Przez dziesięć godzin podróży uzbrojona w aparat niemal nie spuszczałam wzroku z szyby. Tutaj jedno mrugnięcie okiem wystarczy, by przegapić widok kilku zachwycających wodospadów. Trasa Badulla – Kolombo to Sri Lanka w pigułce i przygoda dla wytrwałych, którzy nigdy nie śpią w pociągach. Choć do pokonania jest niecałe 250 kilometrów, tory wiją się bez końca przez kolejne krainy, opowiadając historię niezwykłej wyspy położonej na południowy wschód od Indii. Bilet w trzeciej klasie kosztował mnie 40 złotych. Miałam sporo szczęścia, bo zwykle pośrednicy masowo wykupują miejscówki, gdy te tylko trafią do systemu, a potem sprzedają je turystom za setki dolarów. Mimo zarezerwowanych miejsc zagraniczni goście najczęściej tłoczą się na korytarzach pomiędzy wagonami. Wszyscy chcą mieć to jedno, słynne zdjęcie – zwisają więc nad torowiskiem, wychylając się przez drzwi pędzącego pociągu.
Pamiątka po kolonizatorach
Pędzący pociąg może sugerować prędkość japońskiego Shinkansena, albo przynajmniej polskiego Pendolino. W rzeczywistości lankijskie składy osiągają co najwyżej zawrotne sto kilometrów na godzinę, ale na wielu odcinkach prędkość jest ograniczona nawet do dwudziestu. Kolej została wybudowana w XIX wieku podczas rządów Brytyjczyków na Cejlonie, którzy szukali jak najszybszej formy transportu kawy z plantacji położonych w centralnej i południowej części kraju do portów na zachodnim brzegu wyspy. Kolonizatorzy z Wielkiej Brytanii nieświadomie stworzyli jedną z najpiękniejszych atrakcji turystycznych na wyspie, która dziś za sprawą Instagrama i TikToka elektryzuje młodych obieżyświatów z plecakami. Ale widokami na trasie nie nudzą się nawet mieszkańcy. Wszyscy uważnie obserwują krajobraz za oknami, w ręku trzymając smartfon przygotowany do zarejestrowania najciekawszych momentów. Żeby pokazać piękno i unikatowość tej podróży, telefon musiałby jednak nagrywać bezustannie.
Zakup biletów i klasy podróży
Najważniejszy odcinek podróży to fragment Ella – Kandy. To tu, przygotowani w obiektywy i statywy, wsiadają turyści. By nacieszyć się widokami, swoją podróż zaczynam już o 5:45 na stacji w Badulli. Bilet zakupiony na rządowej stronie internetowej (nieco przestarzałej, ale anglojęzycznej) uprawnia mnie do zajęcia miejsca w klasie trzeciej. Rezerwacja miejscówki to gra w ruletkę podobnie jak w pociągach TLK – nie wiadomo, czy przydzieli się okno, środek czy miejsce od strony przejścia. Gwarancję siedzenia z widokiem można mieć jedynie przy rezerwacji przez pośrednika. Kiedy bilety trafiają do systemu sprzedaży, są masowo wykupywane przez lankijskie i zagraniczne firmy turystyczne. Bilety na podróż 1. klasą można znaleźć później na stronach typu GetYourGuide za setki dolarów amerykańskich, czyniąc ją praktycznie niedostępną dla zwykłych mieszkańców. To jedyna strefa, w której dostępna jest klimatyzacja, i w której podczas jazdy drzwi pociągu pozostają zamknięte.
To nie „atrakcja”. Tłok i brak klimatyzacji to rzeczywistość mieszkańców
Otwarte drzwi na korytarzach pomiędzy wagonami to jedna z najbardziej pożądanych miejscówek w klasie drugiej i trzeciej. To jedno z nielicznych miejsc, w których podczas wielogodzinnej podróży zatłoczonym pociągiem można poczuć odrobinę chłodu, a przy okazji zobaczyć za nimi to, co w Sri Lance najpiękniejsze. Wcześniej miałam już okazję podróżować lankijskim pociągiem z Kolombo do Kandy, w drugiej klasie bez rezerwacji miejsca, tuż przy drzwiach do toalety. Wtedy wbiegłam do pociągu na ostatnią chwilę, gdy wszystkie fotele były już wyprzedane. Było gorąco, tłoczno i duszno. Gdy takie przejazdy mają miejsce w Polsce podczas wakacji, wokół słychać narzekających pasażerów, konduktor rezygnuje ze sprawdzania biletów z powodu braku przejścia, a biuro reklamacji PKP otrzymuje setki groźnie brzmiących maili. Na Sri Lance takie podróże to codzienna rzeczywistość mieszkańców i warto o tym pamiętać przy korzystaniu z tej „atrakcji”. Sama obecność turystów generuje dodatkowy tłok – na komentarze niezadowolenia nie ma tu już miejsca.
