Jej pierwsze filmy z Turcji pojawiły się w internecie prawie 10 lat temu. Kanał Globstory, który dziś Kaja Kraska prowadzi wraz z mężem Mateuszem, stał się od tego czasu jednym z najbardziej wartościowych miejsc w podróżniczej części platformy YouTube. Ich filmy z odległych zakątków świata zanotowały łącznie niemal 50 milionów wyświetleń, zgarniając przy tym liczne nagrody i nominacje. W podróży szukają przede wszystkim ludzi. Dzięki filmowym opowieściom przedstawionym przez Globstory mogliśmy poznać m.in. historię domu Pana Pov, Genowefę z Rumunii czy Stephanie, która poślubiła Masaja. W rozmowie z Wprost Kaja Kraska opowiada m.in. o współczesnych problemach podróżowania, czasie na odpoczynek i wyzwaniu, jakim był najnowszy film zrealizowany w Ghanie. Zdradza też, z którego regionu będzie musiała na jakiś czas zrezygnować.
Alicja Miłosz, Wprost.pl: Kiedyś dalekie i egzotyczne podróże były zarezerwowane jedynie dla ludzi z wyższych sfer. Dzisiaj wchodząc na Instagrama, jestem wręcz bombardowana ogromem zdjęć i rolek, które moi znajomi i influencerzy publikują z coraz piękniejszych miejsc na świecie. Czy ty, jako osoba, która od lat tworzy treści podróżnicze w internecie, zgodzisz się ze mną, że czujemy się trochę zmuszeni do podróżowania, żeby nie czuć się gorzej od innych?
Kaja Kraska, założycielka i współtwórczyni duetu Globstory, autorka kursów filmowych oraz współautorka książki „Urok”, która swoimi podróżami i przemyśleniami od wielu lat dzieli się na Youtubie i Instagramie: To, że podróże były kiedyś zarezerwowane dla klasy wyższej, wynikało z tego, że dla zwykłego człowieka były też niekomfortowe i niebezpieczne. W momencie, w którym nie trzeba było się nigdzie udawać, unikano niebezpieczeństwa. Jeżeli mówimy o dawnych czasach, musimy pamiętać, że wówczas w ogóle nie było czegoś takiego jak klasa średnia. Z jednej strony mieliśmy ludzi, którzy ledwo wiązali koniec z końcem, z drugiej bardzo bogatych – mogących pozwolić sobie na wyjazd na przykład do uzdrowiska. Podróże dla przyjemności wiązały się przede wszystkim z podreperowaniem zdrowia i sił witalnych.
W pierwszą podróż wyjechałam z koleżanką mając 23 lata – tuż przed tym, kiedy powstały tanie linie lotnicze. Nie miałam wtedy do wyboru Wizz Aira czy Ryanaira, w związku z tym bilet na Islandię naprawdę dużo mnie kosztował.
Instagram jest medium mocno wizualnym – oglądamy czyjeś ładne życie, ładnie się śmiejemy, ładnie ubieramy, ładnie płaczemy, ładnie podróżujemy. Podróże stały się społeczną walutą. Chcemy mieć zdjęcia z „lepszego”, piękniejszego świata. Nawet teraz oglądając Instagrama, kiedy mamy w Polsce środek zimy, widzę, jak mnóstwo ludzi wypoczywa w ciepłych krajach. Patrzę na to i myślę: „Kurczę, wszyscy wyjechali – co ja tu dalej robię” (śmiech). Miałam kiedyś taką autorefleksję, czy moje podróżowanie też nie jest przypadkiem wynikiem zbiorowej presji, bo dojrzewamy w danej kulturze i nigdy do końca nie wiemy, jakie czynniki mają na nas wpływ. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ktoś próbował mnie przekonać czy dowiedziałabym się w wyniku badania lub terapii, że sama uległam tej presji na podróże, chociaż wydaje mi się, że wynikają one z zupełnie innych moich potrzeb.
Nawet kiedy wyjeżdżamy na wakacje, Instagram i inne media bezustannie czają się w naszej kieszeni. Wyciągamy telefon i w sekundę jesteśmy w stanie dzielić się ze światem na bieżąco tym, co przeżywamy. Czy w ogóle da się od tego odciąć, zachować balans? Podróżowanie i social media już zawsze będą nierozłączne?
