Ulubiony kraj Polaków ma dość turystów. „Moje miasto to nie park rozrywki”

Ulubiony kraj Polaków ma dość turystów. „Moje miasto to nie park rozrywki”

Dodano: 
Protest na Teneryfie przeciwko masowej turystyce
Protest na Teneryfie przeciwko masowej turystyce Źródło: PAP / Alberto Valverde
Mieszkańcy hiszpańskich miast coraz częściej wychodzą na ulice, aby zaprotestować przeciwko napływowi turystów. Chociaż zapewniają, że „nie zobaczymy tutaj drastycznych scen znanych z Francji”, to atmosfera staje się bardzo napięta.

Globalna pandemia sprawiła, że świat na chwilę się zatrzymał. Wieszczono, że gdy koronawirus ustąpi, czeka nas ogromna rewolucja w podróżowaniu a turystyka będzie znacznie bardziej zrównoważona. Dość szybko okazało się, że przewidywania te nie miały wiele wspólnego z rzeczywistością. Popularne regiony przeżywają bowiem rekordowe oblężenie.

Wydawać by się mogło, że ma to sporo plusów, szczególnie, że turystyka jest niezwykle ważnym sektorem gospodarczym dla wielu krajów. Jak się jednak okazuje, są grupy, którym masowy napływ podróżnych zaczyna mocno przeszkadzać i coraz głośniej dają temu wyraz.

Więcej turystów niż mieszkańców

Hiszpania jest jednym z najchętniej odwiedzanych krajów przez turystów z całego świata. W pierwszym półroczu 2024 roku na Półwysep Iberyjski dotarło blisko 42,5 mln podróżnych, co według Narodowego Instytutu Statystycznego oznacza wzrost o ponad 13 proc. w porównaniu do analogicznego okresu w 2023 roku.

Dysproporcję widać gołym okiem. Wyspy Kanaryjskie, które na stałe zamieszkuje około 2,2 mln mieszkańców, w zeszłym roku odwiedziło ponad 16 mln turystów. Zaledwie 2 mln turystów mniej wybrało za cel swojej podróży Baleary. W tej grupie znalazło się aż 4,6 mln Niemców oraz 3,4 mln Brytyjczyków, a także mnóstwo Polaków.

Hiszpanie mają dość. Protesty przeciwko masowej turystyce

Jednocześnie na ulicach hiszpańskich miast coraz częściej organizowane są protesty przeciwko tzw. overtourismowi (pol. nadmiernej turystyce). O krok dalej poszła organizacja Canarias Se Agota, której członkowie prowadzili strajk głodowy, aby zwrócić uwagę lokalnych władz na swoje postulaty.

Uczestnicy manifestacji narzekają na ogromne problemy mieszkaniowe i wzrost cen w sklepach wynikające z ogromnego zainteresowania ich krajem. Wspominają także m.in. o niszczeniu środowiska oraz skandalicznym zachowaniu części turystów. Te same skargi pojawiają się wszędzie – od Wysp Kanaryjskich, przez Baleary po Sewillę, Barcelonę oraz Malagę.

Napływ turystów wiąże się z ogromnymi korzyściami dla hiszpańskiego budżetu – zagraniczni przybysze zostawili już ponad 43,2 mld euro, a więc o 21,8 proc. więcej niż przed rokiem.

To jednak nie przekonuje protestujących. Pere Joan Fermenia reprezentujący platformę „Menys turisme, menys vida” tłumaczy, że chociaż spora część mieszkańców żyje z turystyki, to z powodu braku redystrybucji bogactwa, tak naprawdę wcale się nie bogacą.

– Przeciętny Hiszpan nie ma żadnych korzyści z masowej turystyki, bo cała kasa płynie do platform internetowych albo właścicieli wielkich hoteli – podkreśla.

Airbnb kontra lokalni mieszkańcy

Protestujący najczęściej podnoszą kwestię problemów z mieszkaniami. Ogromny wzrost popularności serwisów takich jak Airbnb sprawił, że wynajem krótkoterminowy stał się bardzo opłacalny. Przy okazji spowodował ogromny wzrost cen, bo właścicielom bardziej opłaca się przeznaczyć lokale dla turystów niż mieszkańców.

– Nas po prostu nie stać na mieszkanie w centrum Barcelony. Musieliśmy wyprowadzić się na obrzeża, mimo tego, że dojazd do pracy zajmuje nam teraz blisko godzinę – skarżą się 32-latkowie Juan Martin Lopez i Ana Valesco. – Jak tak dalej pójdzie, to centrum będzie całkowicie wymarłe, a my, rodowici mieszkańcy zostaniemy całkowicie wypchnięci – dodaje kobieta podkreślając, że napływ turystów doprowadził też do tego, że ceny w sklepach poszybowały w górę. – A nasze płace stoją w miejscu – zaznacza.

