojazd technicznie np. wymienić rzeczy wymagające wymiany. Później były pierwsze przymiarki – m.in. oklejanie auta czarną folią. W trzecim roku postawiłem na montaż wszystkich rzeczy np. łóżka, instalacji wodnej, przewodów czy pomp i instalacji elektrycznej.
Jeśli chodzi o budowę tego wszystkiego w środku, to jestem samoukiem. Starałem się dużo czytać i szukać wskazówek w internecie. Myślę, że pomogła mi dociekliwość w wynajdywaniu rozwiązań. Zanim ukończyłem budowę kampera, dużo o tym mówiłem innym. To mnie motywowało, bo wiedziałem, że przecież teraz nie mogę odpuścić. Czułem, że muszę to skończyć i pokazać, że się da.
Gdy już wszystko było gotowe wybrałeś Nordkapp, a później Saharę. Dlaczego akurat takie kierunki ile czasu zajmowały ci te podróże?
Początkowo miałem pojechać tam, gdzie wysokość i szerokość geograficzną łączy się w 40, bo to miał być wypad na moje 40 urodziny. Chodziło o wschodnią Turcję. Ostatecznie samochód był gotowy o wiele później i stwierdziłem, że dobrze będzie udać się w miejsce symboliczne dla kamperowiczów. Padło na Nordkapp, czyli taką mekkę w tej kwestii. Pierwsza wyprawa Matizem zajęła mi dwa tygodnie. Kolejna trwała trzy tygodnie i miała miejsce w tym roku. Dojechałem aż na Saharę, a łącznie było to 9845 km. Dlaczego obrałem taki cel? To się mimo wszystko wiąże z Nordkappem, który był celem zastępczym za Turcję. Gdy już zobaczyłem Przylądek Północny, postanowiłem, że fajnie byłoby zobaczyć wszystkie przylądki w Europie – nie wliczając w to Rosji, bo tam się nie wybieram. Na myśli miałem przylądek Cabo da Roca i Punta de Tarifa. Oddziela je około 500 km i pomyślałem, że to jest właśnie to. Miałem spore ambicje i pomyślałem, też, że skoro z Tarify w Hiszpanii jest prom do Maroka, to fajnie to później wykorzystać i przywitać się z Saharą. Wiedziałem, że to będzie fajnym uzupełnieniem tego wszystkiego. Planując drogę, brałem pod uwagę różne kraje i zastanawiałem się, co mogłoby być łagodniejszym celem. Chciałem zwiedzić ponadto wszystkie małe państwa Europy m.in. Monako, Liechtenstein, Andorę czy San Marino. Połączyłem swoje oczekiwania oraz plany w całość i ruszyłem w drogę.
Brzmi jak bardzo ciekawe wyzwanie. Ile krajów ostatecznie odwiedziłeś?
Trasa przebiegała przez Czechy, Austrię, Niemcy, Szwajcarię i Liechtenstein. Później były Włochy, Francja i Monako. Stamtąd udałem się znów do Francji, a później Andory, Hiszpanii i Portugalii. Odwiedziłem też Gibraltar. Następnie było Maroko i pustynia Sahara. Wracałem m.in. przez Hiszpanię, z której promem dopłynąłem do Rzymu i stamtąd pojechałem do San Marino. Później już znów przez Austrię i Czechy aż dojechałem do Polski.
I to wszystko w trzy tygodnie... Miałeś czas, by coś w tych krajach zwiedzić?
To był bardzo intensywny czas. Całkowita odległość, którą pokonałem, daje około 469 km dziennie i tak przez trzy tygodnie. Warto podkreślić, że wszystko to Matizem, który wcale nie jedzie tak szybko. Pokonanie dużych odległości zajmowało sporo czasu i spędziłem na wyprawie cały urlop.
