Bahrajn pojawił się w ofertach biur podróży niedawno. Niewiele większy od Warszawy kraj na Bliskim Wschodzie w 2024 roku otworzył się na zorganizowaną turystykę i od razu spotkał się ze sporym zainteresowaniem Polaków, którzy nigdy wcześniej o nim nie słyszeli. Gdy przyjeżdżają na miejsce, spotykają Gosię. Polka, która mieszka tu od 2016 roku, pokazuje im największe atrakcje Królestwa, których nie znajdą w innych krajach Zatoki Perskiej. – Niestety porównują nas cały czas. Bahrajn porównują do Dubaju, do Kataru, a to są przecież zupełnie inne światy. Ja cały czas mówię, że Bahrajn to jest taka troszkę wioska. I mam nadzieję, że taką wioską pozostanie – mówi w wywiadzie dla „Wprost”
Alicja Miłosz, „Wprost”: To już twój dziewiąty rok w Bahrajnie. Spodziewałaś się, że zostaniesz na tak długo?
Gosia, mieszka w Bahrajnie od 2016 roku, od niedawna także oprowadza turystów: W życiu (śmiech). Pamiętam, jak w 2015 roku pojechaliśmy z synami na święta na Teneryfę i planowaliśmy z mężem, by już zawsze w grudniu wylatywać gdzieś, gdzie jest ciepło. Rok później mieszkaliśmy już w Bahrajnie, więc trzeba uważać, o czym się marzy (śmiech). Mieliśmy być tu tylko na dwa lata, bo taki był pierwszy kontrakt mojego męża.
Przenosiny do tego świata były trudne? Proces przeprowadzki, a potem szok kulturowy?
Ja studiowałam turystykę, więc jakieś tam pojęcie o Bahrajnie wcześniej miałam, choć na pewno nie tak duże jak teraz. Te dziewięć lat temu na pewno wrażenie robiły kobiety w tradycyjnych, muzułmańskich strojach czy to wszechobecne nawoływanie do modlitwy, pięć razy dziennie. Jednak do wszystkiego jesteś się w stanie przyzwyczaić. Ja teraz w ogóle na to nie zwracam uwagi.
Jeśli masz tutaj kontrakt, to musisz mieć tak zwanego sponsora i naszym sponsorem jest pracodawca mojego męża z Arabii Saudyjskiej. Taki sponsor zapewnia ci przede wszystkim wizę, ale też dodatek na mieszkanie, czyli zakwaterowanie i ubezpieczenie zdrowotne. Zazwyczaj w takim apartamencie masz już siłownię, basen, kino, salę bilardową czy inne podobne udogodnienia. Kiedy nasi chłopcy jeszcze tu mieszkali, pracodawca płacił też za edukację dzieci. Dziś mój mąż ma wizę saudyjską, a ja bahrajńską. On pracuje w Arabii Saudyjskiej i codziennie dojeżdża tą drogą, która łączy Bahrajn z saudyjskim miastem Al-Chubar.
Przeprowadzka nie była tak trudna, dlatego że mieliśmy kogoś, kto wszystkie sprawy urzędowe z nami załatwił. Życie w Bahrajnie jest spokojne, tu nikt się nie spieszy. Zwalnia także przy załatwianiu tych wszystkich biurokratycznych spraw. Ulubionym powiedzeniem Arabów jest Insz Allah, czyli „jak Bóg da”. Jeśli się do tego przyzwyczaisz, będzie ci się tu dobrze żyło.
Tutaj jak wynajmujesz mieszkanie, to za mieszkanie w pełni odpowiada landlord. Jeśli ci się zepsuje pralka, to dzwonisz na recepcję i ktoś przychodzi, żeby ją naprawić. Samemu nie szukasz hydraulika czy elektryka. Kiedy jedziesz na stację benzynową, to nie wysiadasz z auta, tylko otwierasz szybę i mówisz panu, jakie paliwo ma ci zatankować i za ile. Nie wyłączasz samochodu, bo jest za gorąco. Otwierasz szybę, płacisz, zamykasz i odjeżdżasz.
Takie życie w wersji smart. To też kraj, w którym ponad 50 procent społeczeństwa stanowią imigranci. Czy to sprawiło, że trochę łatwiej było ci się tu zaaklimatyzować?
