Ostatni koncert w roku. Sala u Kinala pęka w szwach. Michael Winker łamaną polszczyzną wita muzyków i publiczność.
– Bardzo się cieszę, że możemy tu dzisiaj grać… – mówi i na chwilę się zacina. Brakuje mu słowa.
– Razem! Wspólnie! – publiczność natychmiast podpowiada.
– Tak! – uśmiecha się Michael, chociaż nikt tak tu o nim nie mówi. Dla miejscowych jest Michałem albo jeszcze bardziej swojsko: Miśkiem.
– Sala u Kinala to zjawisko, które oddziałuje kulturowo na całą okolicę, bo „Kinalczycy” rozpoznają się tak, jak kiedyś na przykład odbiorcy radiowej Trójki, czyli trójkowicze. Ta sala jest schronieniem przed brzydotą tego świata – mówi Ryszard Matecki, mieszkaniec sąsiedniej Zatoni Dolnej, rysownik i regionalista.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.