„Niepełnosprawny nie leci”. Polak wyrzucony z samolotu przez brak pieczątki?

„Niepełnosprawny nie leci”. Polak wyrzucony z samolotu przez brak pieczątki?

Dodano: 
Lotnisko w Tiranie
Lotnisko w Tiranie Źródło: Shutterstock
Zaczęło się od słonecznych wakacji w Albanii, a skończyło na wizycie u prawnika. Nasz czytelnik, Pan Adam, czuje się pokrzywdzony w związku z odmową wejścia na pokład samolotu lecącego z Albanii do Polski. Przewoźnik miał też odmówić powrotu jego małżonce. Problemów przysporzył mobilny koncentrator tlenu, z którym czytelnik bez problemu wyleciał z Warszawy.

62-letni Pan Adam (imię bohatera zostało zmienione na jego prośbę) zgłosił się do redakcji „Wprost”, by opowiedzieć o upokarzającej sytuacji podczas powrotu z Albanii do Polski. Choć podróż z Warszawy do Tirany przebiegła bez żadnego problemu, to nasz czytelnik nie został wpuszczony na pokład samolotu do Polski.

Pan Adam leciał za granicę 10 czerwca, wraz z żoną. Zdecydował się na wyjazd z biurem podróży Rainbow, które korzysta z usług linii lotniczej Smartwings. Wykupił też specjalne ubezpieczenie w firmie Europa. Od początku nie ukrywał, że jest osobą z pierwszą grupą inwalidzką i że używa mobilnego koncentratora tlenu. To dlatego, że po zakażeniu koronawirusem boryka się z poważnymi problemami z oddychaniem.

Polacy wyrzuceni z samolotu. Problem z mobilnym urządzeniem

Na początku czerwca przed wylotem mężczyzna wysyłał zapytania do biura podróży oraz do przewoźnika o to, czy może mieć ze sobą na pokładzie wspomniane urządzenie medyczne. Z adresu mailowego: [email protected] otrzymał wiadomość: „Drogi kliencie, przewiezienie takiego urządzenia jest możliwe, jako bagaż podręczny. Nie może ono ważyć więcej niż 8 kg oraz musi spełniać wymagane wymiary. Należy wyjąć z koncentratora baterię”. Taką samą informację otrzymała też małżonka pana Adama. Podróżni bez żadnego problemu wylecieli z przenośnym urządzeniem z Polski i przeszli pozytywnie wszystkie kontrole. Gdy 17 czerwca mieli wrócić tymi samymi liniami lotniczymi do kraju, zaczęły się problemy.

– No cóż, nie wróciłem, bo niepełnosprawny nie leci, czyli nie wraca tymi samymi liniami lotniczymi, z którymi przyleciał– mówi „Wprost” zdenerwowany pan Adam. – Zostałem w Tiranie wyrzucony z samolotu, bo zaświadczenie o tym, że używam koncentratora miałem przy sobie w formie e-mail, imienne, ale bez pieczątki. Poprosiłem obsługę o pokazanie mi punktu w ich regulaminie, jaki zastosowali, gdy zdecydowali się mnie wyrzucić. Pracownik personelu pokładowego podetknął mi pod nos dużą broszurę i stwierdził, że taki punkt jest, ale nie będzie nawet marnował czasu na szukanie, bo jest to po angielsku, a ja, gamoń, nie znam tego języka – ironizuje czytelnik.

Dodaje, że „bezpodstawnie z podkładu wyproszono też jego żonę” (bez koncentratora), która miała lecieć do kraju, by nie dublować dalszych kosztów. Na jej pytanie, dlaczego nie może lecieć, miała paść odpowiedź pracownika obsługi: „Nie bo nie”. Małżeństwo opuściło samolot.

–Zostaliśmy na lotnisku bez pieniędzy, noclegu, wyżywienia i wody. Dodam, że obydwoje zachowywaliśmy się grzecznie, bez awantur. Dwa dni później wróciliśmy do kraju bez żadnych problemów z mobilnym koncentratorem tlenu, ale innymi liniami lotniczymi. Zaliczyliśmy kilkutysięczne straty finansowe i zdrowotne także – wspomina dalszy rozwój sprawy pan Adam. Według jego relacji w żaden sposób nie został poinformowany, że jakiekolwiek zaświadczenie z pieczątką jest konieczne. Personel pokładowy nie wymagał też jego okazania, gdy wylatywał z Warszawy.

– Gdyby powiedzieli coś jeszcze w Polsce, to miałbym szansę się przygotować. Jeśli nie powinienem lecieć z moim medycznym urządzeniem, to powinni mi już w kraju odmówić lotu. Przecież to kompletnie niekonsekwentne zachowanie przewoźnika – ocenia tę sytuację w rozmowie z „Wprost” pan Adam.

