Polka od 1,5 roku mieszka na Karaibach. „Oni zawsze mają czas, do tego nie potrafię przywyknąć”

Polka od 1,5 roku mieszka na Karaibach. „Oni zawsze mają czas, do tego nie potrafię przywyknąć”

Dodano: 
Polka na Karaibach
Polka na Karaibach Źródło:Archiwum prywatne / Agnieszka Świętek
Wyspy Karaibskie kojarzą się z luksusem, egzotyką, turkusową wodą i cudownymi plażami. Okazuje się, że nie dla wszystkich są tylko wakacyjnym rajem, gdyż czasem stają się codziennością. Na życie w nietypowym dla nas klimacie zdecydowała się Agnieszka. Dziś pokazuje swój świat m.in. na blogu i Instagramie. Specjalnie dla Wprost.pl opowiada o zaletach i wadach mieszkania w takim miejscu.

Nasza bohaterka od ponad półtora roku zamieszkuje jedną z wysp należących do Karaibów – Sint Marteen. Miejsce jest o tyle ciekawe, że pomimo swojego niewielkiego terytorium, podzielone jest na dwie części – północną, czyli francuską oraz południową holenderską. Stąd też posiada dwie różne nazwy dla każdej z nich – Sint Maarten dla części południowej, a Saint Martin dla północnej. Pierwsza ze wspomnianych zajmuje około 34 km, zaś druga 53,2 km. – Granica jest bardzo umowna, bo tam postawiony jest tylko jeden znak, który oznacza, że jesteśmy witani obszarze konkretnego terytorium – zdradza Agnieszka.

Turystka trochę zwiedziła, zanim znalazła idealny rejon dla siebie. Jednak ostatecznie postawiła na francuską część, gdzie obecnie żyje i mieszka w pojedynkę. Choć życie na Karaibach wygląda na bajkowe, nie zawsze takie jest. Okazuje się, że w tym wypadku wcale nie było to zauroczenie od pierwszego wejrzenia.

Paulina Kopeć, Wprost.pl: Skąd pomysł na przeprowadzkę na Karaiby?

Agnieszka Niebylska: Cała przygoda zaczęła się jeszcze w czasie pandemii. Niespodziewanie kupiłam bilet na Arubę, zupełnie inną wyspę znajdującą się na Morzu Karaibskim. Spędziłam tam wtedy dwa miesiące i była to moja pierwsza styczność z Karaibami. To absolutnie nie była miłość od pierwszego wejrzenia i pytałam siebie: „Matko, co ja tutaj robię?!”. Dopiero po czasie coś mnie przekonało do tego miejsca i zaczął mi się podobać tamtejszy klimat. Po pierwszym pobycie dość szybko wróciłam do Polski.

Co cię odstraszyło za pierwszym razem?

To była moja pierwsza styczność z bardzo charakterystycznym luzem. Ludzie żyją tam wyjątkowo powoli, są mili, uśmiechają się do nieznajomych i oferują pomoc. To było wszystko dziwne i nowe. Na początku ta otwartość była dla mnie denerwująca – gdy wchodzę do sklepu, a tam sprzedawca pyta, co u mnie. Ten klimat początkowo nie był dla mnie.

Na tym się nie skończyło. Zdecydowałaś, że wrócisz w te rejony...

Tak. Później jeszcze przez chwilę przebywałam w Szwajcarii, ale już wtedy czułam, że jednak brakuje mi karaibskiego klimatu, tego ciepła ludzi i luzu. Po powrocie kupiłam bilety w kolejne miejsca na Karaibach – na Bonaire i Curaçao. To był krótki wypad na dwa tygodnie. Wtedy zaczęłam myśleć o dłuższym wyjeździe i przeprowadzce. Najpierw zastanawiałam się, jak podjąć pracę i czy to w ogóle możliwe. Później dotarło do mnie, że to dobry pomysł.

I podjęłaś kroki, by go zrealizować.