Mam bardzo dużo przyjaciół z Polski, bo mamy tutaj spore grono Polaków. Mam też znajomych z innych krajów Europy. Znam również dwóch Bahrajńczyków, którzy mi powiedzieli wprost, że jestem dla nich jak rodzina. To dużo znaczy, kiedy Arab powie ci takie słowa. Naprawdę czujesz, że możesz na nich liczyć. Mam też koleżanki Arabki.
Natomiast jest to trochę hermetyczne środowisko. Oni cię dopuszczają do siebie, spotykają się z tobą, są naprawdę otwarci, ale tak szybko do swojego domu cię nie wpuszczą.
Gdzie się w ogóle poznaje ludzi w Bahrajnie?
Ludzie tutaj zaczepiają się nawet w sklepach. Wczoraj miałam taką sytuację, gdy poznałam panią w piekarni, a ona zaprosiła mnie na kawę. Więc tak, możesz kogoś poznać, nawet kupując bułki. Z jedną Arabką poznałam się w szkole języka angielskiego, z inną na zajęciach sportowych.
Jak wygląda twój zwykły dzień?
Wstaję rano, a mój mąż wstaje jeszcze wcześniej, żeby przejechać całą trasę z Amwaj do Arabii (przyp.red. Amwaj to grupa sztucznie usypanych wysp na północ od stolicy Bahrajnu, Manamy). Sprawdzam maile, bo dalej mam firmę, która zajmuje się tłumaczeniami. Idę do sklepu, robię obiad, pranie, sprzątanie – normalne życie. Często słyszę: „ach Gośka, ty to jesteś wiecznie na wakacjach”, bo mam palmy i wodę za oknem. Nie jest tak
W zeszłym roku zaczęli przypływać promami pierwsi turyści. Teraz, jak Bahrajn otworzył się na turystykę, a biura podróży w Polsce zaczęły organizować wycieczki i uruchamiać połączenia czarterowe, coraz więcej ludzi pisze do mnie, czy ich oprowadzę. Aktualnie cały tydzień spędzam więc z turystami, pokazując im Bahrajn. Jestem takim prywatnym przewodnikiem po tym kraju.
Co zwykle znajduje się w planie tych wycieczek? Turyści mają swoje ulubione miejsca?
Zwykle jedziemy na południe wyspy i to cieszy się największą popularnością, bo wszyscy chcą zobaczyć tor Formuły 1, najbardziej charakterystyczny punkt Bahrajnu. Jak już jesteśmy przy torze, to odwiedzamy również 500-letnie Drzewo Życia, mocno rozsławione w internecie. Wiele osób chce też pojeździć na gokartach. Potem kończymy w ścisłym centrum.
Co jest hitem? To oczywiście zależy od człowieka. Jedni są naprawdę szczęśliwi, jak zobaczą ten tor F1 i oni wtedy już nic w Bahrajnie nie muszą oglądać (śmiech). Czasami są tam organizowane różne pokazy i treningi, więc gdy jakiś bolid wyjedzie nagle na tor, ludzie się ekscytują – nawet panie.
Bahrajn otwiera wyścigi Formuły 1 i oczywiście bilety na tę imprezę są dosyć drogie. Z bólem serca muszę ci powiedzieć, że jeszcze jej nie widziałam, bo mój mąż nie jest fanem tego sportu. Mam nadzieję, że w tym roku namówię go i pójdziemy je w końcu zobaczyć. To nie tylko same zawody, ale też cała otoczka wokół F1, to całe szaleństwo, koncerty, imprezy, gwiazdy, które wtedy ściąga Bahrajn.
Zdarzają się też turyści, którzy chcą się po prostu przepłynąć się motorówką w centrum i zobaczyć charakterystyczną panoramę Bahrajnu, albo tacy, którzy są bardziej zainteresowani kulturą i historią. Ja kocham Fort Bahrajn, miejsce, gdzie zaczęła się historia tego kraju. Jestem przeszczęśliwa, gdy ktoś chce się tam wybrać. Moim drugim ulubionym miejscem jest Szlak Perłowy – Bahrajn kiedyś słynął z poławiania pereł. Trzeba też mieć czas, by zjeść chlebek z pieca i daktyle, napić się arabskiej kawy i po prostu posiedzieć, popatrzeć jak ludzie sobie powoli tutaj żyją.
