„38 godzin bez snu, 760 km w jedną stronę i ponad 8 godzin za kółkiem, ale satysfakcja gwarantowana” – tak opisywał w sieci swoje doświadczenia z wyzwania Jakub Morawa. Wspomniany mężczyzna mieszka w okolicach Krakowa i na co dzień wiedzie rodzinne, pracowite życie. Choć obowiązków mu nie brak, to regularnie znajduje czas m.in. na górskie wyprawy. Jakiś czas temu w mediach społecznościowych pochwalił się wyzwaniem, które zrealizował w sezonie letnim. Postanowił wybrać się na wschód słońca na Rysy, a zachód – tego samego dnia – podziwiać nad morzem – dokładniej na Półwyspie Helskim w Juracie. W ostatnim czasie aktywność mężczyzny zwróciła nie tylko uwagę internautów, ale również polskie media. Nam również zdał relację z challenge'u. Zdradził nie tylko, jak przebiegała realizacja zadania, ale też podzielił się ciekawymi pomysłami na kolejne wyzwania.
Nietypowe wyzwanie Polaka. Miał niewiele czasu
Skąd pomysł na to, by zrealizować nietypowy challenge? – Pomysł wpadł mi do głowy, bo zaintrygowała mnie inna osoba, która zrobiła podobne wyzwanie, tylko że od Giewontu do Jastrzębiej Góry. W jej przypadku wszystko było zrobione za pomocą różnych środków transportu m.in. pociągów czy autobusu. Ja wziąłem pod uwagę inne miejsca oraz skorzystałem wyłącznie z samochodu – relacjonował mężczyzna. – Wybrałem Rysy i Hel, a później pisałem do paru osób, które potencjalnie mogły wykonać wyzwanie ze mną. Nikt się nie zgłaszał, więc myślałem, że pojadę sam. Ostatecznie okazało się, że mój sąsiad również jest miłośnikiem gór i pomysł przypadł mu do gustu. Zrealizowaliśmy go we dwójkę – dodawał.
Od momentu umówienia się ze współtowarzyszem do realizacji pomysłu minęło kilka dni. Przed wyjazdem trzeba było przygotować odpowiednią odzież i sprzęt, jednak cały ten proces nie był zbyt czasochłonny. – Konieczne było wcześniejsze opłacenie wstępu do parku, parkingów na Palenicy Białczańskiej czy noclegu na Helu, by później nie było z tym problemu – informował Jakub.
Dla niewtajemniczonych warto dodać, że Rysy to szczyt w Tatrach Wysokich, na który normalnie trzeba poświęcić około 6 godzin i 50 minut – mówiąc o samym wejściu. W przypadku wyzwania Jakuba nie było aż tyle czasu i wszystko trzeba było zrealizować sprawniej. Jak to się udało? – Tempo mieliśmy mocne. Uporaliśmy się z tym szlakiem w 4,5 godziny, więc udało nam się uzyskać spory zapas czasowy. Do tego mieliśmy około 20 minut przerwy nad Morskim Okiem. Gdy zaczęliśmy schodzić z Rysów, była godzina 6:10, a wejść musieliśmy jeszcze w godzinach nocnych. Po zejściu z góry, z parkingu wyjechaliśmy około 10:15, a w Juracie na Półwyspie Helskim byliśmy około 19:10. Wszystko zajęło mniej więcej 9 godzin – jeśli mowa o samym przemieszczeniu się spod parkingu nad morze – zdradzał Jakub. Zapewniał, że mimo szybkiego tempa dbał o bezpieczeństwo i podchodził do wędrówek po górach z ogromną pokorą.
Wyzwanie miało trudne elementy
– Jeśli mowa o trudnościach, to na pewno nie było to dla mnie wyzwanie pod kątem fizycznym. Dużo chodzę po górach i mam w tym wprawę. Bardziej martwiłem się innymi kwestiami, a głównie samą drogą. Wiadomo, że podczas różnego rodzaju podróży mogą wydarzyć się nieprzewidziane sytuacje. Musieliśmy się liczyć z tym, że gdy już zejdziemy z Rysów i zaczniemy jechać w stronę Helu, mogą nas napotkać utrudnienia na drogach i korki. Braliśmy pod uwagę to, że założenie może nie wypalić i zachód zobaczymy np. we Władysławowie. Na szczęście się udało tak, jak chcieliśmy – relacjonował podróżnik.
