Polka o dwóch obliczach Kanady. „To jedno z najgorszych miejsc na start emigracji”

Polka o dwóch obliczach Kanady. „To jedno z najgorszych miejsc na start emigracji”

Dodano: 
Paulina Surzhko w Kanadzie
Paulina Surzhko w Kanadzie Źródło: Archiwum prywatne / Paulina Surzhko
Paulina Surzhko przeprowadzała się 16 razy, by w końcu trafić do miejsca, w którym czuje się najlepiej. Od prawie trzech lat mieszka Kanadzie, pełnej magicznych jezior i nietuzinkowych krajobrazów malowanych przez naturę. Ta zmiana dała jej wiele nowych doświadczeń, ale też pokazała różne oblicza tego kraju.

Spakowała swoje życie w walizki i zmieniła kontynent zupełnie inny niż Europa. Odnalazła się w Ameryce Północnej, ale nie postawiła na popularne Stany Zjednoczone, lecz wybrała Kanadę. Nie odstraszył jej mroźny klimat i to, że trafia do drugiego co do wielkości kraju na świecie – pod względem powierzchni, ustępującemu jedynie Rosji. Całkowita powierzchnia Kanady wynosi około 9,98 miliona km², co czyni ją największym państwem w Ameryce Północnej.

Dziś mieszkając właśnie tam, Paulina pokazuje Kanadę z bliska m.in. w mediach społecznościowych i filmach na YouTube. Stara się mówić nie tylko o różnicach kulturowych, ale też inspirować innych do zmiany swojego życia na lepsze. W rozmowie z „Wprost” dzieli się wrażeniami z pobytu w „Kraju Klonowego Liścia” i tłumaczy, jak dobrze robi nam odejście od przejmowania się tym, co o naszych wyborach podróżniczych sądzą inni.

Paulina Kopeć, „Wprost” Napisałaś w jednym z postów: „Życie za granicą to przecież coś więcej niż tylko zmiana adresu”. Czym dla ciebie był wyjazd do Kanady i rozpoczęcie tam życia? Z jakimi wyzwaniami się wiązał?

Paulina Surzhko: Dla mnie wyjazd do Kanady był nie tylko zmianą miejsca zamieszkania, ale przede wszystkim rozpoczęciem nowego etapu w życiu. Dostrzegłam w nim okazję do tego, żeby na nowo poukładać swoje sprawy, spróbować czegoś innego i sprawdzić siebie w nowych warunkach. Nie obyło się bez wyzwań. Przede wszystkim musiałam przyzwyczaić się do innej kultury, innego stylu życia i do takich codziennych spraw jak bardzo sroga zima, inny system urzędowy czy opieka zdrowotna. Mimo to, wszystko udało mi się ogarnąć i z perspektywy czasu widzę, że te doświadczenia wiele mnie nauczyły. Pozwoliły docenić nowe możliwości, które w Polsce byłyby niemożliwe.

Trudno było zorganizować wyjazd do Kanady na stałe? W jednym z wywiadów mówiłaś, że nie miałaś tam z góry zaplanowanej pracy ani nic takiego. Ile czasu zajęło zorganizowanie tych spraw po przylocie? Zadomowienie się?

To ciekawe pytanie, bo faktycznie nic nie czekało na mnie na miejscu. Nie miałam z góry zaplanowanej pracy ani gotowego planu na życie. Ale wcale się tego nie bałam. Dla mnie najtrudniejsze zawsze było czekanie, a nie działanie. Wszystko inne można osiągnąć po prostu krok po kroku. Sam wyjazd na stałe sprowadzał się więc do zorganizowania dokumentów i biletów lotniczych. Całą resztę układałam na bieżąco po przylocie. Czasami najlepszym planem w życiu jest brak planu zwłaszcza w momencie, kiedy przeprowadzamy się na drugi koniec świata i nigdy tam nie byliśmy.

Jeśli chodzi o zadomowienie się, to muszę być szczera, że przez pierwszy rok i dziewięć miesięcy w Kanadzie, nie udało mi się poczuć jak „u siebie”. Z jednej strony wiedziałam, że ten kraj jest dla mnie, a z drugiej miasto, w którym mieszkałam, bardzo mnie ograniczało.

No właśnie, Kanada to ogromny kraj. Pewnie wiele zależy od tego, w jakim mieście się znajdziemy. Na jakie padło na początku w twoim przypadku?