Wydaje mi się, że nie jestem osobą, która może na to obiektywnie odpowiedzieć, bo naprawdę nie pamiętam, jak to jest podróżować tylko dla przyjemności. To jest mój zawód. Nie przychodzi mi łatwo ocenianie ludzi, bo nie widzę powodu, by piętnować kogoś, kto pracuje ciężko przez cały rok, odkłada pieniądze na wakacje, bierze ze sobą najlepsze sukienki na plażę czy stosuje dietę, żeby wyglądać pięknie na zdjęciach. Nie uważam, że wszystkim zależy jedynie na tym, żeby zaprezentować przed przyjaciółmi swoje fajne życie. Zdjęcia robiliśmy od dawna i w ten sposób przedłużaliśmy sobie te wspomnienia. Myślę, że to jest taki dodatkowy element cieszenia się tym, co robimy i ja to rozumiem. Kiedy podróżuję, dokumentowanie wyjazdu nadaje temu dodatkowy sens. Wtedy jeszcze więcej wyciągam z takiej podróży – choć być może nieco innych rzeczy niż osoba, która jedzie po prostu wypocząć na wakacjach. Jeśli ludziom daje radość relacjonowanie podróży, to uważam, że warto z tego korzystać. Cieszmy się, że mamy takie możliwości, bo nie wszyscy je mają. My jako Polacy mamy niesamowicie mocny paszport – z tego co czytałam ostatnio jesteśmy na 6. miejscu na świecie. Możemy jeździć w piękne miejsca i korzystajmy z tego, co dawniej nie było możliwe.
Czułaś się kiedyś zbyt przytłoczona technologią wokół ciebie? Jak sobie z tym radzisz w podróży? Masz taki moment, gdzie mówisz dość, odcinasz się i wyznaczasz czas na odpoczynek?
Jeśli podróż trwa miesiąc, to jeśli mogę, co trzy dni staram się wyznaczyć sobie czas luzu. Zdaję sobie sprawę, że jestem w bardzo niewielkiej grupie ludzi, którzy mogą sobie na to pozwolić. Nie mam standardowych dni urlopowych, a podczas podróży jednocześnie pracuję. To, o czym mówisz, zauważam może nie w samych wyjazdach, ale podczas tworzenia materiałów do sieci. Działam w internecie już 10 lat i mam takie poczucie, że wymyślanie nowych treści jest coraz trudniejsze. W praktycznie każdym kraju mogłabym poruszyć te same tematy, tylko w innej scenerii. Mam wrażenie, że cały czas powtarza się to samo, nie mam już tej świeżości, takiej jak na samym początku ciekawości odkrywania. Czuję, że wpadam w schematy. Nie psuje mi to podróży, ale czasem utrudnia tworzenie treści.
Zmagałam się z tym przez ostatnie dwa lata i stwierdziłam, że muszę jeszcze więcej żyć offline. Zdobywać doświadczenie i uczyć się nowych rzeczy, którymi potem mogę się podzielić z innymi. Uważam, że trzeba to robić, bo inaczej człowiek zamyka się w generycznej bańce. Kiedy siedzisz na Instagramie przez wiele lat, masz takie poczucie, że już wszystko było, że już mało kto jest w stanie cię zaskoczyć. Ktoś, kto mniej korzysta z internetu, nie obserwuje aż tak wielu twórców podróżniczych, może jeszcze czasami przeżyć zachwyt, kiedy odkryje kogoś, kto mu imponuje. Najczęściej obserwujemy osoby, które są taką lepszą, wymarzoną wersją nas samych (śmiech). Ja sama obserwuję innych twórców i odnajduję się w tej teorii.
Próbując cały czas produkować coraz bardziej oryginalne treści z podróży, możemy zapędzić się w ślepą uliczkę. Wielu podróżników, którzy kręcą filmy, wyjeżdża do krajów globalnego południa i już nie wystarcza im, że zrobią film ze slumsów. Niektórzy próbują znaleźć coś bardziej szokującego. Te granice mocno się przesuwają. Wiem, że to trąci hipokryzją, bo sama jestem twórczynią i też bywam w miejscach, gdzie niekoniecznie uprawia się turystykę. Mam bardzo dużo autorefleksji i czasem nie czuję się dobrze z tym, że też niejako biorę w tym udział. Tak jednak wyszło, że i takie tematy mnie interesują i chcę je dokumentować. Staram się przy tym, by w takich okolicznościach moja rola jako postaci w filmie była nieistotna, by nie chodziło o zaimponowanie innym, że tam byłam. Nie chcę sugerować, że jest to jakiś wyczyn, bo nie jest.
