Festiwal i znana atrakcja turystyczna w jednym. Można na niego spojrzeć z blisko 80 metrów

Festiwal i znana atrakcja turystyczna w jednym. Można na niego spojrzeć z blisko 80 metrów

Dodano: 
Sofi Tukker na Colours of Ostrava 2025 r
Sofi Tukker na Colours of Ostrava 2025 r Źródło: Filip Kustka/COO, Ada Kopeć-Pawlikowska
Świetny line-up, niskie ceny i przyjazna atmosfera. Największy muzyczny festiwal Czech zaskoczył mnie pozytywnie pod wieloma względami. Koncerty to tylko jeden z powodów, by na niego przyjechać. Teren imprezy jest jedną z największych turystycznych atrakcji tego kraju.

Centrum Ostrawy w połowie lipca robi wrażenie nieco opustoszałego. Czy to dlatego, że trwa tu największy festiwal muzyczny w Czechach? Nie tylko.

– Czesi rozjechali się na wakacje do ich ulubionej Chorwacji, może także nad Bałtyk – mówi nam Filip Witkowski, koordynator polskich usług przewodnickich w Ostrawie. Ale kiedy jedni wypoczywają na plaży, inni mają dobry powód, by nie opuszczać miasta. To festiwal Colours of Ostrava, który nadaje czterem dniom lipca (w tym roku 16-19) prawdziwy koloryt i przyciąga tu także gości z zagranicy.

W sklepie moją uwagę zwraca lokalny napój Kofola z logo letnich imprez muzycznych na puszkach, w tym wspomnianej oraz Beats for Love. Modna restauracja La Petite Conversation prezentuje w oknie specjalne festiwalowe menu. W momencie, w którym wchodzimy do pokrytego graffiti przejścia podziemnego prowadzącego do dawnej kopalni węgla Hlubina wraz z innymi uczestnikami, ekscytacja rośnie.

Nie ma lepszego pretekstu niż festiwal muzyczny, by pojechać do najbardziej bliskiego Polsce czeskiego regionu, czyli kraju morawsko-śląskiego ze stolicą w Ostrawie. Iggy Pop i Sofi Tukker – ci artyści w line-upie byli dla mnie wystarczającym argumentem, by się tam wybrać.

Choć jeszcze nieodległa polsko-czeska historia tego regionu jest burzliwa i naznaczona konfliktem, to po ponad stu latach więcej nas łączy niż dzieli. Stoiska polskich firm na festiwalu sprawiają, że wszystko wydaje się bardziej znajome.

Colours of Ostrava. 8 scen muzycznych w byłym przemysłowym ośrodku

Na pierwszy rzut oka Colours of Ostrava ma wszystko to, co znajdziemy na dużych festiwalach muzycznych. Razem ze sceną główną – Česká Spořitelna Stage, na której występują największe gwiazdy, tych stricte muzycznych znajduje się tu 8, a wszystkich jest 16. Nie brakuje też stref koniecznych do tego, by miasteczko festiwalowe tętniło życiem – punkty gastronomiczne, stoiska promujące atrakcje kraju morawsko-śląskiego, znane marki czy organizacje pozarządowe to typowe zaplecze takich imprez.

Wyjątkowe jest miejsce, w którym festiwal jest organizowany. To teren byłego kompleksu przemysłowego Dolne Witkowice (w skrócie DOV), do którego impreza przeniosła się w 2012 r., z centrum wystawienniczego Czarna Łąka oraz Zamku Śląsko-Ostrawskiego.

To właśnie tu od 1828 r. rozwijał się przemysł tego regionu – na ogromną skalę wydobywano węgiel i produkowano żelazo, a zakład-gigant produkował m.in. elementy infrastruktury kolejowej.