Chodziło o Winnipeg. Dziś uważam, że to jedno z najgorszych miejsc na start emigracji w Kanadzie, szczególnie dla ludzi, którzy chcą podróżować, zwiedzać i korzystać z życia. Zimy są tam naprawdę szalone, trwają od listopada do marca i temperatura potrafi spadać do -35 stopni. Samo miasto i okolice nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Słońce świeci pięknie, są setki jezior, ale w praktyce bardzo się od siebie nie różnią. Żeby poczuć prawdziwą kanadyjską naturę, trzeba jechać minimum 15 godzin samochodem w jedną stronę. Nie chcę generalizować, bo są tam wspaniali ludzie, związani z tym miejscem całe życie i mają w nim swoje rodziny, ale ja mam na myśli życie nowo przyjezdnych. Wielu moich obserwatorów w mediach społecznościowych pisało mi, że też sprowadzili się do Winnipeg, bo ktoś obiecał im tam łatwe życie, a potem zostali sami i kompletnie nie wiedzieli, co dalej począć. Byli zrozpaczeni i czuli się oszukani. Nie znam osób, które przyjechałyby tam niedawno i które byłyby zadowolone i nie planowały wyprowadzki. Niezaprzeczalnym, jeśli nie jedynym plusem tego miasta, jest to, że jest tam naprawdę dużo taniej w porównaniu do reszty Kanady.

Jest nawet taki żart, który usłyszałam od rodowitego Kanadyjczyka, który urodził się w Winnipeg: że najlepsze, co można zrobić w Winnipeg, to się z niego wyprowadzić. Niestety, coś w tym jest. To było trudne doświadczenie, ale dzięki niemu nauczyłam się, czego naprawdę potrzebuję od miejsca do mojego życia. To pozwoliło mi później odnaleźć swoje miejsce w Calgary, gdzie mieszkam aktualnie.

Polka w Kanadzie

Teraz, gdy mieszkasz w Calgary w prowincji Alberta, to co możesz powiedzieć o tym miejscu? Jak z pogodą czy warunkami do codziennego życia?

Dopiero tutaj poczułam się naprawdę u siebie. Calgary to zupełnie inna rzeczywistość niż Winnipeg. Miasto jest nowoczesne, czyste i bardzo zadbane, a przy tym wszędzie czuć bliskość natury. Góry są dosłownie godzinę drogi od miasta, więc jeśli ktoś lubi podróże, spacery czy sporty zimowe, to jest to prawdziwy raj. Oczywiście, pogoda potrafi być wymagająca. Zimy są długie i mroźne, ale dzięki słońcu, które świeci tu praktycznie przez cały rok, nie odczuwa się tego aż tak przygnębiająco jak w innych miejscach.

Mówi się nawet, że Calgary to jedno z najsłoneczniejszych miast Kanady. A kiedy pojawia się chinook, czyli taki ciepły wiatr znad gór, ten potrafi w kilka godzin podnieść temperaturę o kilkanaście stopni, co jest niesamowite. To miasto daje naprawdę dużo, są dobre perspektywy zawodowe, możliwości rozwoju i realizowania własnych pomysłów, a jednocześnie – w mojej ocenie – jest bezpiecznie i spokojnie. Dla mnie to miejsce, w którym można się rozwijać i korzystać z życia.

Jak pracuje ci się w Kanadzie? Lubisz tamtejsze podejście do tempa pracy, urlopów czy kontaktów/relacji zawodowych? Czytałam, że zajmowałaś się tam housekeepingiem. To nadal aktualne?

Na początku w Kanadzie faktycznie zajmowałam się sprzątaniem, bo to była najprostsza droga, żeby szybko zacząć pracować i zarabiać. Choć z zawodu jestem dietetyczką nie mogłam wykonywać tutaj mojego zawodu, bo jest on w Kanadzie regulowany prawnie – wymaga dodatkowych studiów oraz kosztownych procedur. Mimo to z czasem otworzyły się przede mną zupełnie inne możliwości. Dziś prowadzę własną działalność i zajmuję się marketingiem. To zupełnie inna droga, ale właśnie to w Kanadzie lubię najbardziej, że niezależnie od tego, gdzie zaczynasz, możesz krok po kroku dojść do miejsca, które naprawdę cię interesuje. Jeśli chodzi o samą kulturę pracy, to różnica jest ogromna w porównaniu z Polską. W Kanadzie ludzie są bardziej wyluzowani, nikt nie patrzy ci na ręce, jest dużo zaufania i szacunku do pracownika. Tutaj liczy się efekt, a nie to, że musisz „odsiedzieć” swoje godziny. Tempo pracy też jest spokojniejsze, nie ma tego ciśnienia, żeby zrobić wszystko na już. Z urlopami bywa różnie, standardowo jest ich mniej niż w Polsce, więc na początku to może być rozczarowujące.