Bywam często w wewnętrznym konflikcie ze sobą, dużo myślę o tym, po co robię dany film i kto będzie jego beneficjentem. Czy chodzi o moje ego czy rzeczywiście będzie to coś pożytecznego, czy komuś się przysłuży, czy coś wniesie. Pewnie nie zawsze umiem to ocenić, na pewno popełniam błędy. Ale staram się wyciągać z tego wnioski, nie potępiając przy tym tych, którzy wybrali inny sposób.
Wielu turystów pasjonujących się fotografią pragnie zrobić jak najmocniejsze kadry, jak najbardziej przejmujące. Czy w ogóle powinniśmy robić zdjęcia anonimowym ludziom, którzy być może nie chcą, żeby ich wizerunek był potem publikowany w internecie? Czy pytać ich o pozwolenie? Czasami mamy przecież to jedno ujęcie – kilka sekund wyjątkowego momentu, który akurat chcemy uchwycić. Masz na to jakąś radę?
Wydaje mi się, że wszystko zależy od tego po co robimy dane zdjęcia. Jeśli kręcę osoby w miejscu publicznym, by pokazać okoliczności danej historii, staram się, by były to neutralne ujęcia, które pojawią się przy neutralnym wątku w filmie. Zwracam uwagę, czy jest tam coś, co mogłoby naruszyć czyjąś godność. Nie kręcę ludzi pod wpływem alkoholu czy w innych zawstydzających sytuacjach. Nie kręcę wtedy, gdy ewidentnie ktoś sobie tego nie życzy lub czuje się niekomfortowo. Uważam, że nie powinniśmy mieć obaw przed tym, żeby kogoś zapytać o możliwość zrobienia zdjęcia czy umieszczenia go potem na Instagramie. Ja to często robię i rzadko zdarza się, żeby ktoś miał z tym problem. Najwyżej usłyszymy: „Nie, nie chcę zdjęcia”, bo każdy ma przecież prawo, aby odmówić. Bardzo polecam, żeby wchodzić w interakcje, bo to też może być początek ciekawej znajomości.
Żeby zobaczyć problem, warto czasem spojrzeć na niego z drugiej strony. Jeśli ktoś przyjedzie do Polski i robi nam zdjęcie, kiedy akurat pracujemy czy obrabiamy grządki w ogródku, to nie chcemy być przecież przedstawione w brudnych ubraniach, nieuczesane czy nieumalowane. A pewnie takie właśnie zdjęcia najczęściej nas interesują, gdy jesteśmy na zagranicznych wakacjach.
Warto w ogóle pokazywać dany kraj jedynie w oparciu o jego ekstremalną, mroczną stronę? Czy powinno się pokazywać biedę, trudne zjawiska, bo jest w jakiś sposób przejmujące, to się kliknie? Czy pokazywanie piękna danego kraju byłoby lepsze? Mam taki przykład w głowie – często słyszy się od „prawdziwych podróżników”, żebyśmy nie podróżowali do wielkich turystycznych atrakcji, tylko pojechali do biednych wiosek zobaczyć „prawdziwe oblicze kraju”. Przecież gdy turyści przyjeżdżają do Polski, raczej nie kierujemy ich na prowincję, tylko polecamy odwiedzenie Krakowa czy Wrocławia.
Mam taką teorię, choć nie wiem, czy jest ona słuszna. Kiedy podróżujemy, chcemy robić zdjęcia temu, co już gdzieś wcześniej widzieliśmy. Potwierdzają to osoby pracujące w turystyce, z którymi miałam okazję rozmawiać. Kiedy przyjeżdżają turyści, dokładnie pokazują, gdzie chcą jechać. Chcą zobaczyć miejsca ze zdjęć, które wcześniej zrobiło i opublikowało w internecie tysiące innych osób. W związku z tym zgaduję, że im więcej jest w sieci zdjęć danego miejsca czy zjawiska, tym większe zainteresowanie tym tematem będziemy odczuwać odwiedzając dany kraj.
