Paulina Kopeć, „Wprost”: Pamiętasz moment, w którym podjęłaś decyzję, by żyć właśnie na Bali? Co cię do tego przekonało i co powoduje, że na razie wcale nie zamierzasz stamtąd uciec?
Paulina Wilkiewicz: To śmieszna historia, bo decyzja była totalnie spontaniczna. Przed przeprowadzką na Bali mieszkałam w Hongkongu. Miałam dwie prace i dodatkowo zaczęłam nagrywać filmy na YouTube. Do tego zero wolnego czasu. Mieszkałam w mikroskopijnym mieszkaniu bez okien o powierzchni 6 metrów kwadratowych – wliczając w to łazienkę. Funkcjonowałam tak sobie na autopilocie. Obudziłam się po ponad roku i któregoś dnia dotarło do mnie, że nie chcę żyć w taki sposób.
W mojej głowie pojawiła się myśl o przeprowadzce na Bali. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat ta wyspa. Nigdy wcześniej na niej nie byłam. Zaufałam intuicji, wzięłam wolne w pracy i poleciałam zobaczyć, czy będzie mi się podobać. Od razu się zakochałam. Wrażenie robiły piękna pogoda, cudowni ludzie, tanie i pyszne jedzenie. Zauważyłam też, że tam będę miała zdecydowanie lepszy standard życia niż w Hongkongu i się przeprowadziłam.
Ważna jest dla mnie tutejsza pogoda – jest bardzo ciepło, co uwielbiam. Liczą się też ludzie czy psy, które można zobaczyć wszędzie i oczywiście plaża. Choć panuje pewnego rodzaju chaos, to on mi odpowiada, jest przyjazny i pozytywny. Co ciekawe, zawsze powtarzam wszystkim, że choć żyję tu już ponad 5 lat, to ciągle jestem zaskakiwana – nazywam to „What the fu*k moment” i nigdy nie jest nudno.
Co takiego ostatnio cię zaskoczyło?
Świadkiem dziwnej sytuacji byłam dziś rano. Wyjechałam na grę w padla i przede mną jechało dwóch chłopaków na skuterze. Jeden z nich trzymał rower i prowadził go ręką, będąc jednocześnie pasażerem tego skutera. Wszystko działo się na ruchliwej ulicy. Innego dnia przejeżdżałam obok budowy, jakiegoś domu. Wszędzie kurz, zawierucha, maszyny budowlane i nagle na samym środku widzę dwóch robotników. Jeden siedzi sobie wygodnie na krześle, a jego kolega rozjaśnia mu włosy rozjaśniaczem. W takich sytuacjach zawsze mam dużo pytań w głowie.
Super jest też to, że tutaj każdy ubiera się, jak chce. Nigdy nie czułam, by obowiązywały nas jakieś sztywne formy. Widuję dziewczyny w pełnym makijażu i z butami na obcasach, a obok nich kogoś bez butów z matą do jogi. Nigdy nie czułam się tutaj oceniana ze względu na to, jak wyglądam.
Uwielbiam tę wolność, ale ma ona też swoje minusy i ciemną stronę.
Jakie są słabe aspekty balijskiej wolności?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.