Najpierw wyjechałam na jakiś czas do Holandii do pracy, by zarobić trochę pieniędzy na początek, a później już w Polsce zaczęłam się rozglądać i myśleć o tym, którą wyspę wybrać, bo wybór był duży. Pod uwagę brałam głównie francuskie wyspy, gdzie nie trzeba mieć żadnych specjalnych dokumentów czy pozwoleń, by podjąć pracę. Holenderskie rejony mają to do siebie, że trzeba tam udowadniać, że żaden z lokalnych mieszkańców nie może wykonywać tam tej pracy co my. To bardzo trudne do zrobienia i kosztuje krocie.

Na początku wybrałam Gwadelupę. Zaczęłam od specjalnego programu Workaway, w ramach którego za 4 godziny pracy dziennie na rzecz rodziny goszczącej dostaje się zakwaterowanie i wyżywienie. Spędziłam tam miesiąc, pomagając w ogrodzie, zwiedzając i szukając pracy. Okazało się, ludzie, niekoniecznie chcą mnie tam zatrudnić i chcieli mówić tylko w języku francuskim. Tu pojawił się problem, bo ja władałam głównie angielskim.

Wtedy zajęłam się realizacją planu B, czyli wybraniem innej wyspy, Saint Martin. Na miejscu jest bardzo dużo Amerykanów, a wyspa, pomimo że jest w dużej części francuska, pełna jest ludzi mówiących po angielsku. Było już zupełnie inaczej niż w poprzednim miejscu. Pracę udało mi się zorganizować, jeszcze zanim tam doleciałam. Wszystko potoczyło się płynnie.

Nie było ci szkoda tego, co zostawiłaś w Polsce?

Będąc w Polsce, pracowałam w kancelarii notarialnej radcy prawnego i prowadziłam swojego bloga o podróżach. Później założyłam sklep internetowy z filtrami do zdjęć. Miałam dużo zajęć i było one nieco inne niż te, które początkowo musiałam wykonywać na wyspie. Gdy moje osobiste projekty rozrosły się do takiego poziomu, że miałam z tego jakieś pieniądze, robiłam to dalej. Będąc na wyspie, też chciałam szukać czegoś podobnego, czym zajmowałam się w Polsce, związanego z fotografią, filmem i mediami. Wyjeżdzając, zostawiłam oczywiście rodzinę i bliskich. To nie było łatwe, ale chciałam spróbować czegoś nowego.

Czym zajmujesz się dziś i jak pracuje się na Karaibach?

Dzięki doświadczeniu i temu, że miałam styczność z robieniem zdjęć już od wczesnych nastoletnich lat, potrafiłam oferować swoje usługi w tym zakresie i było mi łatwiej. Początkowo pracowałam dla organizatora wycieczek, które odbywały po na wyspie za pomocą specjalnych czerwonych piętrowych busików. Dorabiałam też, pracując w restauracjach, będąc tam lokalnym fotografem. Dziś pracuje w swoim zawodzie i żeby wykonywać obowiązki, nie zawsze muszę przebywać na miejscu. Wszystko związane jest raczej z tworzeniem treści na social media, filmami i fotografią, współpracuję z różnymi klientami. To często wiąże się z jeżdżeniem po wyspie. Ciągle zaskakują mnie nowe możliwości zawodowe, dostaję m.in. propozycje nagrywania ślubów czy współprac z hotelami, to nie pozwala się nudzić.

Z tego co mówisz, rzuciłaś się na głęboką wodę, ale trafiłaś bardzo dobrze. Opowiedz o tym, jak toczy się życie na Saint Martin.

Gdy ktoś pyta mnie, jak się tu żyje, to pierwsza odpowiedź zawsze brzmi – powoli. My na to mówimy island vibes, bo każdy ma czas na wszystko. Ludzie ciągle i wszędzie się spóźniają, nigdy się nie spieszą. Jest to bardzo zauważalne i mocno charakterystyczne. Przypuśćmy kierowcy, jadąc samochodem, potrafią zatrzymać się nagle na środku drogi, bo zobaczyli znajomego na chodniku i muszą z nim pogadać, nie przejmują się resztą otoczenia.