Jeśli chodzi o codzienną atmosferę, relacje w pracy i takie zwykłe, ludzkie podejście, to naprawdę jest duży plus. Przełożony potrafi zapytać, jak się czujesz, a współpracownicy często traktują cię jak znajomego, a nie tylko kolegę z pracy.

Piszesz o sobie w mediach społecznościowych, że żyjesz na co dzień w trzech językach. Zakładam, że chodzi przede wszystkim o polski i angielski. Czy trzeci to francuski? Wiem, że te dwa języki obce są urzędowe w tym kraju. Jak się w tym odnajdujesz? Który język tobie w Kanadzie daje najwięcej możliwości? Można mieć jakieś problemy, znając gorzej francuski w Kanadzie?

Na co dzień faktycznie żyję w trzech językach, ale polskim, angielskim i rosyjskim. Francuski w Albercie praktycznie się nie przydaje, chyba że ktoś chce pracować w instytucjach rządowych. To częsty mit, że bez francuskiego w Kanadzie trudno sobie poradzić. W rzeczywistości jest on potrzebny głównie w Quebecu i w niektórych urzędowych sytuacjach. Języka rosyjskiego nauczyłam się, ponieważ część mojej rodziny i bliskie mi osoby posługują się nim na co dzień, dlatego naturalnie wszedł do mojego życia. Ja odnajduję się w tej mieszance językowej bardzo dobrze, przełączanie się między językami przychodzi mi już całkowicie naturalnie i nawet nie zwracam na to uwagi. A najwięcej możliwości daje oczywiście angielski, bo to język życia codziennego i pracy.

Czy kiedykolwiek czułaś się tam gorzej traktowana, dlatego, że nie jesteś rodowitą mieszkanką Kanady czy chociażby przez to, że masz inny akcent?

Szczerze mówiąc, nie miałam nigdy poczucia, że jestem gorzej traktowana z takich powodów. Ludzie tutaj są naprawdę wyluzowani i nastawieni na współpracę. Liczy się człowiek, a nie to, skąd pochodzi i jak mówi. Wręcz przeciwnie, często spotykam się ze słowami uznania od Kanadyjczyków, że mówię w trzech językach. Oni sami zazwyczaj znają tylko angielski, więc okazują mi dużo szacunku, co jest naprawdę szalenie miłe i dodaje pewności siebie.

A czy spotykają cię jakieś ograniczenia, dlatego, że nie jesteś z tego kraju?

Zupełnie nie. To, co do dziś mnie zaskakuje, to niewyobrażalny szacunek i to, jak sympatyczni są ludzie tutaj wobec siebie nawzajem. Nikogo nie interesuje, z jakiego jesteś kraju w negatywnym tego słowa znaczeniu. Czasami zdarza się, że ktoś po prostu pyta z zainteresowaniem „skąd jesteś” albo „a jak to jest u was w kraju”, i to zawsze jest w pozytywnym kontekście.

Ale jednak dietetykiem Polce być tam trudno... To mogło stanowić ograniczenie.

W moim przypadku go nie czułam, bo już wcześniej nie pracowałam jako dietetyczka i świadomie zdecydowałam się nie kontynuować pracy w tym kierunku. Zawsze traktowałam dietetykę jako pasję i dawałam z siebie 350 proc. dla osób, z którymi pracowałam, ale ta praca nie była odpowiednio doceniana i nie chciałam już się w niej wypalać. Jestem osobą, która w pełni angażuje się w proces. Zdrowie i efekty pacjenta są dla mnie zawsze ogromnie ważne, dlatego wymagałam też choć części takiego zaangażowania z drugiej strony. Niestety często go brakowało. Z szacunku do swojego czasu i energii podjęłam decyzję, by nie kontynuować pracy w tym zawodzie na szeroką skalę.