„Moja dzielnica to nie park rozrywki”

Problem stanowi także niszczenie środowiska naturalnego. Grupa Asociación Tinerfeña de Amigos de la Naturaleza zwróciła m.in. uwagę na fakt, że infrastruktura turystyczna, taka jak pola golfowe czy baseny, zużywa ogromne ilości wody, której z powodu suszy wywołanej zmianami klimatycznymi i tak jest coraz mniej. To z kolei przekłada się na problemy rolników, którym coraz trudniej będzie nawadniać pola.

instagram

Niektórzy uważają także, że napływ turystów niszczy lokalne społeczności. – Moja dzielnica, moje miasto to nie jest park rozrywki. Kiedyś w okolicy było mnóstwo lokalnych barów, wszyscy się znali, spotykaliśmy się prawie codziennie. Teraz królują bezimienne sieciówki, do których nawet nie chce mi się zaglądać – mówi 72-letni Jose Antonio z barcelońskiej dzielnicy Eixample, która słynie z licznych hoteli i apartamentów na wynajem.

Goście są sami sobie winni?

Mari Carmen Pelegrina z Malagi zwraca również uwagę na hałas, który generują turyści. – Jest to szczególnie uciążliwe pod koniec tygodnia lub w przypadku wieczorów panieńskich bądź kawalerskich. Przyjezdni organizują imprezy w mieszkaniach nie biorąc pod uwagę tego, że obok są ludzie, którzy muszą rano wstać do pracy albo mają małe dzieci i chcą odpocząć. Do tego wytwarzają ogromne ilości śmieci, niekiedy też niszczą klatki i najbliższą okolicę – dodaje.

Peter DeBrine z projektu UNESCO ds. zrównoważonej turystyki również ocenia, że oliwy do ognia dolewa zachowanie samych turystów. – Tu nie chodzi tylko o liczbę przyjezdnych, ale także ich zachowanie. Hiszpanie od lat skarżą się na to, że turyści nadużywają alkoholu, śmiecą, wywołują bójki na ulicach. Do tego niektórzy w pogoni za idealnym selfie niszczą środowisko naturalne. Jeśli urzędnicy nie zajmą się szybko problemem, protesty rozleją się na kolejne miasta i będzie ich coraz więcej – ostrzega dodając, że „frustracja mieszkańców zupełnie go nie nie dziwi”.

– Postawmy się w sytuacji osób, które mają problem ze znalezieniem mieszkania, bo wszystkie lokale nagle idą na wynajem krótkoterminowy. Nic dziwnego, że protestują przeciwko takiej sytuacji – komentuje.

Odwołane rezerwacje. „Czy będzie bezpiecznie?”

Doniesienia o protestach, które odbyły się m.in. w Barcelonie, Maladze czy na Balearach wywołały niepokój wśród części turystów. Falę oburzenia wywołały napisy w języku niemieckim, które pojawiły się na kilku budynkach w Palmie. Hasło „Tourismus macht frei” odczytano jako aluzję do nazistowskiego „Arbeit macht frei”, które umieszczano nad bramami do obozów koncentracyjnych.

Brytyjskie bulwarówki podgrzewały emocje publikując teksty z groźnie brzmiącymi nagłówkami sugerującymi, że „Hiszpania wypowiada wojnę turystom”. W efekcie pracownicy obiektów turystycznych szczególnie na Majorce czy Ibizie zalała fala telefonów od osób, które dopytywały, „czy na wakacjach na pewno będą bezpieczne”.

Niektórzy podróżni do tego stopnia wystraszyli się protestów, że zrezygnowali z wakacji. Z informacji firmy AirDNA, która bada rynek turystycznych wynajmów wynika, że w lipcu liczba rezerwacji w Palma de Mallorca spadła o 8 proc. w skali roku. W tym czasie wzrosła jednak liczba rezerwacji w innych hiszpańskich regionach.

Zdecydowanie spokojniej do akcji podeszli Niemcy, których w Hiszpanii jest mnóstwo. 11 sierpnia na popularnej plaży Balneari 6 na Majorce, nazywanej przez naszych sąsiadów Ballermann, pojawili się protestujący z transparentami: „Majorka nie jest 17. landem”. W odpowiedzi część turystów z Niemiec zaczęła w ramach kontrdemonstracji puszczać z telefonów niemieckie hity.