Czy te wyścigi F1, to jest jedyna czy też jedna z wielu rzeczy, która wyróżnia Bahrajn na tle innych krajów Zatoki Perskiej? Czemu turyści przeglądający ofertę biura czy stronę linii lotniczej mają wybrać akurat Bahrajn, a nie Zjednoczone Emiraty Arabskie z Dubajem i Abu Zabi, Katar czy Arabię Saudyjską? Jakie są motywacje Polaków, których oprowadzasz?
Wiesz, dlaczego Polacy wybierają Bahrajn? Bo jest nowy na rynku, nikt jeszcze go nie zna. Na słowo Bahrajn wciąż wielu ludzi pyta – a co to jest? Oprowadzam wielu turystów, którzy podróżują po całym świecie i byli już w wielu krajach Zatoki.
Niestety porównują nas cały czas. Bahrajn porównują do Dubaju, do Kataru, a to są przecież zupełnie inne światy. Ja cały czas mówię, że Bahrajn to jest taka troszkę wioska. I mam nadzieję, że taką wioską pozostanie.
Naprawdę? Po obejrzeniu pierwszych zdjęć wyskakujących w Google mogłoby się wydawać, że ten Bahrajn wręcz przytłacza.
Absolutnie nie. Tymi wieżowcami przytłacza Dubaj. Tam życie naprawdę pędzi. Najwyższy budynek w Bahrajnie jest trzy i pół raza niższy niż Burj Khalifa w Dubaju. Oczywiście Bahrajn wciąż jest rozbudowywany, widać te duże inwestycje. Mam jednak w głębi serca nadzieję, że nie zgubi przez to swojej kultury i dalej będzie krajem, w którym życie zwalnia, ludzie są serdeczni i uśmiechnięci. Gdzie nie dotarł jeszcze ten pęd życia.
Wiem, że w 2030 roku Bahrajn ma mieć w końcu metro. Byłoby to fajne rozwiązanie, bo pod tym względem rzeczywiście jest ciężko. Bez samochodu naprawdę nie dasz tu sobie rady. Mamy bardzo dużo centrów handlowych, między którymi nie żadnego przejścia. Jeśli chcesz z jednego dostać się do drugiego musisz zamówić ubera albo taksówkę.
Ten brak rozwiniętego transportu publicznego, w którym można się schłodzić, musi być uciążliwy szczególnie latem. Turyści przylatują przez cały rok, czy obserwujesz sezonowość?
Jest komunikacja miejska, autobusy, ale to metro rzeczywiście pomogłoby wszystkim.
Sezon turystyczny trwa od listopada do kwietnia i wygląda jak nasze polskie lato, jest wtedy przyjemnie ciepło. Później, od maja się już się nie da wytrzymać, jest naprawdę upalnie.
Jak ty wytrzymujesz te temperatury?
Teraz kiedy już nie ma z nami synów, nie obowiązuje mnie kalendarz szkolny. Na koniec kwietnia albo na początku maja jestem spakowana i lecę do Polski. Wcześniej zwykle wyjeżdżałam pod koniec czerwca.
Czyli polskie lato receptą na upały w Bahrajnie.
W grudniu jest odwrotnie. Wtedy przylatuję tylko i wyłącznie na miesiąc, żeby spędzić święta i sylwestra z przyjaciółmi i rodziną i zaraz wracam do Bahrajnu. My mamy tutaj wtedy takie idealne polskie lato – 20 stopni, słoneczko, trochę wiatru. Wieczorem muszę nawet założyć bluzę. Wszyscy moi turyści mnie zawsze pytają: co zabrać, w co się ubrać, jaka jest pogoda? Mi jest tu zimno, jak jest te 20 stopni i wieje wiatr – jak widzisz, siedzę w swetrze (śmiech).
Od maja zaczyna się hardcore. Najgorsza jest wtedy wilgotność, bo masz poczucie, że wychodzisz na zewnątrz i jesteś w saunie, wszystko paruje. Dostajemy alerty, żeby latem wystawiać picie dla ptaszków, żeby zabierać szklane rzeczy z samochodu. Latem jest tu naprawdę niefajnie. Aczkolwiek pamiętam, że jak zamknęli nas w covidzie, to był pierwszy raz, kiedy cały rok spędziłam w Bahrajnie, bez wyjeżdżania do Polski. I wyobraź sobie, że w sierpniu normalnie chodziłam na spacery dookoła wyspy.