Jeśli chodzi o zwiedzanie, to powiem szczerze, że ja nie czuję takiej presji, że np. jak jadę do Paryża, to koniecznie muszę zobaczyć wieżę Eiffla czy Mona Lisę — i to tylko dlatego, że to bardzo popularne atrakcje. Moim zdaniem jeśli np. ktoś sobie zaplanował pojechać tam, by odwiedzić tylko jedyną knajpkę, którą zobaczył gdzieś na obrzeżu miasta czy w filmie, to powinien to zrobić. Jestem wielkim przeciwnikiem tego, by mówić komuś: „Ale jak to, to byłeś w Paryżu i nie widziałeś wieży?”. Jestem typem, który nie daje się zwariować takiemu podejściu. Wychodzę z założenia, że nawet jeśli nie uda mi się zwiedzić dużo, to w mojej podróży kluczowe, jest to co najważniejsze w danej chwili. Jadąc na Saharę, starałem się unikać dużych miast, bo dla samochodu to problem — zwłaszcza starego i z zagraniczną rejestracją. Miałem swoje cele. Przykładowo, w Madrycie chciałem zobaczyć jeden konkretny obraz w konkretnym muzeum i na to sobie pozwoliłem. Poza tym plan zwiedzania ograniczałem do minimum.
Które z tych miejsc najbardziej cię fascynowały?
Ogromne wrażenie robiły na mnie góry. Mam wrażenie, że przejawiam tu zachowanie autoagresywne, bo mam lęk wysokości, a wybieram takie punkty jak, chociażby wcześniej Nordkapp. To nigdy nie są dla mnie w pełni przyjemne doświadczenia, a jednak cenię te widoki. Podróżując Matizem, oglądałem Alpy, Pireneje i Atlas Wielki. Było też przylądek Roca, gdzie mowa o 140 m n.p.m. Ogromne wrażenie robiły na mnie wszystkie górskie serpentyny. Starałem się tam jeździć bardzo ostrożnie. Mam teraz wrażenie, że w tym wszystkim przesunąłem sobie granicę własnych lęków. Teraz mniej boję się takich przestrzeni niż wcześniej.
A jak było na Saharze?
Na Saharę wjechałem około 9 km Matizem, natomiast później jeszcze z pomocnikiem Omarem, który pomagał mi w kolejnych kilometrach. Wyciągał mnie gdy się zakopałem. Jak dojechaliśmy do pierwszych wydm, tam zostawiłem samochód i dojechałem do specjalnego obozu, gdzie spędziłem dobę. Wtedy było trochę więcej spokojnego czasu, by się rozejrzeć.
Co ciekawe niektóre rzeczy związane z Saharą zaskoczyły mnie dopiero gdy wróciłem do domu np. piasek. Zabrałem go odrobinę ze sobą i w Polsce dotarło do mnie, że ma wyjątkowy kolor – zupełnie inni niż ten znany nam nad Bałtykiem. Sama Sahara wiąże się z niesamowitym doświadczeniem i jest piękna. Ilość pustkowia była ogromna. Tam, gdzie nie ma już nic, człowiek zauważa to, co jest naprawdę, ważne.
Jak znosiłeś tę samotność w podróży? Czułeś się samotny?
Czułem się bardzo samotny. Czułem się tak już za kołem podbiegunowym. Wtedy – nie licząc osób na stacji benzynowej czy w sklepie – rozmawiałem łącznie z trzema osobami przez dwa tygodnie. To było doświadczenie mocno pustelnicze. Uważam, że gdy podróżujemy sami, zawsze będziemy czuć się w jakimś sensie samotni. To, że ludzie nas otaczają, jeszcze nie znaczy, że to uczucie znika. Relacje w czasie podróży są zazwyczaj dość płytkie – czasem bardzo życzliwe – ale jednak dość krótkotrwałe i zwykle nie utrzymują się przez dłuższy czas. Nawet jeśli z kimś pożartujemy czy powymieniamy się doświadczeniami, to ostatecznie i tak rozjedziemy się w różne strony świata. Ciężko tu mówić o głębszych relacjach. Przez to w moim odczuciu tej samotności było dużo. Jadąc na Saharę, najbardziej odczułem to w Hiszpanii i Portugalii. Gdy byłem w restauracji, którą polecili mi znajomi i poszedłem tam zjeść coś dobrego, wszyscy obecni tam ludzie, spędzali czas z bliskimi — np. świętowali. Ja siedziałem przy stoliku samotnie i to był moment, w którym mocno mnie to uderzyło.
Mimo wszystko stworzyłeś samochód na podróże przeznaczony dla jednej osoby. W pewnym sensie zakładałeś, że chcesz zrealizować te wyprawy samotnie.