Jeśli znamy Ghanę z najsłynniejszego wysypiska elektrośmieci na świecie (które w rzeczywistości wcale tym wysypiskiem nie jest) to będziemy chcieli je zobaczyć, nawet jeżeli nie jest typową atrakcją turystyczną. Aktualnie robię film na temat tego, w jaki sposób zachodnie media pokazały setki razy miejsce niebędące wysypiskiem, tylko złomowiskiem, na którym ludzie pracują. To ma ogromny wpływ na realne życie tych osób na miejscu. Łatwo jest zniekształcić obraz, akcentując pewne wątki i bagatelizując inne. Niby pokazuje się prawdę, ale jednak przez pryzmat osoby z innego kręgu kulturowego, bo dziennikarz to też człowiek. To nie jest takie proste. Mój bohater, który wypowiada się w tym filmie, powiedział: „Jak tutaj przyjedziesz, zobaczysz rzeczy, których prawdopodobnie nie rozumiesz. Jeśli nie rozumiesz, to zapytaj”. Tylko jeśli zapytasz teraz, to oni albo cię przegonią, albo poproszą o pieniądze i powiedzą ci to, co chcesz usłyszeć, bo są wściekli na media za to, w jakim świetle ich pokazały.
W momencie, w którym zaczęłam badać tę sprawę i kontaktowałam się z poleconymi ludźmi na miejscu, jeden z kolegów powiedział: „Słuchaj, wywinęli strasznie oczami, że chcesz robić akurat ten temat. Czemu nie pokazać jakichś innych miejsc z Ghany? Czemu promować ją w taki sposób?”. Ja z kolei pomyślałam: „Czemu ktoś oczekuje, że rolą twórcy internetowego jest promowanie krajów?”. Nie zajmuję się turystyką i polecaniem miejsc na wakacje. Dokumentuję przeróżne tematy na świecie, czy zawsze to musi być coś związanego z łamaniem stereotypów? I czy wtedy, jeślibym podróżowała pokazując tylko piękno, ludzie nie zarzuciliby mi, że nie pokazuję tej ciemniejszej strony? Można tak w nieskończoność.
Myślę, że podświadomie szukamy tego, co już widzieliśmy i bardzo trudno będzie nam wyjść z tego schematu. To jest tak, jakby przyjeżdżali do nas Amerykanie i jechali tylko do byłych PGR-ów, do Zakopanego zrobić film o oscypkach i może o ludzkich dramatach na granicy z Białorusią. To są wyraziste tematy, ale jaki to jest obraz Polski? Absolutnie żaden. To bardzo mały wycinek, który może potem rzutować na PR danego kraju czy stereotypy. Nie jesteśmy w stanie pokazać żadnego państwa w stu procentach. Nawet najmniejszy kraj to gigantyczny temat: to są ludzie, kultura, jedzenie czy historia. Jak ktoś jest w stanie poznać dane miejsce bez kodów kulturowych, bez dorastania w tym środowisku? Podróżując gdziekolwiek niewiele wiemy – wszyscy jesteśmy turystami.
Kiedy na kanale pojawi się wspomniany film z Ghany? Czy planujesz też inne treści z tego kraju?
Nie wiem dokładnie, kiedy on się pojawi i czy w ogóle się pojawi. Jestem w trakcie montowania, ale mam taką zasadę, że zawsze pokazuję gotowe filmy osobom, które się w nim udzieliły. Temat jest bardzo delikatny i zakładam, że nawet po włożonej pracy bohater może mi powiedzieć, że nie wyraża zgody na publikację. Uważam, że każdy może zmienić zdanie i nie ma w tym nic złego. W przeszłości nie zdarzyło mi się, żeby ktoś wycofał film, ale póki nie uzyskam zgody to materiał istnieje tylko na moim komputerze.
W Ghanie temat „wysypiska” pojawił się, kiedy byłam na miejscu, wcześniej nie zamierzałam go robić. Pojechałam tam w celu nakręcenia innego filmu związanego z ubraniami. Ghana jest jednym z największym importerów odzieży używanej z Europy, Stanów i Kanady. Mają tam problem z zaśmieceniem odpadami tekstylnymi. Podczas pobytu zrobiłam więc materiały na dwa filmy i czuję niedosyt. Był taki moment, kiedy zaczęłam publikować zdjęcia na Instagramie i tak sobie pomyślałam – co ci ludzie pomyślą o tej Ghanie? Przez to, że ja zajmuję się tymi pojedynczymi wątkami – ktoś może sobie wyobrazić, że tam tylko bieda i śmieci. A to przecież tylko pojedyncze miejsca, które odwiedziłam. Ale jeśli dla kogoś to będą pierwsze informacje, jakie zobaczy o tym odległym kraju – zostaną mu w głowie konkretne skojarzenia. Mam ogromne wyrzuty sumienia w takich momentach, ale nie wiem, jak to zmienić.