Po zakończeniu produkcji w 1998 roku rozważano zburzenie kompleksu, ale ostatecznie zdecydowano się na jego wielką przemianę. Istotną role odegrał w tym czeski milioner, Jan Svetlik, który zainicjował realizację nowej wizji. Dzięki funduszom czeskim i europejskim zrewitalizowano tutejsze obiekty według projektów architekta Josefa Pleskota i udostępniono je do zwiedzania turystom. Dziś to jedna z dziesięciu najczęściej odwiedzanych atrakcji kraju.

Tym dziś żyją Dolne Witkowice

Z czasem zaczęto tu organizować wydarzenia, konferencje i festiwale muzyczne, m.in. właśnie Colours of Ostrava. Nie obracają się tu już koła wieży szybowej, ale dwóch karuzeli – blisko dużej sceny i mniejszej, niedaleko strefy zabaw dla dzieci. Kultura i turystyka wypełniają więc lukę w regionie, w którym starsi mieszkańcy pamiętają jeszcze zwolnienia i niepewność towarzyszące gospodarczym przemianom.

Teren festiwalu Colours of Ostrava

Kiedy wchodzimy na teren festiwalu od strony bramy głównej, w oczy rzucają się wysokie kominy po prawej stronie. Jednak pozostałości przemysłowej historii tego miejsca wydają się dość odległe od kolorowego stoiska George Town z wodną huśtawką. Dopiero drugiego dnia zaczynamy zabawę, od strony bramy znajdującej się przy ulicy Ruska – tam zagęszczenie pozostałości tego kompleksu jest znacznie większe. Ogromne rury biegnące nad głowami uczestników pozwalają sobie uzmysłowić, jak prężnie działał tutejszy przemysł w ciągu swojej 170-letniej historii. Mniejsze sceny wydają się wręcz zdominowane przez industrialne otoczenie.

Teren festiwalu Colours of Ostrava

W sumie powierzchnia festiwalu liczy 10 hektarów. To około 8 razy mniej niż teren polskiego Open’era, ale mnogość scen ulokowanych na nieregularnym kształcie przypominającym trójkąt sprawia, że potrzebowałam trochę czasu, by się tu odnaleźć. Dopiero trzeciego dnia dotarłam do miejsca, z którego uczestnicy mogą dostać się na pole namiotowe położone blisko Zamku Śląskoostrawskiego. Brama Lavka (most) wychodzi na otwarty dwa lata temu most pieszy i ścieżkę rowerową im. Jana Balabana. Przecinająca rzekę Ostrawicę kładka sprawia, że postindustrialny obszar jest dziś łatwiej dostępny także poza czasem trwania imprezy.

Wyjście na kemping

Iggy Pop w rewelacyjnej formie, sceptycy polubili Alvaro Solera

Line-up miał wszystko, by dobrze się bawić, a mnie cieszyła przede wszystkim duża liczba zespołów rockowych. Nie brakowało tez niespodzianek.

Obecność w programie Stinga i Shaggy’ego pierwszego dnia nie mogła oznaczać niczego innego, jak wspólny występ tych artystów (wydali razem płytę 44/876 w 2018 roku). Sting dołączyl do Shaggy’ego podczas wykonania „Til a Mawning”, a Shaggy do Stinga w czasie „Englishman in New York”.

To właśnie były basista i frontman The Police zgromadził tego wieczoru prawdziwe tłumy. Nie wszystkim spodobała się nieco zmieniona i rozmyta kompozycja „Roxanne”, inni narzekali na brak interakcji artysty z publicznością. Jednak zarówno hity The Police jak i solowe utwory artysty wybrzmiały z dużą energią, a nastrój „Fields of Gold” sprawił, że przed sceną jeden po drugim rozbłysły ekrany telefonów.

Sting na Colours of Ostrava

Drugiego dnia niekwestionowaną gwiazdą był Iggy Pop ze swoim o wiele młodszym zespołem. „ Jestem już stary i wiem, że niedługo umrę, ale zanim to nastąpi, chcę się cholernie dobrze bawić” – mówił trzy lata temu na scenie w Polsce, przed wykonaniem utworu „Death Trip” z repertuaru The Stooges, z którym przecierał szlaki w muzyce punkrockowej. I trzeba przyznać – nic się nie zmieniło. 78-letni muzyk na scenie nadal bawił się wyśmienicie, a publiczność razem z nim. Już przed pierwszym utworem zrzucił z siebie kamizelkę i występował z nagim torsem.