Tak, gdyż ja wiedziałem, że to nie będzie łatwa i spokojna wycieczka. To była intensywna podróż. Bardzo żałuję, że nie mogłem wziąć ze sobą rodziny. Tłumaczę sobie to w taki sposób, że to było bardzo wyczerpujące. Gdybym pojechał standardowo z rodziną i czymś innym niż Matizem, to pewnie byśmy też teraz nie rozmawiali. Ważne jest, że dzięki samotności w tej drodze, mogłem skupić się na tym co najważniejsze. Jako że spędziłem czas bez bliskich, to sprawiło, że cholernie się za nimi stęskniłem. Jeszcze bardziej doceniłem, to co mam.
Oczywiście podczas podróży spotykałem wielu sympatycznych ludzi. Częściej młodych lub emerytów też korzystających z kamperów. Często zdarzało się, tak że ktoś wychodził, zagadywał. W okolicy Madrytu spotkałem dziewczynę, która spała na parkingach w okolicy miasta. Mówiła, że nocuje tam już od roku i pracuje w Madrycie. Spotkałem też chłopaka, który przez trzy miesiące jeździł i spał w Volkswagenie Garbusie i też był m.in. w Maroku. Takich wariatów było bardzo dużo.
Z jakimi problemami musiałeś się mierzyć poza samotnością? Wiem, że już na samym początku w Szwajcarii pojawiła się poważna usterka.
Nie obyło się bez trudniejszych sytuacji, ale brałem pod uwagę, że mogą się wydarzyć. W Szwecji podczas pierwszej wyprawy pękła mi taka mała rureczka we wspomaganiu no i resztę podróży dojechałem do domu bez wspomagania. Przy drugiej podróży w Szwajcarii pękła mi linka od sprzęgła. Na szczęście miałem ubezpieczenie na Matiza i mogłem z niego skorzystać. Kosztowało mnie to więcej niż sam zakup auta, ale ten samochód nie było drogi, więc tu nie ma też mowy o jakiejś kolosalnej kwocie. Na pewno trudne było mierzenie się ze zmęczeniem, to, że byłem za kierownicą sam i jeździłem długo i codziennie.
W takiej chwili, jak ta w Szwajcarii, nie pytałeś siebie: „Po co mi to było”?
Oczywiście, pytałem siebie o to wiele razy. Jednak mam tak, że każdy problem staram się dzielić na małe kroki. Dzięki temu rzeczy niemożliwe – nawet to jak pojechanie Matizem na Saharę – stają się wykonalne. Małymi krokami da się zrobić wszystko i w ten sposób podchodziłem właśnie do awarii. Wtedy w Szwajcarii w pierwszym nerwowym momencie zacząłem szukać warsztatu i kontaktowałem się ubezpieczycielem. Gdy samochód był w naprawie, musiałem też znaleźć tymczasowe miejsce do spania. Wszystko to po kolei się udawało, aż mogłem ruszyć dalej.
A nie miałeś problemów z bezpiecznym nocowaniem w Matizie?
Tutaj bardzo istotna jest kwestia koloru samochodu. Okleiłem Matiza na czarno. Wiele osób, pytało, dlaczego, skoro wybierałem się w tak słoneczne miejsce, ale ja miałem na to wyjaśnienie. Chciałem mieć auto, z którym łatwo się schowam w krzakach. Spałem na parkingach, czasem na kempingach i wyszukiwałem takie miejsca w internecie czy w specjalnych aplikacjach. To było fajną przygodą.
Jakie były reakcje ludzi, gdy widzieli twojego kampera lub gdy słyszeli o twoim pomyśle, zanim wyjechałeś?
Jeśli chodzi o osoby z najbliższego otoczenia, to dziś przyznają, że nie wierzyli do końca, że to się uda. Sam też miewałem momenty zwątpienia. Muszę jednak przyznać, że nikt nie gasił mojego zapału. Dziś jest to dla nich zaskoczenie, że wykazałem się taką determinacją. Poza tym w całym procesie jeszcze przed rozpoczęciem podróży otrzymywałem ogromne wsparcie od żony, przyjaciół czy rodziny. Ciągle powtarzam, że moja żona jest cichym bohaterem tego całego wyjazdu. Jestem za to bardzo wdzięczny, że toleruje te moje dziwactwa.