Ślad węglowy to jeden z najpoważniejszych zarzutów związanych z podróżowaniem. Dotyczy wszystkich – zwykłych turystów, gwiazd internetu czy Taylor Swift. Osoby publiczne, które często promują idee zero waste czy rezygnację z zakupów w sieciówkach, jednocześnie podróżują często i daleko. Czy da się w ogóle podróżować samolotem i jednocześnie mówić, że żyje się w zgodzie ze środowiskiem? Jak sobie poradzić z poczuciem winy, czy ono tobie też towarzyszy?
Ja mam poczucie winy na praktycznie każdy temat związany ze światem (śmiech). Z ekologicznego punktu widzenia ta garstka ludzi, która przestanie latać i zacznie wprowadzać zmiany pro-eko do swojego życia dla dobra ogółu, nie sprawi, że coś realnie się zmieni z dnia na dzień. Wydaje mi się, że każdy sobie znajduje jakiś plasterek na wyrzuty sumienia. Ktoś w celu rekompensaty dla środowiska posadzi drzewa, inny wesprze jakąś organizację, która zajmuje się ekologią czy ograniczy mięso. To był również mój sposób na zagłuszenie poczucia winy. Tłumaczyłam też sobie, że nie lecę na wakacje, tylko kręcić filmy, które wnoszą coś dobrego – na przykład dokładają cegiełkę do tego, aby było mniej rasistów na świecie (śmiech). To jest bardzo naiwne myślenie. Myślę, że Tylor Swift też sobie może wytłumaczyć, że przecież leci dać koncert, który będzie wydarzeniem życia dla tych tysięcy ludzi na stadionie. Czy to, co wniosła do społeczeństwa, sprawiło, że możemy wybaczyć jej, że leciała prywatnym odrzutowcem?
Kiedy widzę artykuły o tym, że ludzie na kongresy ekologiczne latają samolotami, że tylko Greta Thunberg przez dwa miesiące płynie statkiem i pół świata się z niej śmieje, to okazuje się, że my jako zwykli ludzie tak naprawdę niewiele możemy. Bogaci emitują wielokrotnie więcej dwutlenku węgla do atmosfery. Uważam, że edukacja i poszerzanie świadomości są ważne, ale nie sądzę, że w jakikolwiek sposób jesteśmy w stanie wpłynąć na wybory ludzi inaczej niż systemowo – za pomocą regulacji, podatków czy rekompensat.
Czy zwykli ludzie w ogóle powinni się tym przejmować? Może szukać podróży niekoniecznie dalekich?
Podróżowanie po Polsce jest w tym momencie bardzo drogie i nie jest to absolutnie zarzut – tak wygląda aktualnie rynek, który się jakoś wyregulował, a ludzie w branży turystycznej powinni przecież mieć z czego żyć. Zdarza się, że turyści jeżdżą w dalekie miejsca, bo często jest tam taniej. Wszystko w dzisiejszym świecie zachęca do tego, żebyśmy podróżowali. Żyjemy w zglobalizowanym świecie i wydaje mi się, że jest to naturalne, że chcemy się fizycznie przemieszczać. Nie wszystko dzieje się w sieci. Dzięki podróżom poznajemy inne kultury, uczymy się od siebie. Jest masa pozytywnych aspektów, nie tylko tych negatywnych.
Widać, że z dużym zrozumieniem podchodzisz do każdego zjawiska. Zastanawiam się, czy ciebie coś w ogóle denerwuje (śmiech). Czy jakieś zachowanie turystów lub twórców internetowych spotyka się z twoją zdecydowaną, negatywną reakcją?
Najczęściej nie. Nie mam poczucia, że mogę stanąć w miejscu, w którym mam prawo mówić ludziom co mają robić. Źle się czuję z tym, że to, że może mam wiedzę na jakiś temat – mam kogoś pouczać – chociaż pewnie i tak czasem to robię (śmiech).