W Ostrawie zapowiedział ten sam utwór nieco inaczej – „Skoro już się trochę znamy, to chciałbym was zabrać w podróż… (….) Nowy Jork nie jest już ten sam… wiec wybierzmy się razem w »Death Trip«”. 78-letni wokalista tańczył, podrygiwał, wciągał publiczność w machanie rękami przy beztroskich dźwiękach „The Passenger” i wyraziście gestykulował, podkreślając słowa utworów. W kulminacyjnym momencie „I wanna be your dog” położył się na scenie, w strugach deszczu. Nawet w chwilach, gdy już brakowało mu sił na szaleństwa, energią nadrabiał za niego zespół. Na scenie towarzyszyli mu muzycy grający na trąbce i puzonie, co świetnie współgrało m.in. z „The Passenger” i „Lust for Life”.

Iggy Pop

Zupełnie inna atmosfera panowała w piątek. Tego dnia surową przestrzeń Dolnych Witkowic rozgrzały promienie słońca, które stworzyło plażową oprawę dla występu Alvaro Solera. Wśród publiczności – tak jak na koncercie Iggy’ego odbijano piłki plażowe. Nawet sceptycznie nastawieni do radiowego latin popu niemiecko-hiszpańskiego artysty musieli przyznać, że piosenkarz bez trudu zjednał sobie publiczność.

W drugiej połowie występu uczestnicy szybko zareagowali na (prawdopodobnie) omdlenie jednej z osób w publiczności, pokazując wspólnie znak skrzyżowanych przedramion. Medycy szybko dotarli na miejsce i po krótkiej chwili sytuację opanowano. Wszyscy wrócili do zabawy i dołączyli do śpiewania hitu „Sofia”. Wokalista nie krył zachwytu tak ciepłym przyjęciem i zapowiedział, że szybko wróci na przyszłoroczny koncert w Pradze.

Alvaro Soler na Colours of Ostrava

Energia Sofi Tukker i wierni fani DPR Ian

Sobotę zdominowali młodzi wykonawcy i – mam wrażenie że także młodzi uczestnicy imprezy. Duet Sofi Tukker, dla którego tu przyjechałam, nigdy nie zawodzi – to wybuchowa mieszanka koncertu połączonego z dj setem i tańcem. Oryginalny miks muzyki elektronicznej, chwytliwych melodii i dodatku gitarowych riffów od lat wychodzi im świetnie i wyróżnia pośród innych artystów muzyki tanecznej. Oboje wykonawcy, Sophie i Tukker mają świetne głosy i poczucie humoru. Na scenie zaprezentowali swoje najbardziej porywające do tańca utwory, w tym osadzone na hipnotycznym beacie „Emergency”, nowsze utwory z płyty „Bread” i remixy imprezowych hitów (jak Asereje, Wannabe czy motyw przewodni z serialu „Biały Lotos”). Jako wielbicielce ich wcześniejszych albumów zabrakło mi tylko ich znanych utworów jak „Awoo”, „Best Friend”, którymi spokojnie mogliby dopełnić setlistę – ale rozumiem, że powtarzalność męczy każdego artystę i trzeba próbować czegoś nowego.

Jeszcze przed koncertem Sofi Tukker barierki zostały obstawione przez fanów artysty DPR Ian (właściwie Christiana Yu), Australijczyka z koreańskimi korzeniami.

Zespól wyszedł na scenę o 22.30, ale zdeterminowane wielbicielki – także grupa z Polski – czekały na niego co najmniej od godziny 18.00. Gdy tylko koncert się zaczął, krzyk fanów spod sceny był tak głośny, że momentami wybijał się ponad jeden z najmocniej nagłośnionych koncertów festiwalu.

