Iza tańczy salsę w Hawanie. „W Polsce starzy ludzie chodzą przygarbieni, na Kubie z podniesioną głową”

Iza tańczy salsę w Hawanie. „W Polsce starzy ludzie chodzą przygarbieni, na Kubie z podniesioną głową”

Dodano: 
Izabela Torres
Izabela Torres Źródło:Archiwum prywatne / autorzy zdjęć: Fotos Fotografia Kate Promylova i Klaudia Kim
Ma 62 lata i, jak zapowiada, nie uspokoi się do dziewięćdziesiątki. Jedna z pierwszych instruktorek kubańskiej salsy w Polsce opowiada o małżeństwie z Kubańczykiem i problemach karaibskiej wyspy.

Mówi, że nie zna drugiego miejsca na Ziemi, w którym tyle osób gra, tańczy i śpiewa. Po latach podróżowania na Kubę Izabela Torres postanowiła przywieźć kulturę karaibskiej wyspy do Polski. Niedawno otworzyła kubański bar nad Bałtykiem, a na sali tanecznej dzieli się tym, co dostała od świata, bo jak mówi – dostała bardzo dużo. Wraz z mężem José Torresem, muzykiem koncertującym z gwiazdami polskiej estrady, pokazują Polakom to, co w Kubie najpiękniejsze – muzykę i taniec. W Hawanie bawi się od rana do nocy i nie potrzebuje snu, bo napędza ją energia wyspy. Zachęca, by odwiedzać Kubę pomimo jej problemów. Dla niezwykłych ludzi, którzy tam mieszkają.

Alicja Miłosz, Wprost.pl: Spotykamy się w wyjątkowy dzień. Za tobą otwarcie Havana Libre w Świnoujściu – kawałka Kuby nad Bałtykiem. Co magicznego i kubańskiego ma w sobie to miejsce?

Izabela Torres, instruktorka kubańskiej salsy i właścicielka szkół tańca, wraz z mężem popularyzuje kulturę kubańską w Polsce, wielokrotnie podróżowała na wyspę: Havana Libre zrobiliśmy z kubańskim smakiem na miarę światowego poziomu. Zatrudniliśmy kubańską ekipę – są z nami kubańskie kelnerki, didżeje i animatorzy. Świnoujście jest pełne restauracji, wszędzie można tu dobrze zjeść. Od zawsze jednak brakowało miejsca, w którym można wypić kolorowe drinki, gdzie można potańczyć – a muzyka kubańska jest do zabawy najlepsza. Kiedy z José zaczęliśmy wprowadzać ją na polski rynek, zakładając pierwszą w tym kraju orkiestrę salsy, zauważyliśmy, jak bardzo my Polacy lubimy tańczyć. Zaproponowałam mężowi, żebyśmy nauczyli ludzi salsy i tak się zaczęło. Myślę, że od naszych pierwszych kroków setki albo tysiące ludzi zaczęło tańczyć ten taniec w Polsce. Szkoliliśmy kolejnych instruktorów, którzy otwierali nowe szkoły. Teraz nasza ojczyzna jest naprawdę roztańczona salsowo! Polacy mają duży sentyment do Kuby – nie tylko za cygara i rum, ale przede wszystkich za otwartość, muzykę i taniec.

Havana Libre w Świnoujściu będzie miejscem dla ludzi, którzy lecą na Kubę i chcieliby skosztować tego wyjątkowego klimatu przed wyjazdem oraz dla tych, którzy wrócili z Kuby i tęsknią. Przez lata podróży na tę wyspę słyszę te same opowieści o tęsknocie za krajem, który ma przecież wielki problem ekonomiczny, w którym brakuje wody czy Coca-Coli, lodów i drinków w hotelu na all inclusive.