Zrobiłam w przeszłości kilka filmów, które wynikały z tego, że mocno się wkurzyłam. Pamiętam, jak w trakcie pandemii w 2020 i 2021 roku, kiedy wszyscy latali na Zanzibar, regularnie oglądałam w mediach społecznościowych filmy, na których ludzie rozdają cukierki czy ubrania miejscowym i wydaje im się, że robią dobrze. Miałam ogromną niezgodę na to, bo jest to bardzo złe na wielu płaszczyznach. Nie tylko w kwestii ekonomicznej, ale to też postkolonialny obraz pokazujący, jak postrzegamy inne kultury.
Pomaganie nigdy nie jest w pełni altruistyczne i to też nie jest coś złego. Myślę, że to właśnie sprawia, że jesteśmy „zwierzęciem stadnym”, że odczuwamy satysfakcję pomagając innym. Ale trudno jest przyjąć krytykę swoich dobrych intencji. Chcemy pomagać po swojemu, nie być pouczani. Czyli „atakowani za dobro”.
Bardzo chciałam stworzyć film, który trochę zamknie ten „cukierkowy temat”, o który kłócą się ludzie w internecie. Chciałam przedstawić rzeczową argumentację. Nie zrobiłam tego filmu sama, bo znów – źle mi z pouczaniem ludzi. A to ewidentnie materiał, w którym stawiałam się w roli osoby, która „wie lepiej” (śmiech). Zaprosiłam do tego filmu jeszcze innych twórców internetowych, moich kolegów po fachu, którzy też podróżują i mają inne od moich doświadczenia.
Wkurza mnie też to, że bardzo łatwo się wyciąga wnioski w tych czasach. Rozumiem, że człowiek musi sobie jakieś rzeczy upraszczać, kiedy robią się zbyt skomplikowane. Nie jesteśmy w stanie znać się na wszystkim, zgłębić każdego tematu. W momencie, w którym po raz pięćdziesiąty słyszeliśmy o „zalewie migrantów”, pojechaliśmy do Bośni. Nie po to, żeby pokazać, że „migranci są dobrzy i trzeba ich wszystkich przyjąć”. Chcieliśmy wspólnie z Mateuszem tym filmem pokazać, że to jest bardziej skomplikowane – tylko tyle. Żeby ludzie, zanim sobie wyrobią jakieś zdanie, wzięli pod uwagę to, że są rzeczy, o których nie wiedzą, ludzie, których nie poznali i ich indywidualne historie, których nie są w stanie sobie wyobrazić.
I ten film spotkał się z niemałą burzą.
Ja mam bardzo dobre wspomnienia z jego publikacji. Pamiętam, jak wrzuciliśmy na YouTube trailer z tego filmu, w którym, aby zainteresować ludzi, odpowiadaliśmy na najpopularniejsze pytanie zadawane w związku z tym tematem w tamtym momencie: „Czemu migranci to najczęściej młodzi mężczyźni w sile wieku?”. Jest na to bardzo jasne wytłumaczenie i w tej krótkiej zapowiedzi dokładnie to wyjaśniliśmy. Pod tym trailerem znalazło się pełno bardzo nieprzyjemnych komentarzy, atakujących ludzi na filmie, atakujących nas – czemu myśmy to zrobili, czemu my w ogóle tykamy się tematów politycznych.
Kiedy opublikowaliśmy już cały materiał to zauważyłam, że mimo tego, że ludzie nie zawsze czuli się komfortowo z tym, co widzieli w filmie, potrafili wyrazić kulturalnie swoje zdanie, polemizować i dyskutować. Jeśli traktujemy innych jako partnerów do rozmowy, a nie kogoś, kogo chcemy nawrócić, to ludzie naprawdę chcą ze sobą dyskutować, bo czują, że ich zdanie też się liczy. Bardzo trudno to zrobić, bo trzeba czasem stłumić w sobie wiele emocji i pamiętać, że nie wszyscy mamy tą samą wiedzę, ten sam dostęp do informacji. Wszyscy mamy jakieś lęki i uprzedzenia.
Podczas mojego pobytu na Zanzibarze usłyszałam, że turyści wciąż przywożą cukierki, choć dla dzieciaków „lepsze byłyby długopisy”. Wydaje mi się, że tutaj żadna pomoc wręczona do ręki na ulicy nie będzie właściwa. Czy uważasz, że w ogóle powinniśmy w jakiś sposób pomagać, kiedy jesteśmy na wakacjach? Czy to nie jest próba tłamszenia poczucia winy, że mamy w życiu lepiej, niż osoby tam mieszkające? Jeżeli ktoś naprawdę ma taką potrzebę, że musi pomóc – to jak powinien to zrobić?