DPR Ian

Nie znałam wcześniej tego artysty i – (sądząc po jego zdjęciu) – spodziewałam się, że były członek koreańskiego boysbandu zaprezentuje głównie popowe utwory. Koncert okazał się bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Na scenie muzykowi towarzyszył zespól rockowy i tancerze, co razem z przemyślanymi wizualizacjami tworzyło bardzo płynne połączenie pop-rocka z elektroniką i tanecznym widowiskiem. Był to jeden z najmocniejszych punktów festiwalu.

Publiczność świetnie bawiła się także na koncertach artystów o bardziej tradycyjnym brzmieniu. Drugiego dnia na Orlen Drive Stage wystąpił Benin International Musical – kolektyw artystów z Afryki wciągnął wszystkich w hipnotyczną zabawę, a deszcz zupełnie mu w tym nie przeszkodził, zaś ci, którzy dołączali w trakcie, zostawali, wyraźnie oczarowani. Do ciekawszych występów, przybliżających lokalne, muzyczne tradycje należał też koncert irlandzkiego zespołu Kila, który do Ostrawy wrócił po 9 latach. To był jeden z tych występów, na których nie trzeba znać żadnego utworu, żeby od razu się w niego wczuć.

Bolt Tower. Platforma z widokiem na festiwal

Ulokowanie festiwalu w postindustrialnej przestrzeni sprawia, że uczestnicy mogą łączyć zabawę ze zwiedzaniem terenu.

Sprzyjają temu przysługujące im zniżki. Największa atrakcja DOV to Bolt Tower – szklana nadbudowa w kształcie śruby, dobudowana do Wielkiego Pieca numer 1, w którym produkowano surówkę hutniczą.

Tuż obok wejścia do wieży mieści się jedna z mniejszych scen festiwalu – Rec.Stage. W piątek wieczorem występował tam słowacki zespoł Vážky, a jego brzmienie i melodyjny głos wokalistki sprawiły, że miałam ochotę zostać tu chwilę dłużej przed zwiedzaniem.

Gdy wjeżdżaliśmy windą na górę, dźwięki koncertu stopniowo cichły. Po wyjściu z windy czekał nas jeszcze spacer kładką będącą jednocześnie platformą widokową, a panorama festiwalu robiła się coraz bardziej rozległa.

Już sam w sobie widok na Ostrawę w blasku zachodzącego słońca był niezapomniany, ale spojrzenie z wysokości 78 metrów na kilka scen i uczestników podążających w różne strony, robi niezwykle wrażenie. W ten sposób można było złapać chwilę oddechu w nadmiarze koncertowych emocji, a przy okazji sięgnąć wzrokiem aż do wierzchołków Beskidów. Na górze mieści się także kawiarnia w chmurach, Bolt Cafe.

Widok na festiwal z Bolt Tower

Uwagę zwiedzających przykuwa także wielofunkcyjna hala Gong, czyli wielki, liczący ponad 100 lat zbiornik gazu – produktu ubocznego produkcji żelaza. To także jeden z budynków Dolnych Witkowic wykorzystywany obecnie do wielu nowych funkcji. W środku znajduje się aula na 1500 widzów, bistro i galeria sztuki. W trakcie Colours of Ostrava mieściło się tu centrum prasowe.

Nie wiem, czy to zasługa tegorocznego line'upu, w którym pojawiło się wielu artystów „starszego pokolenia”, ale odniosłam wrażenie, że przekrój wiekowy na imprezie był dość szeroki. W Ostrawie wszyscy bawili się razem, począwszy od rodziców z bardzo małymi dziećmi, których uszy chroniły słuchawki, przez młodszych uczestników w szalonych stylizacjach, po wiele osób – na oko – w wieku 40-50+.