Nine Arch Bridge i stacja Ella
Nauczona poprzednim doświadczeniem i przygotowana na tłum, który już za kilka stacji może wedrzeć się do pociągu podczas przejazdu Badulla – Kolombo, szybko udaję się pod słynne otwarte drzwi, gdzie jeszcze nie ma nikogo. Już za chwilę będziemy przejeżdżać przez jeden z najbardziej „pocztówkowych” obiektów na wyspie – Nine Arch Bridge. To kolejowy wiadukt zbudowany na początku XX wieku rękami Lankijczyków pod nadzorem kolonizatorów. Znajduje się pomiędzy stacjami Ella i Demodara, wznosząc się ponad bujną zieleń pobliskich wzgórz. O świcie przy wjeździe na most nie brakuje zapalonych fotografów, którzy machają do, nielicznych jeszcze, pasażerów.
Choć wstęp na tory jest niedozwolony, regularnie spacerują po nich zarówno mieszkańcy, jak i turyści. Rocznie w Sri Lance notuje się nawet kilkaset wypadków kolejowych, najczęściej spowodowanych nielegalnym wtargnięciem na nie. Zdarzają się także przypadki wypadnięcia z pociągu. W czerwcu 2024 roku jeden z turystów zginął, uderzając w ścianę tunelu pomiędzy stacjami Nanuoya i Idalgashinna. Podobnie jak wielu innych zagranicznych podróżnych, mężczyzna jechał do Elli wychylony przez drzwi wagonu.
Za drzwiami i przed drzwiami pociągu zamontowane są metalowe barierki – to ich trzymają się wychylający głowy turyści. Taka jazda nie jest zbyt bezpieczna, choć możliwa – przy niskiej prędkości pociągu i dobrych warunkach pogodowych (podczas deszczu przy drzwiach robi się naprawdę ślisko). Mimo ryzyka to jeden z najpiękniejszych momentów, których miałam okazję doświadczyć podczas ponad dwutygodniowej podróży po wyspie. Gdy już się spróbuje, trudno wyobrazić sobie jazdę pociągiem inaczej. W Elli, urokliwej górskiej miejscowości zdominowanej przez turystów, wsiadają tłumy z plecakami, a ja wracam na zarezerwowane miejsce. Wychylić można się także przez okno – co najwyżej oberwie się liściem wystającej palmy.
Atrakcje po drodze
Dziesięciogodzinna podróż zaczyna dłużyć się dopiero po ośmiu, i to tylko z powodu dość niewygodnych i małych siedzeń. Większość turystów wysiada w Kandy, część kilka stacji wcześniej. Choć najbardziej spektakularne górskie widoki już za nami, podróżując na całej trasie, można zobaczyć Sri Lankę w pełnej krasie. Krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie: najpierw dominują górskie szczyty, bujna i zielona roślinność oraz liczne wodospady. Potem pociąg zabiera nas w podróż po zielonych tarasach herbacianych (eksport zbieranych ręcznie liści jest jednym z najważniejszych elementów lankijskiej gospodarki), by wreszcie dotrzeć do porośniętych wysokimi palmami wiosek i miast, w których możemy obserwować, jak młodzież gra w krykieta (to kolejna obok miłości do rugby, „pamiątka” po Brytyjczykach).
Znacząco zmienia się także pogoda: od naprawdę chłodnego poranka w mglistych górach, przez ulewny deszcz w nazywanym „Małą Anglią” regionie Nuwara Elija, po tropikalny i wilgotny klimat zachodniego wybrzeża w porze deszczowej. Przez całą drogę towarzyszą nam małpy. Makaki to jeden z trzech gatunków człekokształtnych występujących na Sri Lance, obok hulmanów i niemal nieuchwytnych lutungów białobrodych o fioletowej twarzy. Żeby podczas podróży pociągiem zobaczyć słonia, trzeba mieć duże szczęście. Te częściej terroryzują turystów w autobusach i tuk-tukach. Na chwilę w oddali udaje się natomiast zobaczyć Lwią Skałę – to najważniejsze stanowisko archeologiczne w kraju nie ma jednak zbyt wiele wspólnego z prawdziwymi lwami.
Jeśli miałabym wybrać jedną atrakcję Sri Lanki, która w najkrótszym czasie pokaże nam wszystkie jej kolory, wyprawa pociągiem z Badulli do Kolombo byłaby bezkonkurencyjna. To nie tylko widoki, to spotkanie z kulturą. Jadąc lankijskim pociągiem, nie musimy martwić się o prowiant ani rozrywkę. Sprzedawcy są zdecydowanie mniej nieuchwytni niż wózek z przekąskami w PKP. Przez okno podczas postoju na stacji kupimy prażone orzeszki ziemne i gazetę. W środku składu – m.in. smażoną samosę z rybą lub warzywami oraz mleczną herbatę z cukrem (uwierzcie, to coś więcej niż zwykła herbata z odrobiną mleka). W wolnych chwilach można zaczytać się w lokalnej prasie lub zakupionym przewodniku, planując kolejne dni podróży. Punktem obowiązkowym jest także zabawa wymyślona przez lankijskie dzieci. Gdy tylko pociąg wjedzie to tunelu, trzeba krzyczeć przez okno, jak najgłośniej się da. Takich atrakcji nie znajdziecie w szwajcarskim Glacier Expressie.
Czytaj też:
Poleciałam do Dubaju na jeden dzień. Popełniłam jeden wielki błądCzytaj też:
Zagraniczny podróżnik zachwycony polską trasą kolejową. „Słowiańska magia”