„W Hiszpanii nie zobaczymy scen z Francji”

Tymczasem protestujący na każdym kroku podkreślają, że ich manifestacje są pokojowe i nie są wymierzone w turystów, tylko działania władz. Zapewniają, że wobec turystów nie będzie żadnych oznak agresji czy niechęci, bądź wrogości. Do tej pory jedyny gest przeciwko turystom to spryskanie siedzących w kawiarnianych ogródkach wodą z zabawkowych pistoletów.

– Nikomu nic nie grozi. Na ulicach Hiszpanii nie zobaczymy obrazków znanych z Francji, gdzie demolowane i podpalane są całe miasta. Hasła „turyści do domu” to tylko hasła, żadnych aktów przemocy na pewno nie będzie – zapewnia Franco Atacama, który jest zaangażowany w protesty na Balearach. Dodaje, że manifestanci nie obwiniają turystów, tylko rząd za brak długofalowej strategii jak radzić sobie z tzw. overtourismem.

Minister łapie się za głowę: Sprzeciw to nieodpowiedzialność

Jednocześnie nie brak głosów, że protestujący to tylko nieznaczna garstka. Te płyną jednak nie od mieszkańców zmęczonych zgiełkiem, ale przedsiębiorców i polityków. Wiceszef organizacji Asociacion de Profesionales de Viviendas y Apartamentos Turísticos de Andalucia (zrzeszającej wynajmujących lokale i mieszkania dla turystów w Andaluzji – red.). przyznał, że „nie rozumie, jak można protestować przeciwko czemuś, co przynosi miastu ogromne zyski”.

– To jest co najmniej nieodpowiedzialne. Turystyka przynosi miastu ogromne zyski, z których potem finansowane są m.in. usługi publiczne. Dobrze, że ci którzy wychodzą na ulice, to tylko hałaśliwa mniejszość – stwierdził Juan Cubo.

W podobnym tonie wypowiedział się Jordi Hereu, minister przemysłu i turystyki. Polityk ocenił protesty przeciwko masowej turystyce mianem „nagannych”. O krok dalej poszedł Jorge Marichal. Szeg CEHAT (Hiszpański Związek Hoteli i Kwater Turystycznych) uznał, że „demonstranci są mało inteligentni i nie szanują tego, jak wiele dla hiszpańskiej gospodarki znaczą przyjezdni”.

Masowa turystyka na Balearach. Jak rozwiązać problem?

Co więc robić, aby wilk był syty i owca cała? Najważniejszy postulat dotyczy przede wszystkim natychmiastowego zakończenia wynajmu krótkoterminowego za pośrednictwem serwisów typu Airbnb, tak aby przestał on być opłacalny. Pomysł zyskał już zielone światło.

Burmistrz Barcelony Jaume Collboni zapowiedział, że do 2028 roku miasto nie będzie już wydawać pozwoleń. Blisko 10 tys. mieszkań, które można obecnie znaleźć w popularnych serwisach ma zostać wystawionych na rynek i trafić do normalnego wynajmu. Wstrzymanie wydawania zezwoleń ogłosiła także burmistrz Walencji María José Catalá.

Organizacje, które odpowiadają za protesty proponują także znaczące podniesienie opłat klimatycznych lub wręcz wprowadzenie dodatkowych opłat za wjazd do miasta. W ten sposób pozyskane środki miałyby zostać przeznaczone na ochronę zabytków kulturalnych lub środowiska naturalnego.

Takie opłaty już obowiązują. Przykładowo w Barcelonie należy zapłacić 3,25 euro lub 4 euro, jeśli przyjeżdżamy do miasta na mniej niż 12 godzin. Ta wyższa opłata to reakcja na ruch turystyczny z tzw. wielkich wycieczkowców. Od października opłaty te zostaną podniesione. Podatek miejski w wysokości od 1 do 4 euro za noc pobierają również władze Balearów.

Aktywiści zaproponowali też, aby lokalne władze na Wyspach Kanaryjskich wprowadziły limity osób, które każdego roku mogą odwiedzać wyspy. Ten pomysł wywołał falę oburzenia wśród branży hotelarsko-gastronomicznej, dla której takie obostrzenia oznaczałyby ogromne straty. Po fali negatywnych komentarzy zasugerowano, żeby ograniczenia dotyczyły tylko niektórych miesięcy, aby w ten sposób rozłożyć ruch turystyczny na cały rok.

Na razie nie wiadomo, czy te rozwiązania zyskają akceptację lokalnych władz oraz większości społeczeństwa. Pewne jest tylko jedno: czeka nas bardzo gorący (i to nie tylko pogodowo) czas.

Czytaj też:
Najpiękniejsze plaże świata. Kilka z nich znajdziesz w Europie
Czytaj też:
Długa lista zakazów na plażach w Europie. Sprawdź, nim pojedziesz na wakacje

Źródło: WPROST.pl