Havana Libre w Świnoujściu

To, za czym turyści tęsknią najbardziej, to coś, czego póki co w takim stopniu nie znalazłam nigdzie na świecie. Otwarci, weseli, i komunikatywni ludzie. W Havana Libre zadbaliśmy o to, żeby oprócz drinków i wystroju był też ludzki aspekt. Kubańczycy, którzy nas przywitają, tak jak na Kubie. Oni mają tę otwartość w sobie naturalnie, my Polacy dopiero się tego uczymy. To jest coś, czego ja się tam nauczyłam i co przenoszę do Polski. Gdziekolwiek mnie zobaczysz, to będę taką kolorową cząsteczką Kuby. Ja to dostałam w prezencie i kocham za to ten kraj, jestem za to bardzo wdzięczna i próbuję to oddawać tutaj.

Twoja przygoda z kubańską kulturą zaczęła się od poznania José Torresa. Jak dobrze liczę, to wasz staż małżeński wynosi już dobre czterdzieści lat. Co jest wyjątkowego w waszym polsko-kubańskim domu we Wrocławiu? Czym różni się on od tego tradycyjnego, polsko-polskiego?

Nawet czterdzieści jeden (śmiech)! W tym roku nasz syn kończy 40 lat, a my braliśmy ślub rok przed jego narodzinami. Powiem ci, że po tych kilkudziesięciu latach stało się coś niesamowitego, z czego oboje się z mężem śmiejemy. José się spolszczył na maksa! Jak zasiada na imprezie, to nie chce ze mną tańczyć, tylko rozmawia o polityce. Mówi mi: „Ja się ożeniłem z Europejką, a teraz mam Kubankę w domu”. José z kolei często słyszy: „Ty jesteś po prostu Polakiem, ale jak wchodzisz na scenę, zmieniasz się w Kubańczyka”. José uważa to za wielki komplement. To jest to, co chciał osiągnąć, bo „mieszkając wśród wron, trzeba krakać jak i one”.

Istnieje wciąż duży strach, że ktoś przyjedzie z innego kraju do nas, coś nam zabierze lub narzuci. Anglicy, Hiszpanie, Portugalczycy zagarnęli całą Północną, Środkową i Południową Amerykę, mówiąc, że przywieźli tam kulturę. Tam była nieprawdopodobnie wysoka kultura, nieprawdopodobnie wysoka świadomość, a Europejczycy narzucili im swoją. Nie ma nic piękniejszego od dopasowania się do miejsca, w którym mieszkasz, dzieląc się jednocześnie tym, co masz swojego. My z José robimy to na co dzień, dzieląc się z Polakami kubańskością. Wnosimy na rynek radość, wnosimy na rynek muzykę. Teraz bardzo dużo osób zarabia na tej kulturze. Moi koledzy zostali instruktorami kubańskich tańców i nie pracują jako informatycy, tylko mają swoje szkoły. To jest taki piękny przykład na to, jakim nieprawdopodobnym skarbem może być połączenie dwóch kultur.

Izabela Torres i José Torres

Kuba ma wiele innych rzeczy, które staramy się przenosić do Polski, na przykład otwartość religijną. Na Kubie mamy do czynienia z synkretyzmem kubańskim. Na tej wyspie połączyły się dwie religie – narzucony przez kolonizatorów hiszpańskich katolicyzm i religia Yoruba. Wszędzie na świecie różne religie to powód do bitew i mordów, a tu przepięknie to razem współgra. Dla mnie nie ma nic bardziej wzruszającego od widoku wyznawców Yoruba ubranych na biało w kościołach katolickich, i odwrotnie – katolików, którzy chodzą na ceremonie Yoruba.

Jak czują się w Polsce Kubańczycy, którzy pracują w twoich szkołach tańca? Czy są w stanie się tu zadomowić?

Myślę, że ważnym aspektem jest znalezienie polskiego partnera. Trudniej dopasować się tym Kubańczykom, którzy mocno trzymają się w swojej enklawie, tym którzy nie nauczą się języka. Ja jestem tu dla osób, które przyjechały, takim pomostem między Polską a Kubą. Często mówią mi zresztą, że jestem Kubanką. Mówię im: „Nie, nie jestem, nigdy nie będę i nawet nie chcę być”. Jestem Polką i jestem z tego dumna.