Jeśli mowa o reakcjach ludzi na trasie, to moim Matizem zaskoczonych było bardzo dużo osób. Dziwili się w Maroku, Hiszpanii i Niemczech. Niektórzy migali mi światłami i machali. Samochód był specjalnie oznaczony naklejkami, dlatego łatwo dało się zorientować, że to mini kamper, a do tego miał rejestrację z Polski. Kiedy przekroczyłem Alpy, życzliwości skierowanej w moją stronę było coraz więcej.
Jak się czułeś, gdy już udało ci się osiągnąć swój cel i wiedziałeś, że będziesz wracał do domu?
Miałem kilka celów do zrealizowania i czułem satysfakcję, że mi się udało. Byłem bardzo szczęśliwy, że zrobiłem to co zaplanowałem z dużą ostrożnością. Cieszyłem się ze swojej konsekwencji i zdyscyplinowania. Radość z odwiedzonych miejsc, też proporcjonalnie przychodziła stopniowo, małymi krokami. Na sam koniec byłem szczęśliwy, że wreszcie mogę wrócić do domu.
Pewnie powrót był przyjemny, jeśli czekała na ciebie rodzina, za którą tęskniłeś.
W trakcie drogi musiałem być w gotowości, ale gdy wróciłem, dotarło do mnie to wielkie skumulowane zmęczenie. Niemal wcale nie pamiętam pierwszego tygodnia po powrocie. Gdy wróciłem, na ulicy czekała na mnie rodzina i przywitała mnie szampanem. Było dużo emocji i radości.
Podsumowując, dużo pieniędzy musiałeś przeznaczyć na taki wyjazd?
Szczerze mówiąc, w pewnym sensie straciłem rachubę i trudno to jednoznacznie podsumować. Gdy liczyłem koszty przed wyjazdem, to wychodziło około 5,5 tysiąca za podstawowe rzeczy – bez jedzenia czy niespodziewanego hotelu. Tyle wyszło za samo paliwo, autostrady czy promy. Dodatkowe pieniądze wydawałem na niektóre atrakcje czy jedzenie. Kupowałem też pamiątki dla osób, które brały udział w zrzutce, którą uruchomiłem przed wyjazdem. Cena budowy kampera przez te trzy lata już całkowicie wymknęła mi się spod kontroli, trudno to dziś oszacować, ale myślę, że sama podróż kosztowała więcej. Matiza kupiłem za 770 zł.
Co teraz dzieje się z Matizem?
Teraz Matiz ma drobne problemy ze skrzynią biegów i silnikiem. Trzeba przyznać, że dostał porządnie w kość. Sporo rzeczy jest do wymiany. Ciągle jeździ, porusza się, ale myślę, że już bym nie ryzykował i nie zabierał go w kolejną taką wyprawę.
Słyszałam, że może być wpisany do księgi Guinnessa jako najmniejszy kamper na świecie. To prawda?
Wszystko jest na takim etapie, że zgromadziliśmy dowody – Matiz był pomierzony, firma z Częstochowy zrobiła dokładny skan trójwymiarowy laserowy samochodu. Dokumenty czekają teraz w Guinnessie. To ma być weryfikowane i raczej potrwa długo. Oni dostają tysiąc zgłoszeń dziennie, a to, że się do mnie odezwali i przedstawili, jakie są oczekiwania, to już duży sukces.
Planujesz kolejne wyprawy?
Pomysłów mam bardzo dużo. Obiecałem sobie jednak, że najpierw będę wszystko konsultował z żoną, by się nie martwiła. Jeszcze nie powstał nowy arkusz kalkulacyjny, w którym bym planował kolejną trasę. Myślę, że mógłbym zobaczyć Azję, a ta wbrew pozorom nie jest tak daleko. Chciałbym też odwiedzić Hiszpanię z rodziną.
Czytaj też:
Przez 104 dni samotnie płynął kajakiem po Bałtyku. Koniec okazał się zaskoczeniem i próbąCzytaj też:
Podróżując, odtwarza kadry z programu Makłowicza. „Jest to tak naprawdę wypadek przy pracy”