Jako dietetyczka pewnie zwracasz uwagę na jakość jedzenia. Czy w Kanadzie da się jeść tanio i zdrowo?

Tak, zwracam na to uwagę i zdecydowanie da się w Kanadzie jeść zarówno zdrowo, jak i w miarę rozsądnie cenowo. Wszystko zależy od tego, co kupujemy i gdzie. Lokalne produkty, sezonowe warzywa i owoce, a także ryby czy mięso pochodzące z pewnego źródła, są łatwo dostępne i wcale nie muszą kosztować majątku. Jeśli chcemy pilnować tego, co ląduje na naszym talerzu, trzeba włożyć w to trochę wysiłku – czasem poszukać czegoś więcej, nie brać pierwszej lepszej rzeczy, która ładnie wygląda, albo po prostu tej, na którą wpadniemy w sklepie. Ale to podejście niczym nie różni się od tego w Polsce – zdrowe odżywianie wymaga myślenia i planowania.

Kanadyjczycy bardzo często kupują jedzenie w większych opakowaniach, bo w Kanadzie wszystko jest ogromne, także produkty spożywcze. Czasem wychodzi to taniej, ale może prowadzić do marnowania, jeśli nie zaplanuje się posiłków. Generalnie da się tu naprawdę dobrze odżywiać, ale trzeba się trochę zorientować w produktach i sklepach i wtedy zdrowe jedzenie jest równie dostępne jak w Polsce.

W sieci można przeczytać na twój temat, że mieszkałaś w czterech różnych krajach i przeprowadzałaś się już 16 razy. Jakie to były miejsca? I co powodowało takie zmiany. Któreś z miejsc wspominasz najlepiej, a któreś najgorzej?

Rzeczywiście mieszkałam łącznie w czterech krajach: Polsce, Ukrainie, Turcji i Kanadzie i przeprowadzałam się łącznie 16 razy przez ostatnie 5 lat. Wszystko wynika z tego, że staram się w pełni korzystać z życia i zmieniać otoczenie, jeśli coś mi w nim nie odpowiada. Myślę, że prawdziwa zmiana w moim podejściu nastąpiła w czasie studiów, wtedy zrozumiałam, że moje życie należy tylko do mnie i nikt nie może mnie w nim ograniczać. Były też różne sytuacje, które do tego doprowadziły. Ale myślę, że lepiej późno niż wcale, bo od tamtej pory nie boję się podejmować ryzyka i przeżywać fajnych chwil, stąd te wszystkie przeprowadzki.

Co do samych miejsc, to większość decyzji była spontaniczna i żadnej z nich nie żałuję. Z każdej przeprowadzki wyniosłam coś wartościowego i nowego. Jeśli miałabym jednak powiedzieć, które miejsce wspominam najgorzej, to zdecydowanie byłoby to wspominane wcześniej Winnipeg. Natomiast najlepiej mi tutaj Calgary, czuję się świetnie, kocham Amerykę Północną, a widok z mojego balkonu na Góry Skaliste po prostu mnie zachwyca.

Na zamarzniętym jeziorze

A jeśli chodzi o Turcję czy Ukrainę?

To był bolesny etap mojego życia i nie chcę do tego wracać.

Jakie największe różnice zauważasz między Kanadą a Polską? Pewnie zaskakujące dla wielu osób mogą być np. plastikowe pieniądze, łazienki publiczne wszędzie całkowicie za darmo i to, że prywatna służba medyczna jest nielegalna. Jakie różnice najbardziej rzucają się w oczy? Zakładam, że są takie czysto techniczne/praktyczne i kulturowe/mentalnościowe.

Dla mnie Polska i Kanada, to dwa zupełnie różne światy. Wszystko, nawet najmniejsze rzeczy, są tutaj inne. Jedną z największych różnic, którą od razu zauważyłam w Kanadzie, jest podejście ludzi. Są mili, bezinteresownie pomagają, nie zazdroszczą sobie i naprawdę łatwo tu nawiązać pozytywne relacje. Faktycznie, publiczne toalety są darmowe i można je czasem znaleźć nawet przy wejściu do lasu, a co najważniejsze, są naprawdę czyste w porównaniu do tego, jak potrafią wyglądać polskie płatne. Kanada ma system metryczny, tak jak Polska i temperaturę na zewnątrz liczy się w stopniach Celsjusza, ale na przykład klimatyzację, wodę w basenie czy piekarnik już w Farenheitach. W pracy na budowie używa się stóp i inchy, więc trzeba się przestawić.