Kiedy José przyjechał do Polski po raz pierwszy na wymianę studencką, był we Wrocławiu całkiem sam. Lepiej i wygodniej będzie im się żyło, jeśli w Polsce będą żyć po naszemu. Niektórym to idzie bardzo dobrze, a niektórym topornie, jeśli czują, że są tutaj tylko na chwilę. Im bardziej są sami wśród nas, tym łatwiej się adaptują, w grupach jest im ciężej. Podobnie zresztą jak emigrujący Polacy.

Izabela Torres

Byłabyś w stanie policzyć, jak dużo czasu spędziłaś na Kubie?

Staram się latać na wyspę dwa razy w roku. Tańce kubańskie to nie tylko salsa, a ich poznanie to głęboki i długi proces. Nawet dziś, pomimo tego, że jestem jednym z lepszych tancerzy tańców kubańskich w Polsce, ciągle się rozwijam i czegoś uczę. Kiedy pytam mojego profesora, ile czasu potrzebuję, by nauczyć się afro, słyszę, że nawet 7 lat. I ja się z tego bardzo cieszę, że to jest taka studnia bez dna, że ciągle jest coś do nauczenia.

Spędzam tu bardzo dużo czasu, przez wiele lat obserwuje Kubę i jej zmiany. Jestem wśród wielu osób, które marzą o tym, żeby Kuba mogła być w pewien sposób wolna. Ludzie tutaj mają w sobie taką wolność cygana – robią co chcą, zachowują się jak chcą, piją co chcą, ale tak naprawdę ta wolność jest złudna. Gdyby ktoś z nich zarobił pieniądze i chciałby kupić bilet do pobliskiej Dominikany – nie może pojechać. Bardzo bym chciała, żeby Kubańczycy także mogli podróżować. Ja naprawdę myślę, że z tego miejsca nikt by nie emigrował, bo na tej wyspie chce się żyć. Miałam wielu kolegów, którzy byli marynarzami i plywali po całych Karaibach, a jak przyszło im odpocząć, to przybywali właśnie na Kubę – chociaż brakowało tu chleba, chociaż nie było wody, trzeba było się wysilać z różnymi rzeczami.

Od lat zajmuje się energią i mogę powiedzieć, że tu pod Kubą jest potężny czakram energetyczny i to on, pomimo biedy, tak tych ludzi podnosi na duchu. Obok na Haiti i w Dominikanie – nie ma już tej energii. Ja wysiadam na Kubie i czuję się uniesiona. Ja tam cały czas tańczę, chodzę na imprezy jedna po drugiej, bawię się do świtu. Nie potrzebuję snu, bo jestem naładowana energetycznie. To jest właśnie energia Kuby.

Izabela Torres

Czy czujesz się na Kubie jeszcze jak turystka, czy jakbyś była u siebie?

Nawet w Hawanie czy w Trynidadzie, gdzie ludzie mnie znają, kochają i rozpoznają, zawsze będę turystką. Na Kubie jest mocny ekonomiczny pęd i każdy turysta jest postrzegany przez ten pryzmat. Nawet moja ukochana salsa teraz też jest biznesem. Wielu Kubańczyków zresztą zostaje zauważonych i zatrudnionych jako nauczyciele salsy albo dlatego, że rozkochali w sobie Europejki.

To się często zdarza?

Bardzo często. Ich życie prywatne toczy się potem swoją drogą, to już jest historia każdej pary, każdej relacji. Te ze skrajnie dużą różnicą wiekową zwykle nie wychodzą dobrze. W takich realiach codziennego życia to może być zawód dla obydwu stron.

Izabela Torres na Kubie

Zanim zabrałaś się za salsę, zahaczyłaś jeszcze o szkołę baletową i grę na skrzypcach.