W ocenie Jakuba największą zagwozdką było też samopoczucie i to czy organizm wytrzyma bez snu. Ostatecznie okazało się, że adrenalina wzięła górę, a endorfin i pozytywnych emocji było tak dużo, że całą trasę dało się przejechać bez żadnego problemu – niepotrzebna była nawet zmiana warty za kierownicą pojazdu. – Czułem się dobrze, nie łapała mnie żadna drzemka. Muszę też dodać, że jestem osobą odpowiedzialną i gdybym czuł, że coś złego się dzieje, na pewno bym reagował – informował mężczyzna. Jego zdaniem wyzwaniem była też sama pogoda, bo ta początkowo nie zapowiadała się najlepiej.
Wschód słońca na Rysach, a zachód na Helu. Tak było na miejscu
Po tym, gdy obaj mężczyźni bezpiecznie dotarli do Juraty, mogli pochwalić się swym osiągnięciem z innymi. Zarówno na Rysach, jak i na Helu nie obyło się bez magicznych zdjęć uwieczniających te przeżycia. Jakub zapytany o to, czy jego zdaniem lepszy był wschód w górach, czy zachód na Helu, nie odpowiedział jednoznacznie. Gdyby miał wybierać samo miejsce, na pewno byłyby to góry, bo to one skradły jego serce na dobre, natomiast przez duże zachmurzenie widoczność na Rysach rankiem była dość słaba, więc w trakcie challenge'u o wiele efektowniej wypadł zachód. – Na Rysach już byłem, ale to było moje pierwsze wyjście tam na wschód słońca. Pogoda początkowo nie dopisywała, mimo że prognozy wydawały się być łaskawe. Przez złą widoczność czułem pewien niedosyt. Mimo wszystko, gdy już dojechaliśmy nad morze i był ten piękny zachód, to czuło się pełną satysfakcję – opisywał wrażenia Jakub.
Po wykonaniu wyzwania nie bez powodu można było mówić o satysfakcji i pozytywnych uczuciach. Choć sam bohater wyzwania często skromnie oceniał challenge jako niezbyt wybitny, to nie zna nikogo innego, kto zrobił dokładnie coś takiego jak on. – Myślę, że pod tym kątem to jakieś drobne osiągnięcie – opisywał.
Czymże byłaby taka wyprawa bez humorystycznych akcentów? Okazało się, że i tych w trakcie dnia nie zabrakło. – Gdy już byliśmy na molo w Juracie, prosiliśmy kilka osób o zdjęcia. Gdy zdradziliśmy, że wykonaliśmy tego dnia takie zadanie, ludzie nam gratulowali, chcieli robić sobie z nami zdjęcia jak z celebrytami, to było dla nas zabawne i ciekawe – wspominał mężczyzna.
Czy to wyzwanie dla każdego? Można takich zrealizować o wiele więcej
– Mówiąc szczerze, nie uważam, by ten challenge był czymś wybitnym i nie do zrobienia. To wymagająca zabawa, ale nie sądzę, by była czymś bardzo trudnym. Wystarczy trochę samozaparcia, przygotowania kondycyjnego i można spróbować.
W ostatniej rozmowie z mediami podczas udziału w telewizyjnym programie „Pytanie na śniadanie” Jakub zdradził, że ma w zanadrzu pomysły na kolejny podobny challenge i że planuje go zrealizować z rodziną. – Aktualnie staram się przekonać rodzinę, by zaczęła ze mną więcej chodzić po górach. Chcę pójść na wschód słońca na Giewont, który – choć schodziłem niemal większość szlaków – wciąż do tej pory omijałem. Schodząc, chciałbym zatrzymać się w domu i zabrać spakowaną rodzinę w dalszą podróż samochodem nad morze. Jeśli moja żona i córka stwierdzą, że również chcą iść ze mną, to też będzie fajnie. Ponadto mam wiele innych szalonych pomysłów np. zaliczyć wschód i zachód na różnych krańcach Europy – może w Pafos na Cyprze albo Faro w Portugalii, a następnie wsiąść w samolot i na zachód dotrzeć na koło podbiegunowe do Tromso w Norwegii. Z drugiej strony, nie wiem, czy to byłby challenge, bo w lecie na kole podbiegunowym słońce, albo nie zachodzi, albo zachodzi około 23:30. Tak czy siak, byłoby to coś ciekawego – zdradził nam mężczyzna.
Czytaj też:
Zdobył Świętego Graala każdego miłośnika gór. Opowiada, jak przeszedł 502 km w 11 dniCzytaj też:
15 kg na plecach i 80 km w pięć dni. Tak wyglądał survival Polki na Islandii