W 2016 roku, kiedy się przeprowadziliśmy, dojechanie samochodem na basen, który był zlokalizowany trzy minuty spacerem od naszego apartamentu, pływanie, a następnie powrót do domu, zajęło nam łącznie 11 minut. Tak długo byliśmy w stanie wytrzymać na zewnątrz (śmiech). Ja już rozumiem fenomen tych galerii handlowych w Bahrajnie. Też tam jeżdżę, żeby pospacerować, porobić kroki.
Tęsknisz trochę za zielenią? Bahrajn to nie dość, że wybitnie płaski kraj (przyp.red. najwyższe wzniesienie ma 122 m n.p.m.) to jeszcze nie ma tu żadnych rzek, naturalnych jezior, czy bogatej flory i fauny. Brakuje ci innych barw, niż odcienie żółci, pomarańczy i brązu?
Po pierwszym roku mieszkania w Bahrajnie, jak tylko przyjechałam do Polski, zachwycałam się tym, jak zielono jest w Polsce i jak bardzo na to nie zwracamy uwagi. Rzeczywiście, kiedy wraca się do Bahrajnu to tej zieleni jest mniej, aczkolwiek i tak zdecydowanie więcej niż w tym 2016 roku.
Jednak kiedy przyjechałam do Polski po dwóch latach mieszkania w Bahrajnie, to pomyślałam sobie – ale my się do siebie nie uśmiechamy. W Polsce brakuje takiej ludzkiej życzliwości. To też powtarzam turystom, których mam okazję oprowadzać po Bahrajnie – uśmiechnijcie się do kogoś, ten ktoś na pewno uśmiechnie się do was. Ja bardzo dużo spaceruję dookoła wyspy i wszyscy ciągle się pozdrawiamy, a czasami rzeczywiście się zatrzymujemy i ze sobą rozmawiamy.
W Polsce czegoś takiego nie widzę. Oczywiście, jest już troszkę lepiej pod tym względem, ale chyba wciąż bardziej brakuje mi uśmiechu w Polsce, niż zieleni w Bahrajnie.
Wielu polskich turystów w krajach arabskich narzeka na nachalne zachowania mieszkańców, próby sprzedaży rzeczy, których nie chcą kupić, zaciągania siłą na wycieczki. Czy w Bahrajnie już jest podobnie, czy jednak turystyka ze swoimi negatywnymi zjawiskami jeszcze tak bardzo nie rozwinęła?
Jak pójdziesz na suk, czyli lokalny bazar, to rzeczywiście będą cię tam troszkę zaczepiać. Sprzedawać ci szaliki kaszmirowe, które nawet koło kaszmiru nie leżały, zapachy, jakieś chińskie pierdółki. Nie są jednak tak nachalni, jak miałam okazję doświadczyć podczas pobytu w Tunezji. Turystyka zorganizowana dopiero się rozwija i odnoszę wrażenie, że Bahrajn na tych pierwszych polskich turystach z 2024 roku dopiero się uczy.
Dla nich na przykład pojęcie all inclusive wcześniej w ogóle nie istniało. Stwarza to problem dla niektórych turystów, przyzwyczajonych do all inclusive na świecie. Takie osoby przyjeżdżają do Bahrajnu, i nagle się okazuje, że to nie jest takie all inclusive, jak w Egipcie. Często słyszę te porównania: w Egipcie mieliśmy wszystko w cenie, w Egipcie było fajniej.
Z drugiej strony bardzo dużo ludzi pyta mnie: a co z napiwkami? Bo w Egipcie pracownicy tylko czekają na te napiwki i bez nich nic ci nie przygotują, nie będą cię obsługiwać. Natomiast tutaj ludzie wcale ich nie oczekują. Przyniosą wodę, ręcznik i zmiotą piasek, bo to ich praca. Więc jeśli my, turyści, damy temu człowiekowi, który często zarabia grosze, jakiś napiwek, to możemy być pewni, że sprawimy mu ogromną radość. On najczęściej jest tu sam. Na 99 procent wyśle te pieniądze za granicę do swojej rodziny.
Wiele osób kojarzy Bahrajn z ropą płynącą z kranu. Życie „zwykłych ludzi” nie wygląda tak kolorowo?