Uciekałam do szkoły baletowej, bo mi się nie podobała gra na skrzypcach i chciałam tańczyć. Ale tam usłyszałam, że mam za mocną budowę ciała, że tancerki ze mnie nie będzie, bo baletnice są szczuplutkie. Okazało się, że krągłości na Kubie są bardzo mile widziane, a w salsie wręcz pożądane. Ten taniec stał się dodatkową pasją po agencji artystycznej, którą do tej pory prowadzę. W którymś momencie okazało się, że moi Kubańczycy nie mogą dalej prowadzić zajęć, że nie mają pomysłów na to, jak to dalej robić. Wtedy stwierdziłam, że też zacznę uczyć. Jak się za coś wezmę, to lubię to robić od A do Z. Nie jestem osobą, która zatrzyma się przy „c”. Jak się wzięłam za salsę, to trzymam mnie już przy niej ze 20 lat. Nie straciłam energii ucząc początkujących, którzy nie łapią rytmu. Radość na zajęciach musi być obecna i wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że mam w sobie to szaleństwo niezbędne do tańca.

Co powiedziałabyś ludziom, którzy uważają, że to tylko zwykły taniec? Czy salsa kubańska to coś więcej?

Samo słowo salsa jest słowem komercyjnym i na początku Kubańczycy się denerwowali, bo mieli przecież swoje tańce – cha cha cha, son, mambo, rumbę. Nagle w Stanach Zjednoczonych pojawiło się słowo salsa okreslające ich całą muzykę. Potem okazało się, że jest bardzo trafne. Salsa jest sosem, który łączy na talerzu różne składniki. Salsa jest energią, nie tylko krokami, nie tylko tańcem. Kiedy zaczynam swoje zajęcia pełne zmęczonych po pracy, smutnych ludzi, już po rozgrzewce, widzę jak te ponurości znikają z twarzy, jak się pojawiają uśmiechy. Salsa jest nośnikiem energii, którą kocham, od której można się uzależnić. Kto z nas nie chciałby być na radosnym haju przez cały czas?

Ktoś, kto nigdy w życiu nie był na żadnej z twoich lekcji w Polsce, może polecieć na Kubę i tam przekonać się, czy to jest dla niego?

Ja nie prowadzę biura podróży. Sama dwa razy w roku, w najgorszych miesiącach – w listopadzie, kiedy w Polsce jest zimno i ponuro i kiedy mamy przesilenie wiosenne, że już nie jestem w stanie wytrzymać – ogłaszam znajomym: “Lecę na Kubę”. Poziom lekcji każdy dobiera pod siebie, każdy ma swojego partnera i nauczyciela na swoim poziomie.

Wszędzie na Kubie obecna jest muzyka. Kiedyś Europa i Stany Zjednoczone zakochały się w kubańskiej grupie Buena Vista Social Club. Taki poziom muzyków ty znajdziesz tam również na ulicach. Ludzi dobrze grających muzykę tradycyjną znajdziemy na stacjach benzynowych! Wiesz, jakie to jest cudowne, kiedy wysiadasz na stacji benzynowej i gra kubańskie trio? To jest coś niesamowitego. Nie znam drugiego takiego miejsca na świecie, gdzie tylu ludzi gra, tańczy i śpiewa.

Trudno w przypadku Kuby nie wspomnieć o tych mniej pozytywnych stronach. Zaledwie dwa miesiące temu odbyły się wielkie protesty spowodowane niedoborami żywności i brakiem prądu wybuchły w Santiago. To nie jest pierwszy przypadek, bo ten bunt w ludziach raz na jakiś czas się odradza. Życie pod butem Komunistycznej Partii Kuby i embarga nałożonego przez Stany Zjednoczone jest po prostu bardzo trudne. Czy Polacy, którzy przyjeżdzają z tobą na wyspę, zdają sobie sprawę z tego, jak to wygląda na co dzień, czy są zaskoczeni?

Moje roczniki, te które przeżyły komunizm w Polsce, dobrze to rozumieją – kartki, biedę, dzielenie się z sąsiadami. Dla młodych ludzi jest to jakaś abstrakcja. Kuba przechodzi tym momencie przez apokalipsę. Turystom raczej niczego nie brakuje, chyba że jesteśmy w Trynidadzie i akurat nie ma prądu. Hotele borykają z brakiem różnorodnej żywności, jaka powinna być na all inclusive i którą znajdziemy w położonej obok Dominikanie.