Wszystko jest tutaj kolosalnie większe, a standard życia nieporównywalnie wyższy w stosunku do tego, co można mieć w Polsce, nawet w Krakowie, gdzie mieszkałam. Na przykład wynajem mieszkań – w Polsce w większym mieście, takim jak Kraków, za 35 m² mieszkania w zwykłym standardzie płaciłam tyle, ile tutaj za 50–60 m² z siłownią, basenem, bilardem, strefą do gry w golfa i parkiem dla psów. Także zdecydowanie widać różnicę. Oczywiście nie wszędzie jest taniej, warto pamiętać, że ja mieszkam w Calgary, a nie w Toronto czy Vancouver.

Paulina w Kanadzie

Są też pewnie wady jak wszędzie. Za jedną z nich uznaje się często system zdrowotny, na temat którego wcześniej wypowiadałaś się już w mediach. Coś poza nim jeszcze zasługiwałoby na poprawę w Kanadzie?

Szczerze mówiąc, opieka zdrowotna jest dla mnie jedną z najtrudniejszych rzeczy w Kanadzie i to tak naprawdę jedyny temat, który mnie martwi. Najgorsze są zdecydowanie czasy oczekiwania do lekarza, które potrafią trwać od zaraz do... nieskończoności (trochę jak w polskim NFZ), ale tutaj nie istnieje prywatna alternatywa, bo prywatna opieka jest zakazana. Przykładowo, na rezonans można czekać nawet 1,5 roku, a czasem badania w ogóle się nie dostaje. Co więcej, nawet zwykłe badanie krwi czy USG może zostać odrzucone,jeśli lekarz uzna, że nie ma podstaw albo że od poprzedniego minęło za mało czasu. Spotkałam się nawet z historiami kobiet, którym w ramach badania USG wykonano badanie tylko jednej piersi, ponieważ zgłaszały niepokojące zmiany tylko w jednej. To brzmi jak żart, a jednak nim nie jest. Wynika to z braków kadrowych i z faktu, że system bardzo restrykcyjnie weryfikuje, kto „zasługuje" na dane badanie.

Poza tym nie mam żadnych innych większych problemów ani powodów do narzekań, bo gdybym je miała, pewnie nie rozmawiałybyśmy teraz o życiu w Kanadzie. Oczywiście nie twierdzę, że to idealne miejsce do życia, wiele zależy od naszego nastawienia. Ja po prostu staram się widzieć szklankę do połowy pełną.

Pewnie nie wszyscy Polacy tak pozytywnie patrzą na ten kraj.

Niektórzy Polacy mieszkający w Kanadzie często narzekają, że „Kanada już nie jest taka jak kiedyś”. Mówią, że na ulicach miast można spotkać osoby w kryzysie bezdomności lub z problemami narkotykowymi. Tak, takie sytuacje się zdarzają, ale sama mieszkałam do niedawna w centrum i wiem, że można tam czuć się dobrze, jeśli ma się świadomość otoczenia. Dla mnie przykre jest to, że wiele osób w takich komentarzach nie interesuje się prawdziwym życiem tych ludzi i skupia się tylko na własnych niedogodnościach.

Często słyszę też narzekania na wysokie podatki. Tak, nie należą one do najniższych, ale zauważam, że ludzie czasem skupiają się bardziej na narzekaniu niż na życiu. Niezależnie od tego, ile zarabiają, zawsze znajdzie się powód do niezadowolenia. W mojej ocenie, jeśli komuś coś nie odpowiada w danym kraju, zawsze może podjąć decyzję i zmienić swoje życie, zamiast tracić energię na marudzenie.

Które miejsca twoim zdaniem najbardziej warto zobaczyć w Kanadzie ? Masz takie, które na ten moment zrobiły na tobie największe wrażenie?