Pozytywnie zaskoczyła mnie obecność wielu uczestników z niepełnosprawnością. Organizatorzy festiwalu bardzo dbają o likwidowanie wszelkich przeszkód do dobrej zabawy dla tej grupy uczestników – podobnie jak w Polsce, umożliwiają darmowy wstęp dla osób im towarzyszących. Wybrane koncerty są przekładane na język migowy – tłumacze stoją na platformie po prawej stronie sceny. W sumie z takich udogodnień skorzystało w tym roku 930 osób.

Barierą do dobrej zabawy nie był również wiek. W sobotę seniorzy w wieku 65+ mogli wejść na teren festiwalu za darmo (po okazaniu dowodu). Okazało się, że zainteresowanie było większe niż przygotowana liczba opasek i szybko trzeba było przygotować ich o kilkadziesiąt więcej.

Ceny pozytywnie zaskoczyły

Innym pozytywnym zaskoczeniem okazały się ceny. Colours of Ostrava jest pod tym względem bardzo przystępny dla gości z Polski. Choć jedzenie i picie na festiwalach zawsze kosztuje więcej niż „na mieście”, to tutaj raczej nie trzeba się dwa razy zastanawiać nad zakupem. Pojedynczy kawałek pizzy kosztował 59 koron (około 11 zł). Najprostsza wersja hot doga to wydatek 99 koron (ok 17 zł), a wersje z większą liczbą składników kosztowały 160-190 koron (ok. 33 zł).

Za 4 duże sztuki churrosow z czekoladą trzeba było zapłacić 179 koron (32,66 zł), gofr bąbelkowy ze słodkimi składnikami kosztował 180 koron (ok 33 zł). Przykładowa cena piwa to 66 koron, a espresso 69 koron (około 12 zł). Pozostaje mieć nadzieję, że tak też będzie za rok.

Letnie wieczory w Ostrawie były ciepłe, co miało znaczenie zwłaszcza dla tych bawiących się na koncertach do samego końca. Chociaż schowałam do torby zapasową bluzę, to ani razu nie była mi potrzebna. Przydała się peleryna przeciwdeszczowa – najintensywniej popadało w czwartek, już w trakcie koncertu Iggy’ego Popa.

Ostatniego dnia na mniejszej Fresh Stage, na tyłach Bolt Tower, występowała pochodząca ze Śląska polska dj-ka Zamilska – jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiej elektroniki za granicą, która przyciągnęła tam całkiem sporą publiczność. Dla tej mrocznej muzyki teren Dolnych Witkowic wydawał się środowiskiem naturalnym. Festiwal na dużej scenie zamykał amerykański duet dj-ów Chainsmokers.

Gdy jedni opuszczali teren festiwalu około północy, inni dopiero wracali na ten występ. Finałowy koncert na dużej scenie zakończył pokaz fajerwerków.

Dolne Witkowice po zdemontowaniu scen Colours of Ostrava z pewnością nie zasną. W planach są już tu kolejne wydarzenia i wystawy, w tym następna edycja festiwalu. Turyści mogą także odpocząć w kawiarniach, np. Cokafe czy tej znajdującej się w nieczynnym wagonie tramwaju. Ten nie „odjeżdża” stąd po festiwalu, można go też wynająć na własną imprezę.

Choć przemysł ciężki na terenie Dolnych Witkowic zamarł już wiele lat temu, to jednak udało się w to miejsce tchnąć nowe życie. Bawiłam się świetnie i mam przeczucie, że różnorodny, ale także skłaniający się ku wielu odmianom rocka dobór artystów przyciągnie mnie do Ostrawy jeszcze nie raz.

Tramwaj-kawiarnia na festiwalu

Na Colours of Ostrava zaprosił nas polski oddział Czeskiej Centrali Ruchu Turystycznego CzechTourism. Organizator nie ingerował w treść relacji.

Czytaj też:
Polacy odkrywają „małą Pragę”. Było nas tu więcej niż Czechów nad Bałtykiem
Czytaj też:
Pierniki, rzeka i zabytki. To miasto w Europie przypomina Toruń