Byłam na Kubie, kiedy zaczęły się marcowe protesty. Byłam w Trynidadzie, kiedy koledzy i koleżanki z Hawany pisali: „Wracaj tutaj, bo wolelibyśmy się tobą zaopiekować”. Dla mnie był to wstrząsający widok, kiedy tłum skandował: „Comida y corriente”, czyli „Chcemy jedzenia i prądu”. Słucham Kubańczyków z Polski, którzy łączą się ze swoją rodziną, gdy robią jajecznicę, a ktoś z Santiago czy Guantanamo mówi: „Boże, nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałem jajko”. To jest to apokalipsa czy nie?

Zastanawiam się, czy istnieją turyści, którzy na to narzekają? Czy są ludzie, którzy przylatują do tego kraju kompletnie bez żadnej świadomości i są w stanie narzekać na taką głupotę jak brak lodu w kostkach czy masła do śniadania?

Jeżeli ktoś jedzie z biurem podróży i wybiera Kubę na ślepo, bo jest gorąca, to może mieć zupełnie inne wyobrażenie. Jeżeli ktoś jest turystą all inclusive, jak na przykład Kanadyjczycy, którzy mają na Kubę rzut beretem i przyjeżdzają tu odpocząć i się doświetlić, to wybiera tego typu hotel. Ale ktoś, kto jest wielbicielem takiego wypoczynku, nie powinien wybierać Kuby, kiedy obok są Dominikana i Meksyk. Teraz jest jednak czas na turystykę świadomą, która ściąga ludzi czytających, dzielących się doświadczeniami. Nam turystom nie jest na Kubie źle, dla nas pobyt naprawdę wychodzi tanio. Na przykład ogromna langusta na plaży, która jest niedostępna dla Kubańczyków, kosztuje 3 tysiące. Za równowartość 40 złotych otrzymujesz ryż, sałatkę, langustę i drinka. To chyba pierogów teraz w Świnoujściu za tyle nie kupisz.

Turystę jeżdzącego indywidualnie problemy Kuby nie powinny zniechęcić. To jest turysta, który jedzie, bo chce poznać kraj, bo chce zobaczyć prawdę. Ja bardzo zachęcam do tego, żeby pobyć w domach Kubańczyków, nazywanych casa particulares. Chociaż José mówi, że w ten sposób i tak wspomagasz rząd kubański, bo właściciele muszą odprowadzić podatki od działalności, to chociaż trochę pomagasz tym ludziom. Kto na Kubie w ogóle ma możliwość pracy w turystyce, ten sobie jakoś radzi. Radzą sobie wieśniacy, którzy pomimo tego, że muszą oddawać państwu swoje plony, zwierzęta i mleko, z reszty są w stanie się wyżywić. Najgorzej mają ci, którzy mieszkają w wielkich miastach jak Hawana czy Santiago, i nie mają kontaktu z turystami.

Bardzo trudno jest też starym ludziom. Ja to bardzo przeżywam, bo to właśnie oni zawsze mnie zachwycali na Kubie. Od nich nauczyłam się bycia dumną z tego, gdzie się urodziłam. Kocham tę widoczną dumę u kobiet. My Polki ciągle jesteśmy za grube, za chude, za niskie. Kubanki w ogóle się nie przejmują, że coś w ich ciałach może się komuś nie podobać. W Polsce starzy ludzie chodzą przygarbieni, na Kubie z podniesioną głową.

Jak wyglądają rozrywki Kubańczyków? Na wiele miejsc popularnych wśród turystów pewnie nie mogą sobie pozwolić.

Mogą wejść do barów, tylko że po co wchodzić, jeśli nie masz pieniędzy nawet na jednego drinka, który kosztuje 2,5 wypłaty miesięcznej? Oni mają swoje kubańskie bary, gdzie jest taniej, ale nawet na nie wielu z nich nie stać. Jeździ czasami po ulicach taki bus, co się nazywa Cerveza de Pipa, pędzą też swój alkohol z ryżu.

