Korzystanie z ekstremalnych atrakcji w pięknych okolicznościach przyrody to coraz popularniejszy sposób na spędzanie wolnego czasu podczas urlopu. Paralotniarstwo, skoki ze spadochronem i na bungee czy zjazdy tyrolką mogą urozmaicić wakacje, ale nie zawsze okazują się tak bezpieczne, jak zapewnia właściciel atrakcji. Na Bali trwa dyskusja nad ryzykiem towarzyszącym korzystaniu z tego typu rozrywek. Wszystko z powodu awarii, która miała miejsce na sąsiedniej wyspie Nusa Penida. Podczas zjazdu na linie sto metrów nad oceanem zawisło dziecko.
Zjazdy tyrolką popularną atrakcją
Tyrolka (ang. zipline) to popularna atrakcja polegająca na zjeździe po linie przypiętej do dwóch stanowisk, które zazwyczaj dzieli znaczna różnica wysokości. Uczestnik zjazdu zostaje przypięty do łącza za pomocą specjalnej uprzęży. Rozwiązanie coraz powszechniej stosowane w turystyce w przeszłości było wykorzystywane głównie do ewakuacji z trudno dostępnych miejsc. Przejażdżka gwarantuje zastrzyk adrenaliny oraz szybkie pokonanie dużej odległości – nic dziwnego, że świetnie sprawdza się jako przygodowa atrakcja. Choć firmy organizujące zjazdy zapewniają o bezpieczeństwie stosowanej techniki, jak każdy ekstremalny sport również tyrolka nie jest wolna od ryzyka. Uczestnik, który pędzi ponad 100 kilometrów na godzinę, może być narażony na niepożądane działanie niedokładnie sprawdzonego sprzętu.
Dziecko utknęło na linie
Do awarii urządzenia doszło w ostatnim czasie na Nusie Penidzie, niewielkiej wyspie należącej do dystryktu Bali. Słynie ona nie tylko z bajecznych plaż, ale także wysokich klifów, które niejednokrotnie były miejscem śmiertelnych wypadków. Różnice wysokości i zapierające dech krajobrazy to idealne miejsce do zjazdów tyrolką. Z jednej z tego typu atrakcji zainstalowanej w pobliżu popularnej plaży Diamond Beach skorzystał chłopiec, który niespodziewanie utknął na linie w połowie trasy zjazdu. Dziecko zawisło na wysokości około 100 metrów nad poziomem oceanu. „Chłopiec, zdając sobie sprawę, że utknął, podjął mądrą decyzję i wykorzystuje masę swojego ciała, aby wytworzyć pęd potrzebny do ruchu” – czytamy w lokalnych mediach. Choć tym razem nie doszło do poważnego wypadku, funkcjonariusze zainteresowali się bezpieczeństwem oferowanej usługi. Okazało się, że mężczyzna prowadzący działalność otwartą dwa tygodnie wcześniej nie posiadał zezwolenia na budowę tyrolki. To zdarzenie wywołało szeroką dyskusję na temat standardów bezpieczeństwa w firmach oferujących podobne ekstremalne aktywności na Bali.
Czytaj też:
Panika na plaży w wakacyjnym kurorcie. Zawalił się grzbiet skalnyCzytaj też:
Tragiczny finał poszukiwań turysty w Tatrach. Mężczyzna nie żyje