Zdecydowanie mam takie miejsca i tak naprawdę nie zdążylibyśmy opowiedzieć o wszystkich, bo Kanada jest ogromna. Wszystkie miejsca, które polecam zobaczyć, znajdują się głównie w Albercie, gdzie mieszkam oraz w sąsiadującej prowincji British Columbia. Cały czas odkrywam nowe zakątki. Jednym z niesamowitych doświadczeń są jeziora typu Lake Louise czy Emerald Lake. Ich kolor wody jest po prostu magiczny, pochodzi z wody z lodowca.

Miałam też okazję chodzić po zamarzniętym Abraham Lake, na którym widać unoszące się pod lodem bąbelki metanu. Wygląda to dosłownie jak namalowny obraz, ale stworzony przez naturę. Polecam również Lynn Canyon w British Columbia, do którego wejście jest całkowicie za darmo. Znajduje się w pięknym lesie deszczowym i widać tam uroczy wiszący most.

Warto też zobaczyć urokliwe miasteczko Banff czy miasto Vancouver. Myślę, że żeby naprawdę poznać Kanadę i zobaczyć wszystko, potrzebne są lata, a nie dni czy miesiące – to kraj, który daje niesamowite możliwości podróży i odkrywania.

Paulina Surzhko i jeziora

Ostatnio dodałaś ciekawy nowy post o tym, by nie przejmować się opinią innych, że czasem za dużo uwagi poświęcamy temu, co inni powiedzą. Czy kiedykolwiek na twojej drodze zmian podróżniczych/przeprowadzkowych musiałaś zmierzyć się z krytyką, albo brakiem zrozumienia swoich wyborów?

Oczywiście, spotkałam się z tym na różnych poziomach – od dalszej rodziny, przez znajomych, aż po obserwatorów na Instagramie. Staram się jednak w życiu kierować własnym rozsądkiem i nie brać do siebie opinii osób, których sama bym nie zapytała o zdanie lub z których zdaniem się nie liczę. To nie chodzi o ignorowanie innych, ale o to, że nie da się dogodzić wszystkim. Ja chcę podejmować decyzje w zgodzie ze sobą, z szacunkiem do innych.

Ludzie często oceniają nasze życie przez pryzmat tego, co byłoby najlepsze dla nich albo w oparciu o własne doświadczenia i przekonania. Staram się znaleźć równowagę między tym, czego pragnę, a świadomością otoczenia, i żyć zgodnie z tym, co czuję.

Myślisz, że można uwolnić się od ograniczania siebie w podejmowaniu wyborów związanych z wyjazdami na stałe? To często poważne decyzje, zdaniem, niektórych zaburzają całe dotychczasowe funkcjonowanie czy są niebezpieczne. Myślę, że niektórzy właśnie nie dokonują takich zmian w życiu, bo ulegają lękom, które wzbudzają w nich inni, obawie przed krytyką, odrzuceniem. Jak temu nie ulegać? Może na koniec miałabyś jakąś wskazówkę dla osób, które podobnie jak ty chciałyby się odważyć na dużą zmianę.

Myślę, że uwolnienie się od własnych ograniczeń zaczyna się od małych kroków i stopniowego sprawdzania, jak to jest wychodzić ze strefy komfortu. Nie trzeba od razu wyjeżdżać na drugi koniec świata. Wystarczy spróbować czegoś, co od dawna chcieliśmy zrobić, ale się baliśmy. Każde takie doświadczenie daje pewność siebie i pokazuje, że potrafimy kierować własnym życiem.

Zdarzało mi się, że dostawałam mnóstwo rad typu: „Nie rób tego, bo my w twoim wieku próbowaliśmy i nam nie wyszło, lepiej poczekać”. I tu właśnie chodzi o to, żeby słuchać siebie. Każdy z nas ma inne życie, i to, że coś nie wyszło komuś innemu, nie oznacza, że nam też nie wyjdzie.

Trzeba mieć dojrzałość, żeby odróżnić rady płynące z troski, które naprawdę mogą mieć znaczenie, od tych dawanych przez zalęknionych innych. Dla jednych coś, co było błędem, u innych może otworzyć zupełnie nowe możliwości i odmienić życie. Najważniejsze, żeby podejmować decyzje w zgodzie ze sobą, bo nikt nie przeżyje naszego życia za nas.

Czytaj też:
Ten kraj ma wiele zalet i tylko jedną wadę. Polka o życiu na Islandii
Czytaj też:
Woda jest tutaj droższa od paliwa. Polka o życiu w Bahrajnie

Źródło: WPROST.pl