Nasz czytelnik relacjonuje, że wraz z małżonką poczuli się poniżeni i potraktowani bez należytego szacunku. Zauważyli, że samolot miał opóźnienie, a przez postawę obsługi odczuli także niechęć pasażerów. „Na pewno coś przemyca” – m.in. takie słowa miał usłyszeć pan Adam z ust osoby siedzącej w samolocie.

Bez pieniędzy na lotnisku. Turyści szukali pomocy

Po tym, gdy Polacy wiedzieli, że już nie polecą, zostali w Tiranie bez funduszy i pomocy. Jak relacjonowali, ostatnie pieniądze wydali na pamiątki dla dzieci na lotnisku, zanim odmówiono im powrotu – mają zwyczaj, by nie wracać z obcą walutą do kraju. Turyści nie mieli też przy sobie kart płatniczych, ponieważ nie używają ich za granicą. W Tiranie panowały wysokie temperatury, co tylko utrudniało sprawę. – To było upokorzenie – wspomina pan Adam. Dodaje, że z powodu stresu jego stan zdrowia się pogorszył.

– Zadzwoniłem do rezydenta firmy Rainbow, który był nam przydzielony, by opisać sytuację. Usłyszałem, że musimy sobie radzić i zapewniono nam jedynie pokój na 6 godzin, abyśmy mogli przenocować do kolejnego dnia. Z samego rana trzeba było opuścić hotel. To w żaden sposób nie rozwiązało naszego problemu, bo nadal nie mieliśmy lotu. Nikt nie zaoferował opcji zastępczej czy rekompensaty – mówi 62-latek. – Gdy skarżyliśmy się rezydentowi, on mówił tylko, że biuro podróży ma swoich prawników – dodaje.

– Zostaliśmy bez ciepłych ubrań w chłodną noc na lotnisku w Tiranie. Wcześniej biegałem po ulicach Albanii, zaczepiając Polaków, aby kupili ode mnie kosztowny zegarek, który dostałem na 50. urodziny, kilkanaście lat temu od mamy. Udało mi się go się sprzedać za jedyne 200 euro. Nigdy nie przyszłoby nam do głowy, że nie wrócimy samolotem do kraju. Przewidywaliśmy tylko krótkie opóźnienia. Gdy pracowałem zawodowo przed covidem, to podróżowaliśmy bardzo często, nie tylko po Europie. Nigdy nic podobnego nas nie spotkało, choć mieliśmy przygody zdrowotne – opisuje pan Adam.

Zasłabnięcie po wyrzuceniu z samolotu. Jest odpowiedź ubezpieczyciela

Choć mogłoby się wydawać, że w tak nietypowej sytuacji pomoc poszkodowanym seniorom powinna być zapewniona, to rzeczywistość mogła okazać się zupełnie inna. Z relacji Pana Adama wynika bowiem, że zarówno firma Smartwings, jak i biuro podróży Rainbow nie udzieliły pomocy w rozwiązaniu problemu z lotem. Czytelnik ma także żal do ubezpieczyciela, u którego małżeństwo wykupiło wcześniej pakiet.

– Ubezpieczyciel nie udzielił mi pomocy, gdy po wyrzuceniu z pokładu samolotu po kilku godzinach zasłabłem i zgłoszona została szkoda medyczna, której nadano nr 3 – mówi czytelnik. Pan Adam znajdował się w tym czasie na terenie lotniskowej kawiarni. Był pewien, że będzie mógł liczyć na wsparcie, bo, jak zauważył, tak wynikało z zasad opisanych w działaniu postępowaniu firmy Europa. – Znajdują się tam zapisy o tym, że przy rozszerzonym ubezpieczeniu o choroby przewlekle, firma sama organizuje pomoc zdrowotną oraz o przedłużeniu z automatu okresu ubezpieczenia o jedną dobę w sytuacji wystąpienia w ostatnim dniu zgłoszenia poważnych problemów zdrowotnych, czyli tzw. szkody medycznej. Wykupiliśmy taki pakiet specjalnie, by w razie wypadku nie generować sobie zbędnych kosztów – informuje.

Redakcja „Wprost” zapytała Towarzystwo Ubezpieczeniowe Europa o komentarz w tej sprawie. Zapoznano nas z procedurami i zasadami działania ubezpieczenia w podróży zagranicznej oraz zaproponowano też odsłuchanie rozmów z ich klientami za ich zgodą.