Bardzo popularne jest też siedzenie w barach już od dziewiątej rano i picie piwa tak wcześnie. Myślę, że u nas nie byłoby to raczej normalne czy mile widziane. Widzę, że robi tak bardzo dużo osób i to dla nich standard. Przed pracą często chodzi się na plaże i korzysta z tych możliwości, które daje wyspa.

I to się przekłada na kulturę pracy?

To wszystko zależy. Niektórzy nie pracują dużo, bo wcale nie muszą, jeśli zarabiają wystarczająco. Są też jednak tacy przyjezdni, którzy zjawiają się tam tylko po to, by zarobić, więc jak najwięcej godzin spędzają nad swoimi obowiązkami.

Zajęcia opierają się głównie na turystyce. Zwykle wszyscy pracują albo w gastronomii, albo w hotelarstwie. Takich miejsc jest naprawdę sporo i na Saint Martin łatwo o pracę. W dobrych restauracjach można zarobić nawet od 3 do 4 tys. dolarów miesięcznie, a są też takie, które oferują zaledwie 2 tys. Istnieje też takie podejście, że praca jest pracą, a jeśli chcemy spędzić ze sobą czas po niej, to możemy to zrobić tez problemu.

Koszty życia są wysokie?

Tak, a najbardziej gdy mieszka się w pojedynkę. Ja płacę 1000 dolarów za samo małe mieszkanie dla jednej osoby, ale są to naprawdę dobre warunki. Wszystko znajduje się blisko plaży Maho i lotniska. Często z okna mam widok na samoloty. W ramach tej ceny mogę korzystać też z basenu i siłowni, więc to jest bardzo fajne. Wynajem samochodu to może kosztować około 400 dolarów na miesiąc, same zakupy to kwestia około 250 dolarów. Ja wydaje mniej, bo dzięki pracy na zlecenie restauracji, mogę korzystać z ich posiłków i nie muszę się tym martwić. Szczerze mówiąc, wiem, że w Polsce też dziś tanio nie jest, a ceny kawalerek powalają, więc sama nie wiem, gdzie finansowo żyje się lepiej.

Samolot tuż na głową

Wróćmy jeszcze do wyspy. Jest naprawdę niewielka, w końcu całość łącznie to około 88 km2. Wiem, że gdy chciałaś rozpocząć życie na Karaibach, szukałaś czegoś mało zaludnionego. Czy rzeczywiście to znalazłaś?

Wyspa nie jest duża, ale na moje oko bardzo zaludniona. Na tak małym terytorium znajduje się około 100 tys. ludzi. Jest to zauważalne szczególnie wtedy, gdy wszyscy wyjeżdżają na drogę i korki są takie, że na tak małej wyspie nagle stoisz po dwie czy trzy godziny, by gdzieś przejechać. Tam są też mosty zwodzone stworzone dla łódek, to często może utrudniać komunikację samochodów, trzeba czekać na swoją kolej, by ruszyć dalej.

Szukałam mniej zatłoczonego miejsca, które byłoby bardziej z boku. Udało mi się, bo mieszkam blisko plaż, które są jednymi z najładniejszych, jest dużo natury. Wystarczy pójść pięć minut na spacer i już jestem na polu golfowym, gdzie ludzie często wychodzą odpocząć. Potrzebowałam być z dala od betonu, a blisko zieleni, piachu, wody, takiego miejsca chciałam i znalazłam.

Przebywasz tam już prawie dwa lata. Czy te piękne widoki już ci się opatrzyły?

Cały czas to wszystko doceniam, natomiast zauważyłam, że nie mam już takiego parcia, by wychodzić nad wodę i plażę. Przez pierwszy rok potrafiłam być tam codziennie, a teraz jest mi to obojętne. Mniej mi się chce. Czasem przez dwa miesiące nawet nie zaglądałam w te miejsca.

Ciągle doceniam przede wszystkim to, że jest ciepło, jest świetny klimat. Większość wyspy już widziałam, więc teraz mniej z tego korzystam. Jeśli gdzieś nie dotarłam, to dlatego, że nie zależało mi na tym aż tak bardzo. Większość z tego, co chciałam, zostało przeze mnie odkryte.

Widok na plażę

Co na wyspie najbardziej przypadło ci do gustu? Co warte jest uwagi?