Myślę, że nie ma co generalizować. Bahrajńczycy żyją inaczej niż my, są zaopiekowani przez króla, przez lokalny rząd. Oni są u siebie, wiadomo. Ja także przylatując do Bahrajnu, mam takie poczucie, że jestem u siebie, że mi tu dobrze. Ale my jesteśmy tak zwanymi ekspatami. Jesteśmy ludźmi białymi i jesteśmy tu traktowani inaczej niż ludzie stanowiący tanią siłę roboczą. Niestety, to jaki masz paszport w ręku, często determinuje twoje życie.
My naprawdę w Polsce nie zwracamy uwagi na to, jak mamy łatwo. Tutaj jako turysta z Europy płacisz 5 BHD (dinarów Bahrajnu -red.) za wizę na dwa tygodnie i siedzisz sobie na wakacjach. Jeśli nie jesteś z uprzywilejowanego kraju, to już musisz zapłacić trochę więcej i też przejść inaczej procedurę, żeby tę wizę dostać.
Pracę fizyczną wykonują tutaj ludzie, którzy przyjeżdżają z Bangladeszu. Sri Lanki, Pakistanu, z Afryki. To są ludzie, którzy dostają naprawdę niskie wynagrodzenie, żyją w małych pokoikach w dzielnicach pracowniczych, często śpią na łóżkach piętrowych. Ta nierówność jest rzeczywiście w Bahrajnie widoczna.
Turyści oczywiście pytają się o tych biednych ludzi, którzy ich obsługują w hotelach i mają takie poczucie, że skoro ich stać na podróżowanie po świecie, to chociaż dadzą naprawdę hojny napiwek. To mnie naprawdę bardzo cieszy.
Czy to właściwy kraj dla samotnie podróżujących kobiet?
Bahrajn jest bardzo bezpieczny i bardzo otwarty. Możesz po nim spokojnie spacerować i zwiedzać go w pojedynkę. Poznałam trzy turystki, które przyleciały tu same, z pełną świadomością tego gdzie lecą, więc zwiedzanie solo jest możliwe. Wiadomo, jeżeli pójdziesz sobie na suk, albo pojedziesz do Manamy na Al-Muharrak w krótkich spodenkach i koszulce na ramiączkach, to będziesz na siebie zwracać uwagę, bo wciąż nie jest to powszechny strój. Ale nie zwrócą ci uwagi.
Natomiast faktem jest, że w tych centrach handlowych latem jest przeraźliwie zimno. Klimatyzacja jest tam ustawiona tak nisko, że jeśli pobiegnę tam szybko w krótkich spodenkach, od razu żałuję. Lepiej się zakrywać (śmiech).
Czy turyści powinni uważać na coś jeszcze?
Przede wszystkim na alkohol. Choć jest dostępny w Bahrajnie, jego spożywanie jest zabronione w przestrzeni publicznej.
To jest właściwie jedyny kraj Zatoki Perskiej, w którym nie ma oficjalnej prohibicji. Dla Saudyczyków podobno stał się kierunkiem imprezowym.
Nasz czwartek tutaj to taki piątek w Polsce. Mój mąż, który wtedy wraca z pracy z Arabii do Bahrajnu, stoi na granicy w korkach. Saudyjczycy przyjeżdżają wtedy do Bahrajnu się zrelaksować.
Mają swoje posiadłości, biznesy, Bahrajn jest też dla nich tańszy. Są tu kluby, w których możesz napić się drinka i potańczyć, są też kluby, w których tańczą dziewczyny. Można też pójść na koncert – 10 grudnia wystąpił tu Eminem, był też Lionel Richie, a wiosną znowu przyjedzie tu Ed Sheeran.
Dla turystów z Europy też jest „tanio”, czy jednak ceny potrafią być zawrotne?
Zależy na jakiego turystę trafisz. Osoby, dla których wyjazd do Bahrajnu jest tani, raczej nie będą narzekały na ceny. Absolutną pomyłką jest jednak przeliczanie dinarów bahrańskich na złotówki. W pierwszym roku mojego życia w Bahrajnie byłam załamana, bo ciągle to robiłam i wszystko wydawało mi się drogie. W Bahrajnie za 30 dinarów (ok. 330 złotych) nie zapełnisz koszyka w sklepie. Wciąż jest też tak, że woda jest droższa niż paliwo.
Bogactwo rzuca się w oczy?
Nie na taką skalę jak w Dubaju. Wciąż oczywiście są ludzie, który mają ogromne posiadłości, kilkanaście samochodów, prywatne samoloty, jachty, czy te słynne krótkie rejestracje, za które trzeba ekstra zapłacić, ale nasz Bahrajn jest jeszcze taką wioską.
