Pojechali na all inclusive do Turcji. Na miejscu grzyb na ścianach i połamane leżaki

Pojechali na all inclusive do Turcji. Na miejscu grzyb na ścianach i połamane leżaki

Dodano: 
Alanya w Turcji
Alanya w Turcji Źródło:Shutterstock
Para Polaków była zszokowana warunkami na all inclusive w Turcji. Nie było obiecanego raju, tylko wakacje jak z koszmaru.

„Próbuję wrócić do domu, ale to nie takie proste. Chciałabym zmienić hotel, ale mieliśmy dopłacić 350 euro i sobie sami do niego dojechać. Śpię na krześle” – pisze na profilu na Facebooku zdruzgotana pani Ewa. To post jeszcze z października, kiedy koszmarne wakacje trwały w najlepsze. Po powrocie Polka postanowiła nagłośnić sprawę i pokazać, jak wyglądał „wymarzony” urlop na all inclusive w Turcji.

Hotel nie przypominał pięknego obiektu z oferty

Hotel Asrin Beach położony na Riwierze Tureckiej, pomiędzy Antalyą a Alanyą, kusił pięknymi zdjęciami hotelu z basenem z widokiem na prywatną plażę. To, co pani Ewa z mężem zastali na miejscu, znacząco różniło się od reklamowanych przez śląskie biuro wypraw. Polskich turystów nie zniechęciła dość niska średnia ocen obiektu w Google, która na ten moment wynosi 3,5 gwiazdki.

Horror zaczął się już przy wejściu. „Jedna nie działała, w drugiej był taki brud, że człowiek mógł się do podłogi przykleić. A wchodząc do pokoju doznałam szoku. Czegoś takiego nigdy nie widziałam. Pościel była obrzydliwa, łóżka były brudne i poplamione, łazienka była w takim samym stanie. Nie wiem, jakich przymiotników użyć, by ten pokój opisać” – opowiada poszkodowana turystka w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim.

Do hotelu małżeństwo dotarło po 2,5-godzinnej tułaczce z lotniska. Na miejscu miał na nich czekać ciepły posiłek, zastali tylko ostatnie plastry ogórków i pomidorów. Po niezadowoleniu z pierwszego pokoju, zwrócili się do obsługi po pomoc. Zdaniem kobiety, pracownicy obiektu zachowywali się grubiańsko. „Dostaliśmy inny pokój, może ciut lepszy, ale mimo wszystko równie obskurny i brudny, jak ten poprzedni. Spać położyliśmy się na własnych ręcznikach, korzystaliśmy ze swoich poduszek turystycznych i tak spaliśmy już do końca pobytu. Na domiar złego okazało się, że klucz otwiera drzwi do wszystkich pokoi w hotelu” – opowiada Polka. Brudna była także restauracja, w której małżeństwo przez cały tydzień miało jeść posiłki. Ściany i tapety były pokryte pleśnią, a pomiędzy talerzami biegały robaki.

facebook

Zamiast drinka z palemką zobaczyli połamane leżaki i brudną plażę

„Dobrze jest przed zakupem wycieczki spojrzeć w sieci na opinie o danym hotelu, można znaleźć zdjęcia i opisy, tak żeby nie jechać w ciemno. W Turcji jest sporo fajnych hoteli” – czytamy w jednym z komentarzy pod dyskusją o feralnym urlopie. Być może wtedy udałoby się uniknąć rozczarowania, które spotkało parę na plaży. Najważniejszy element wakacji okazał się pełnym petów i połamanych leżaków śmietniskiem. Podobny widok spotkał inną parę Polaków, która w tym roku wybrała się do Tunezji.

Rezydentka odmówiła komentarza i przestała odbierać telefony

„Pokazałam rezydentce zdjęcia z pokoju i zapytałam, czy chciałaby w nim spędzić noc, przyznała, że nie. A jednocześnie biuro podróży, którego była przedstawicielem, sprzedaje klientom noclegi w takich warunkach. Ja rozumiem, że może być skromnie, ale niech będzie czysto” – opowiada w rozmowie z lokalną gazetą.

Biuro podróży zaproponowało Polce inny hotel, ale tylko za dopłatą i pod warunkiem, że sama do niego dojedzie. Proponowana kwota 365 euro za godny urlop tylko rozwścieczyła małżeństwo, które zrezygnowało z tej niekorzystnej opcji. Tygodniowy pobyt w hotelu Asrin kosztował ich już ok. 5 tys. złotych za dwie osoby i nie mieli pewności, czy kolejny obiekt nie będzie jeszcze gorszy. Wkrótce rezydentka przestała odbierać telefony od pary. Biuro wciąż nie odpowiedziało na oficjalną reklamację złożoną po powrocie do Polski.

Czytaj też:
Wybrali się na wakacje na Karaiby. Zapłacili 4 tys. funtów, przeżyli koszmar
Czytaj też:
Robaki, brak jedzenia, plaża zabrana przez morze. Wakacje z Itaką zamieniły się w koszmar

Opracowała:
Źródło: Facebook / dziennikzachodni.pl