Na mnie największe wrażenie wciąż robią plaże, które są przepiękne. Szczególnej uwagi wymagają dwie, czyli Mullet Beach i Cupecoy Beach. Ta druga jest wyjątkowa, a mało kto o niej wie. By się tam dostać, trzeba przejść przez skały. Jest ukryte wejście i niełatwo je znaleźć, omija się m.in. zagrodzony teren, ale mimo problematycznego dojścia, warto się tam zjawić. Wszystko otoczone jest klifami i to jest jedyna taka plaża tam. Polecam ją każdemu.

Wrażenie robią też stolice obu części wyspy. Dla francuskiej jest to Marigot, a dla holenderskiej Philipsburg. Znajdziemy tam największe ilości sklepów, a wszystko jest ułożone pod turystów ze statków wycieczkowych. Szczególna jest też miejscowość Grand-Case oraz północ wyspy z zatoką Anse Marcel – tam można iść ścieżkami, gdzie nie ma żywej duszy, jest las, plaża, kamienie i szałasy, by można było odpocząć w cieniu. Nie znajdziemy leżaków, ani tłumów. Fajne jest to, że łatwo znaleźć miejsce ciche i puste.

Dość popularna jest plaża Orient Beach, tam zobaczysz wyjątkowo duże fale idące od oceanu. To idealne miejsce na uprawianie sportów wodnych. Dodatkowo można ujrzeć najpiękniejsze typowo karaibskie kolorowe domki – wolnostojące, z ogródkiem, zadbane, z trawą i kwiatami – są wyjątkowo inne, ładne i wcale niezniszczone – to ciekawe, bo niestety wiele domów nie wygląda tam tak dobrze. Owszem w stolicy też zobaczymy podobne, ale to już nie to samo. Fajne jest to, że można sobie popłynąć łódką na inne wyspy i to nie jest drogie.

Poza tym miejscową atrakcją są tyrolki, zjedziemy tu na jednych z największych na Karaibach. Atrakcja pozwala podziwiać widoki i daje wyjątkowe wrażenia. Ja tego próbowałam na samym początku mojego pobytu na wyspie i byłam pod ogromnym wrażeniem. Ale to oczywiście coś dla fanów ekstremalnej rozrywki!

instagram

Istotną częścią życia w każdym miejscu są ludzie. Jak wyglądają twoje relacje z nimi? Spotykasz tu też Polaków?

Mam styczność z ludzmi zarówno w pracy, jak i poza nią. To są bardzo miłe otwarte osoby i bardzo dobrze mi się z nimi dogaduje. Lecąc tam, nie znałam nikogo, a na miejscu okazało się, że bardzo łatwo kogoś poznać. Mam tam swoją grupę około piętnastu Polaków, których spotkałam. Tworzymy grupę facebookową i często umawiamy się, by spędzić wspólnie czas. To było totalne zaskoczenie, wcale tego się nie spodziewałam. Na wyspę ciągle przylatują też nowe osoby, ale nie wszyscy zostają na dłużej. Samo podejście do kontaktów jest bardzo swobodne.

Przez samych lokalsów od początku byłam odbierana pozytywnie, było łatwo i bezproblemowo. Wszyscy są uczynni, służą pomocą, nie doświadczyłam przykrych sytuacji.

Zauważasz jakieś różnice między życiem tam, a tym w Polsce?

Dla mnie to głównie to island vibes. Jest czymś, do czego nie potrafię przywyknąć, bo moje życie zawsze toczyło się szybko i na wariackich papierach. Na Karaibach musiałam trochę zwolnić. Wkurza mnie to do dzisiaj, ten powolny rytm i ciągle nie mogę się do tego przyzwyczaić. Denerwuje mnie, że muszę czekać na kogoś, kto się ze mną umawia na daną godzinę, a później spóźnia się ponad godzinę. Na wyspie jest to normalne. To jest bardzo męczące.

Inna rzecz dotyczy zaczepiania, które na Saint Martin przez lokalsów jest zupełnie akceptowalne. Robią to głównie Francuzi, oni ciągle cię wołają, gwiżdżą, ale to jest ich kultura i oni nie zostali inaczej nauczeni. Takie zachowanie względem kobiet jest dla mnie bardzo irytujące, a dla wielu tamtejszych dziewczyn to komplement.