Nie kłócić się o złotówkę podczas zakupów, nawet jeśli wiesz, że miejscowy zapłaciłby taniej. To jest coś czego nie rozumiem – z jednej strony turyści chcą rozdawać cukierki, a z drugiej kłócą się ze sklepikarzem o drobne kwoty. Wydaje mi się, że największa pomoc jest wtedy, kiedy zostawimy na miejscu swoje pieniądze. Wyjdziemy czasem z tego hotelu, w którym mamy wszystko zapewnione i kupimy zupę od pani na targu. To jest taka pomoc, która nie jest de facto pomocą, a traktowaniem innych jak równych sobie. Pewnie nie będziemy mieć z tego satysfakcji, jaką mielibyśmy widząc uśmiech, gdy wręczamy komuś gotówkę. Pani naleje nam zupy i pójdzie do następnych klientów. To jest jednak najmądrzejszy sposób, bo nie widzę powodu, jak miałoby to komukolwiek zaszkodzić – a to robimy czasem, pomagając w sposób nieumiejętny, przyjeżdżając do zupełnie obcego miejsca, którego zasad nie znamy. Dobrym pomysłem jest wspieranie organizacji pozarządowych, które działają lokalnie na miejscu, w taki sposób, że jesteśmy w stanie zweryfikować co one tak naprawdę robią. Nie wystarczy wpompować pieniędzy w jakiś region, zostawić ludzi samym sobie i sprawdzić za 10 lat, że nic z tej pomocy nie wyszło.
Nie twierdzę, że to jest łatwe. Jeśli podejdzie do nas dziecko, które wygląda na głodne i nie ma butów, to ciężko komuś, kto pierwszy raz się z czymś takim spotyka, patrzeć na sytuację realnie. Być może nie ma butów, bo żyje w takim klimacie i tych butów wcale nie potrzebuje w tym momencie, na plaży. Jest brudne dlatego, że się bawi cały dzień na zewnątrz, ma skromną odzież, bo w tym kraju nie przywiązuje się ogromnej wagi do stylu ubierania dzieci, a rodzina jest liczna i dzieciaki noszą ubrania po starszym rodzeństwie. Jest to trudne, bo brzmi jakbyśmy musieli się zastanawiać pięćset razy, zanim zdecydujemy się na zwykły ludzki gest.
Pomaganie często pojawia się w mediach społecznościowych. Widzimy filmik z Afryki, na którym ktoś coś rozdaje dzieciom i buduje w sieci obraz białego zbawcy. To podtrzymuje obecne stereotypy. Ostatnio udostępniłaś na swoim profilu grafikę wygenerowaną przez sztuczną inteligencję. Nie napisałaś w poleceniu do AI, że ludzie na zdjęciu z Ghany mają być biedni i nieszczęśliwi, a taki obraz otrzymałaś. Czy podróże, które miały w jakiś sposób łamać stereotypy, czasami wręcz ich nie pogłębiają?
Ja nie tylko nie dałam AI odczuć, że ludzie na zdjęciu nie mają być przedstawieni jako chorzy i biedni. Kiedy zobaczyłam, co system generuje, pisałam, że oni mają być szczęśliwi i bogaci – a nawet to nie przyniosło skutków. AI tworzy swoje obrazy w oparciu o to, jakie obrazy tworzymy my.
Podróżuję od 10 lat i co roku przechodzę jakąś przemianę. Bardzo trudno jest wyjść z takiego poczucia, że ja jestem w swoim centrum wszechświata, a cały świat wokół mnie ma mi coś dostarczać. Wydaje mi się, że to nie jest tak, że jedna podróż poszerzy nam horyzont i sprawi, że teraz zobaczymy już tylko prawdę. Albo że ta jedna podróż sprawi, że utrwalimy w sobie stereotypy. Myślę, że uczymy się przez całe życie i nigdy nie będziemy tak w pełni w stanie osadzić się w innej kulturze. Są podróżnicy, którzy wyciągają jakieś lekcje ze swoich wyjazdów, ale z drugiej strony nie brakuje takich osób, które podróżują od lat, a w ich wypowiedziach nie brakuje rasizmu czy ksenofobii.
Wielu osobom wydaje się, że podróże to taki przyjemny temat – okazuje się, że można gadać o nich godzinami, a nie wspominać wcale o miłych rzeczach. Egzotyczne wyjazdy, do których tak lgniemy, mogą być męczące – i to jest ok. Czy czasami podczas swoich podróży czujesz się wykończona? Czy jakiś region szczególnie zmęczył cię psychicznie i fizycznie?