Firma wysłała nam następującą informację: „Po godz. 20:40 rezydent poinformował nas, że klient gorzej się czuje i ma duszności. W związku z przedstawionymi objawami u klienta oraz wcześniejszym opisem jego stanu wynikającego z przebytych chorób, poinformowaliśmy o konieczności wezwania pogotowia, aby mogło jak najszybciej przyjechać na lotnisko. Abyśmy mogli następnie potwierdzić ochronę i przejąć organizację pomocy, kontakty i bezgotówkowe rozliczenia z placówką medyczną, do której przewieziony został chory, a w razie konieczności zorganizować pobyt dla bliskich, czy transport powrotny w ramach ubezpieczenia, musimy być w kontakcie z poszkodowanym lub osobą towarzyszącą. Państwo, o których mowa, mimo prośby z naszej strony, nie skontaktowali się z nami i nie poinformowali nas, czy i do jakiej placówki ten Pan został przewieziony przez pogotowie” – napisano w komunikacie dla „Wprost”. Podsumowując, zostaliśmy poinformowani, że ubezpieczyciel przejął się stanem zdrowia poszkodowanego, jednak sam nie wezwał na miejsce lekarza i zalecił wezwanie pogotowia, bo to miało dotrzeć szybciej.

Z relacji poszkodowanego wynika, że oczekiwał, że to ubezpieczyciel, za którego zapłaci, zorganizuje szybką i niezbędną pomoc. – Osoba z (TU – red.) Europy przyjmująca zgłoszenie ustaliła, że na lotnisko przyjedzie wezwany przez ubezpieczyciela lekarz i swoimi kanałami natychmiast wezwie karetkę pogotowia. To się nie wydarzyło. Rezydent Rainbow, zabierając telefon od żony, poinformował Europę, że bezpośredni kontakt z pogotowiem ratunkowym jest w Albanii trudny i wraz z osobą odbierającą zgłoszenie o szkodzie medycznej nagłej ustalili, że do dwóch godzin szybko dotrze do mnie lekarz z Europy i on wezwie karetkę pogotowia – powiedział nam Pan Adam. – Nie było żadnego pogotowia ratunkowego. Zgłoszenie szkody było 17 czerwca ok. 20. Pojawił się lekarz, ale dopiero z inicjatywy rezydenta Rainbow, na jego koszt, w dniu 18 czerwca ok. 19. Wcześniej pomogli mi turyści, którzy udostępnili mi aparat do mierzenia ciśnienia i wśród znajomych zorganizowali leki obniżające ciśnienie. Ta opisywana pomoc medyczna była po tzw. zgaszeniu pożaru zdrowotnego – opowiada.

Pan Adam z ubezpieczycielem próbował wyjaśnić sprawę również po powrocie do Polski 30 czerwca, jednak twierdzi, że także bezskutecznie. –Europa w swojej odpowiedzi całkowicie pominęła fakt nieudzielenia mi pomocy medycznej w przeciągu 24 h, gdy otrzymała zgłoszenie wypadkowe zdrowotne. Podkreślam, że mówimy o dniu, kiedy obowiązywało mnie nadal opłacone rozszerzone ubezpieczenie zdrowotne, w zakresie chorób przewlekłych, co dodatkowo kosztuje – przekonuje mężczyzna. Wiadomo, że sprawa trafiła w ręce prawnika.

Ostatecznie Polacy wrócili do Warszawy po dwóch dodatkowych dniach spędzonych w Tiranie, 19 czerwca. Wsparcia udzielili im znajomi, którzy kupili dla nich bilety lotnicze w Wizz Air. Małżeństwo bez problemu wróciło węgierskimi liniami do kraju. Nikt nie miał też nic przeciwko mobilnemu koncentratorowi tlenu.

Zapytaliśmy o komentarz firmy Rainbow i Smartwings

Po tym jak zapoznaliśmy się ze sprawą poszkodowanych Polaków, zapytaliśmy o komentarz biuro podróży Rainbow oraz przewoźnika Smartwings. Do momentu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Podobnych odpowiedzi ani przeprosin nie doczekał się też Pan Adam. Wiadomo, że czytelnik będzie domagał się rozstrzygnięcia sprawy na drodze sądowej. Polacy liczą na odszkodowanie i rekompensatę za wyrządzone szkody. Szacują, że przez odmowę lotu i wynikającego z tego problemu stracili co najmniej 2,5 tys. złotych.

Czytaj też:
Robaki, brak jedzenia, plaża zabrana przez morze. Wakacje z Itaką zamieniły się w koszmar
Czytaj też:
Biuro podróży zapłaci 60 tys. zł za robaki w pokojach

Źródło: Wprost