Teraz chwilowo jesteś w Polsce. Mówiłaś, że wrzesień i październik są dla ciebie wakacjami od wyspy, bo jest tam wtedy mniej bezpiecznie przez sezon huraganowy. Czy to jedyna rzecz, przez którą czujesz się tam zagrożona?

W sezonie huraganowym większość osób zamyka się w domach i mało się wychodzi. Przestają działać też restauracje. Wole tego uniknąć, a że mam gdzie uciec, to z tego korzystam. Aktualnie nadal pracuję, tylko zdalnie. To idealny czas na spotkanie z rodziną i polskim jedzeniem. Bardzo za tym tęsknię.

Rozumiem, że lokalna kuchnia nie przypadła ci do gustu

Te ich francuskie dania nie są złe, ale to zupełnie inna jakość. By znaleźć dobre produkty, trzeba się bardzo wysilić. W Polsce jest zupełnie inaczej. Na wyspach spotkamy ciekawe przysmaki np. zupę z iguany, popularne są też przekąski z grilla np. żeberka, kurczaki, a do tego podaje się ryż z fasolką. Nie jest to nic szczególnego, ale może być smaczne. Mimo wszystko zawsze wiem, że wolałabym dostać coś polskiego. To, co na wyspie zapadło mi w pamięć, to pizza truflowa, której nigdy wcześniej nie spotkałam, byłam zaskoczona i zapamiętałam to jako wyjątkowy smak.

instagram

Wróćmy jeszcze do niebezpieczeństw. Czy będąc na Saint Martin, trzeba uważać na coś poza huraganami?

Na pewno tak. Często zdarzają się kradzieże. Turystom znikają samochody w biały dzień nawet spod restauracji. Nikt na to nie reaguje, nawet policja, bo jak twierdzi – za mało zarabia. Nikt nie chce narażać swojego życia, dlatego służby nie walczą z przestępcami. Zdarzają się napaści w środku nocy, nawet z bronią i mogą ci zabrać wszystko, co masz. W niektórych miejscach i dzielnicach dochodzi do strzelanin. Tam najlepiej nie zaglądać ani za dnia, ani nocą. Trzeba wiedzieć, gdzie się poruszać. Ja tego nie doświadczyłam, ale dużo słyszałam i też nie wychodzę sama, gdy nie muszę. Nie wybieram podejrzanych miejsc. Gdy tylko mogę, staram się ostrzegać ludzi.

Planujesz dalszą przyszłość z Karaibami?

To dla mnie wszystko piękna, długa przygoda, ale od początku zakładałam, że nie będzie trwać wiecznie. Pomimo że mieszkam tam już praktycznie dwa lata, to wiem, że zostanę jeszcze pewnie około roku. Po czasie czuję, że wyspa zaczyna być dla mnie za mała. Nie chciałabym utknąć w jednym punkcie. Istotne jest, że wydostanie się stąd gdziekolwiek jest dość drogie, sam lot do i z Polski to cena nawet około 4 tys. zł.

Dziś wiem, że podczas pobytu na Saint Martin zaczyna brakować mi zmian. Siedzenie na jednej wyspie bywa męczące. Na szczęście mam możliwość zaglądania także na te sąsiednie i często z tego korzystam. Dziś mam wrażenie, że na Saint Martin wszyscy się znają. Ja zaczynam rozpoznawać ludzi, a oni mnie, przestaję być anonimowa.

Teraz wiem, że wolałabym być bardziej ukryta w tłumie. Przyszłościowo myślę o Dubaju. Nie wiem jeszcze, co wybiorę, za jakiś czas na pewno będę chciała odpocząć od wysp.

Czytaj też:
Polka w Korei: Popijawa z szefem jest przymusowa. Idziesz i pijesz, a potem pijany wracasz do biura
Czytaj też:
Podróżowali po Stanach śladem filmów. Mają za sobą około 30 tys. kilometrów i wciąż chcą więcej

Źródło: WPROST.pl