Ja jestem zakochana w kubańskim Malecónie. Mówi się o nim, że to najdłuższa ławka świata. Kiedyś usłyszałam takie powiedzenie, że Malecón jest miejscem, gdzie marzenia Kubańczyków uczą się pływać, bo patrzą z utęsknieniem w stronę Florydy, w stronę Miami, gdzie sądzą, że odnaleźliby raj, choć nie zawsze tak jest. Malecón był takim miejscem, w którym Kubańczycy spotykali się, bo nie stać ich było, żeby być w barze. Ja mówię turystom, że jeżeli chcą poznać Kubę, to powinni usiąść na Malecónie. Młodzi Europejczycy siadają i chcą otrzymać show natychmiast, pytają: „Gdzie ci Kubańczycy, czemu nie tańczą?”. To tak nie działa, na zawołanie. Trzeba chwilę posiedzieć, rozluźnić się, porozmawiać.

Izabela Torres tańczy

Rodzina José, która mieszka we wschodniej części kraju, nie ma pieniędzy na beznzynę, żeby przyjechać i posiedzieć chociaż na takim Malecónie. Wszystkie te rozrywki zostały teraz zabite przez nędzę. Jednak Kubańczycy potrafią czasem na chwilę zapomnieć o tym, jak wygląda ich życie. Jeśli puścisz muzykę, poczęstujesz rumem, to w jednej chwili zobaczysz rozpromienione, roztańczone twarze. To jest kolejna rzecz, którą bym chciała przenieść do Polski. Przyjechał do nas niedawno siostrzeniec José, uczyliśmy go pierwszych słów po polsku – dzień dobry, dziękuję, dobry wieczór. Siostrzeniec mówi: „Ciocia, ja mówię dzień dobry na schodach, ale nikt mi nie odpowiada, to co ja mam zrobić?”.

Batista, Fidel Castro, potem jego brat, teraz Díaz-Canel. Czy ci ludzie w ogóle mają nadzieję na jakiekolwiek zmiany, skoro przez tyle lat jest źle, gorzej, a może być jeszcze gorzej?

W ogóle staram się nie wchodzić w politykę. José, który bardzo mocno działa w obronie praw człowieka i mówi o tym, co się dzieje na Kubie, ma swoje honorowe miejsce na czarnej liście w ambasadzie. To jest bardzo śmieszne, bo oni uważają, że mój mąż jest antykubańskim kontrrewolucjonistą, kiedy nikt nie zrobił tyle, co on, dla kultury kubańskiej w Polsce. On nie boi się mówić, pomimo że zapłaci za to zakazem wjazdu na Kubę. Większość osób tego nie zrobi, bo boi się restrykcji. Trzeba mieć świadomość, że jak za dużo powiesz, to możesz być w najlepszym wypadku wyproszony z Kuby jako persona non grata. W jego przypadku, mimo że jest Polakiem, tak jak każdy Kubańczyk z podwójnym obywatelstwem musi wjechać na Kubę z kubańskim paszportem, a wtedy może zostać choćby dla przykładu ukarany. Komunizm się broni jak bestia.

Czy jedynym wyjściem jest ucieczka?

Bardzo dużo Kubańczyków ucieka. Niezliczone są ilości osób, które utonęły w oceanie. Jedno jest pewne – z Kuby nigdy nikt by nie emigrował, gdyby udało się wyciągnąć ją z tego marazmu, w którym się znajduje. Taka wyspa jak Kuba mogłaby być samowystarczalna. Mają problem z prądem, a mają tyle słońca. Gdzie energia słoneczna? Mają problem z głodem, a przecież są wyspą. Gdzie ryby i owoce morza? Ziemię też mają w miarę urodzajną. Można uprawiać ziemię, ale nie ma wody, choć istnieją już technologie, które odsolają wodę morską. Na to wszystko są potrzebe pieniądze i inwestycje.

Ja, żeby się nie pociąć i nie zostać tak jak José poza wyspą, otworzyłam swoje serce na ludzi, muzykę, taniec i na te wartości, które poza polityką są naprawdę uniwersalne i ważne. Jednostka na Kubie może zrobić niewiele, tłum protestujących również. Chciałam jednak zachęcić, żeby zwiedzać Kubę, żeby się nie bać.