Ma zaledwie 16 kilometrów szerokości. To trochę tak, jakby z jednej strony Warszawy przejechać na drugą. Nie czujesz się trochę jak w złotej klatce?
Te dwa razy w roku, kiedy wyjeżdżam do Polski, to jest minimum, które pomaga mi w Bahrajnie przetrwać cały rok. Musisz raz na jakiś czas wyjechać, zmienić perspektywę, otworzyć się na inne kraje. Na szczęście Bahrajn jest coraz lepiej skomunikowany. Mamy bardzo blisko na lotnisko Ad-Dammam w Arabii Saudyjskiej, gdzie w sezonie można dolecieć Wizz Airem do Rzymu i korzystamy z tej możliwości. Teraz i tak jest lepiej, bo mam turystów i czasami jest naprawdę intensywnie, bo mam zapełnione wszystkie dni.
To zapytam cię o coś bardzo turystycznego. Turyści szukający wakacji zwykle w pierwszej kolejności patrzą, jak daleko mają do najbliższej plaży, i czy w cenie są leżaki (śmiech). Jak to wygląda w Bahrajnie, bo podobno plaż, tych publicznych, jest niewiele?
Te plaże w Bahrajnie, nawet te hotelowe, nie mają pięknego widoku na horyzont, nie przypominają tych nad Bałtykiem. Na publicznej plaży obok Arabek w swoich strojach plażowych kąpią się też Europejki w bikini, i nikogo to nie wzrusza zupełnie. Turyści, którzy chcą się kąpać, zazwyczaj wybierają sobie od razu hotel z plażą. Oni raczej nie narzekają. Ci, którzy chcą sobie wybrać hotel w centrum, siłą rzeczy plaży obok nie będą mieć.
Natomiast my, mieszkańcy, absolutnie możemy narzekać. Nasza ulubiona, duża plaża z widokiem na otwarte morze i piękny zachód słońca jest od nas jest naprawdę daleko, bo około 40 minut drogi w jedną stronę, mimo, że ja z każdego okna w domu widzę morze.
Mogę poleżeć na leżaku na prywatnej plaży, którą mam w hotelu obok swojego apartamentu, ale muszę za to zapłacić 20 czy 40 BHD (ok 440 złotych) za jeden dzień. To nie jest tanio. Na plaży publicznej płacisz 2 BHD, czyli około 22 złote.
Jaka długość pobytu jest najlepsza, jeśli chodzi o Bahrajn? Tydzień wystarczy, czy lepiej zostać dłużej?
Miałam turystów, którzy byli tutaj dwa tygodnie, a przez trzy dni zwiedzali ze mną. Moim zdaniem trzy dni zwiedzania to jest już taki maks (śmiech). Są ludzie, którzy tu przyjeżdżają na tydzień i mówią: mi wystarczy. Nie brakuje turystów, którzy przyjeżdżają na dwa tygodnie i jeszcze jest im mało. Myślę, że jeżeli chcesz sobie tutaj pozwiedzać i poleżeć na słońcu, to dziesięć dni spokojnie ci wystarczy, natomiast z takim terminem może być problem w biurze podróży.
A ty, jak długo planujesz tu zostać?
Jak przyjechaliśmy tutaj na dwa lata, to się cieszyliśmy z mężem, że przynajmniej starszy syn zrobi sobie maturę międzynarodową (IB), nauczy się języka, otworzy się na świat. Gdzie, jak nie w Bahrajnie? Potem starszy syn wyjechał za granicę na studia, więc myśleliśmy, że byłoby fajnie, gdyby jeszcze młodszy zrobił tę maturę IB. Młodszy zrobił maturę, też wyjechał na studia. Więc teraz mówimy sobie, że byłoby dobrze, gdybyśmy tu siedzieli, dopóki studiują (śmiech). W przyszłości raczej nie wrócimy do Polski, ale też nie zostaniemy w Bahrajnie. Możesz sobie planować życie, a ono i tak cię zaskoczy.
Czytaj też:
Iza tańczy salsę w Hawanie. „W Polsce starzy ludzie chodzą przygarbieni, na Kubie z podniesioną głową”Czytaj też:
Polka mieszka w brazylijskiej faweli. „Zdarzają się strzelanki, ale rzadko. Może raz, dwa razy w roku”