Kiedy ma się te dwadzieścia parę lat to jest taki etap w życiu, kiedy chcemy głównie doświadczać. Nieważne, czy jest to przyjemne czy nieprzyjemne, męczące czy nie. Ja też miałam taki etap, że im bardziej niewygodnie było, tym większa satysfakcja i przygoda. Jednak w momencie, w którym jesteś w podróży po raz pięćdziesiąty i jedziesz przez 10 godzin autobusem, który ledwo się porusza i nagle zatrzymuje się w polu, bo jest awaria silnika i naprawa potrwa kolejne 3 godziny, to możesz czuć się wykończony. Gdy w końcu dojeżdżasz i masz ochotę przespać cały następny dzień to niekoniecznie jest już przygoda, tylko duży dyskomfort.
Mam teraz taki moment i nie wiem, ile on potrwa, że czuję się zmęczona fizycznie. Na przykład tym, że podczas podróży dopadają mnie choroby, a jestem w kraju z ograniczonym dostępem do lekarza. Może być tak, że mi przejdzie, odpocznę i znowu będę chciała podróżować do takich miejsc, bo nadal ciągnie mnie w nieoczywiste rejony.
Praca, w której podróżujesz, diametralnie różni się od wakacji. Wiem, że pięknie to wygląda i sama do tej pory, kiedy ktoś wrzuca zdjęcie z ciekawego miejsca, zastanawiam się, czemu ja nie przeżywam takich świetnych rzeczy. Sama publikując podobne zdjęcia ze swojej perspektywy, nie zdaję sobie sprawy, że mój odbiorca nie zobaczy mojego zmęczenia, nie zobaczy, że coś mi nie wyszło. To jest psychicznie i fizycznie bardzo angażujące i nie mam z tym problemu, bo wybrałam to i dalej to robię.
Jeśli ktoś tego nie przeżył i nie poczuł, to tego nie zrozumie. Wbrew pozorom brakuje mi czasami tej empatii, kiedy ktoś widzi coś kompletnie inaczej niż ja. To ja lecę sobie do Ghany na miesiąc, a inna osoba czeka całe lata na podróż, którą sobie wymarzyła w dzieciństwie. Staram się nie narzekać i są ludzie, z którymi w ogóle nie rozmawiam o tym, że w jakiejś podróży było mi ciężko. Mamy zupełnie inne doświadczenia, potrzeby i inaczej żyjemy. Ja być może nie jestem w stanie zrozumieć (chociaż pracowałam w biurze wiele lat) kiedy ktoś narzeka na swojego szefa, a nadal tkwi w tej pracy. Myślę, że ja na miejscu takiej osoby trzasnęłabym drzwiami i zwolniła się tego samego dnia. Mocno upraszczam i nie widzę, że ten człowiek też może mieć sto tysięcy powodów, dla których to znosi.
Chcę zrobić sobie przerwę od Afryki. Chciałabym pojechać w jakieś miejsce, w którym zrzucę z siebie obowiązek ogarniania podstawowych rzeczy takich jak to, czy mam zapas wody na następne parę dni. Wydaje mi się, że wiek też robi swoje. Im jestem starsza, tym – kiedyś sądziłam, że nigdy tego nie powiem – lubię wygodę, coraz bardziej. Doceniam to, że mam ciepłą wodę w kranie.
Kiedy mówisz o przerzuceniu się na inne kierunki – jakie miejsca masz na myśli?
Chciałabym pojechać do jakiegoś kraju tak po prostu – ostatnie lata rozpatrywałam kierunki pod kątem tego, czy one są interesujące filmowo i jest to mocno ograniczające. Teraz najbardziej chciałabym pojechać na road trip z przyjaciółką. Nieważne, czy to będzie Hiszpania, czy na przykład szarpniemy się i polecimy do Stanów, w których nigdy nie byłam i których się boję zdecydowanie bardziej niż krajów afrykańskich (śmiech).
Czytaj też:
Para Polaków wyruszyła w podróż bez biletu powrotnego. Jeździli 30 dni motocyklem po dzikim LaosieCzytaj też:
Polka zbudowała dom w tanzańskiej wiosce. „Ruszyłam w podróż z Masajem, którego znałam zaledwie kilka dni”