Poza Hawaną, gdzie turyści powinni pojechać, żeby zobaczyć prawdziwą Kubę? Czy jest coś, czego powinni unikać?

Hawana jest wizytówką Kuby i miejscem idealnym dla kogoś, dla kogo ważne jest życie rozrywkowe. Hawana może zrazić turystę, bo jest brudna, chociaż mam swoją teorię dlaczego to miasto tak wygląda. Do stolicy zjeżdzają się ludzie z całej Kuby, którzy są tam tymczasowo, pragną się stamtąd wydostać – to nie jest ich ziemia, ich ulica i miejsce. Drugim takim miastem jest Santiago, ale pomiędzy nimi jest jeszcze mnóstwo małych miasteczek, o które ludzie dbają, gdzie jest czysto i przytulnie, choć bardzo skromnie. Podczas wyjazdów tanecznych odwiedzam jeszcze Trynidad. Unikam getta hotelowego Varadero i Cayo Santa Maria, bo to w ogóle nie moja bajka. Pokoje możecie zarezerwować na bookingu. Nie zginiecie tam z głodu – zjecie pyszne karaibskie śniadanie, wypijecie koktajle ze świeżych owoców. Czy my cały czas musimy jeść ten chleb z serem, kiełbasę? W kraju, w którym jest po prostu gorąco, nie jest to konieczne. Na pewno nie poleciłabym Kuby komuś, kto kocha podróże kulinarne, jedzenie i smakowanie coraz różniejszych dań. Kuba to masa przepięknych miejsc, z których bardzo wielu jeszcze sama nie widziałam.

Izabela Torres w Hawanie

Życzę ci w takim razie kolejnych lat odkrywania. Ostatnim razem byłaś na wyspie podczas swoich urodzin i podzieliłaś się na Facebooku czymś szczególnym. Zatańczyłaś na scenie Palanque w Hawanie i napisałaś, że to jedno z twoich największych spełnionych marzeń.

To jest bardzo prestiżowe miejsce, goszczące występy folkloru kubańskiego. Ja i moje dwie koleżanki zatańczyłyśmy bez prądu, z ledwo działającym głośniczkiem, ale to stworzyło fantastyczną atmosferę. Nie luksus zawsze stanowi o wartości. Luksus, do którego najmłodsze pokolenie jest przygotowane. My Polacy, Europejczycy, żyjemy w raju. Nikomu nic nie brakuje, świat stoi dla nas otworem.

Jakie marzenia mają Kubańczycy? Czy ty jeszcze masz jakieś takie marzenia do spełnienia?

Marzeniem Kubańczyków jest, żeby każdy dzień nie był walką o to, co zjeść i czego się napić. Żeby mogli wyjeżdzać i zobaczyć inny świat. Nikt z nich by nie emigrował, gdyby na Kubie było dobrze, bo oni naprawdę kochają swoją wyspę. Żeby mogli mieć coś swojego, coś, co nie należy do państwa.

Wszystko to, co my mamy na co dzień.

Mamy i w ogóle o tym nie myślimy. Teraz mocno skupiam się na Kubie z powodu moich swoich studiów tanecznych, ale moim marzeniem zawsze były podróże. Chciałabym zarabiać tańcem na życie i jeździć po świecie, dzieląc się tym, co dostałam, a dostałam od życia naprawdę bardzo dużo. Marzę też, by nasza wnuczka Selena była organizatorką mojej 90-tki na Kubie. Obiecałam, że jak będę miała 90-te urodziny, to potem się uspokoję (śmiech).

Życzę ci, żeby to szaleństwo i radość trwały co najmniej do setki.

Czytaj też:
Polka mieszka w brazylijskiej faweli. „Zdarzają się strzelanki, ale rzadko. Może raz, dwa razy w roku”
Czytaj też:
Polka mieszka w Berlinie i organizuje rolkowe wycieczki. Miłośników czterech małych kółek nie brakuje

Źródło: WPROST.pl