Nowa Wilejka to do dziś jedna z najbardziej polskich dzielnic Wilna. To tu, na cmentarzu na Wierzbach, spoczywa dziadek babci mojego dziadka. Nagrobek z 1877 roku robi na mnie wrażenie nie mniejsze niż liczba polskich pamiątek i wszechobecny na ulicach, polski język. Jak to możliwe, że przez tyle lat nie wybrałam się do stolicy Litwy, która znajduje się zaledwie godzinę drogi samolotem z Warszawy? Nie popełnijcie mojego błędu.
Polskie to Wilno, czy nie?
Wchodzę do restauracji po chłodnik i cepeliny. Wokoło tylko Polacy, którzy nawet nie próbują porozumiewać się z litewską obsługą w żadnym obcym języku. Można odnieść wrażenie, że jesteśmy na Starym Rynku w Krakowie w gwarny letni dzień, ale przecież nawet tam częściej usłyszymy angielski, niemiecki czy francuski. „W weekendy w starej części Wilna, które już 88 lat należy do Litwy, czasami nie usłyszysz litewskiego słowa, gdyż miasto jest okupowane przed Polaków” – pisał w 2008 dziennik Vilnius Diena i od tego czasu niestety niewiele zmieniło się w zachowaniu turystów znad Wisły. Może dlatego nigdy wcześniej nie zdecydowałam się podróż do tego miasta. Grupowe pielgrzymki do Ostrej Bramy i wycieczki śladem Mickiewicza zachęcały mnie co najmniej nieszczególnie. Potrzebowałam osobistego powodu, by w końcu wybrać się do litewskiej stolicy. Ten czekał na mnie w moim własnym drzewie genealogicznym.
Polskie to Wilno, czy nie? Juljetta, polskojęzyczna przewodniczka, zabiera nas na schody Czesława Miłosza i pod pomnik Adama Mickiewicza. Pokazuje nam taki nowoczesny bajer, który mają tu od niedawna. Jak zeskanujesz kod QR na pomniku, to dzwoni do ciebie sam Mickiewicz i perfekcyjną angielszczyzną objaśnia, że tak najbardziej, to on się czuje mieszkańcem Wilna, czym ucina wszystkie spory na temat swojej przynależności narodowej. „Jestem z Wilna” słyszę od polskojęzycznych mieszkańców jeszcze kilkukrotnie podczas swojego pobytu. Agnieszka, którą poznajemy w jednym z barów, urodziła się w Litwie i studiowała w Warszawie. Język polski był w jej życiu od dziecka za sprawą mamy, polonistki. To ona jako pierwsza proponuje mi pomoc w moich rodzinnych poszukiwaniach, jednak ostatecznie nie znajduje śladów tajemniczego „cmentarza na Wierzbach”.
Wilno należało do Polski przez siedemnaście lat w okresie międzywojennym. Wcześniej, w latach 1385-1795 znajdowało się na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego, w granicach Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Po zawarciu Unii Lubelskiej w 1569 roku w Lublinie aż do ostatniego rozbioru było integralną częścią Rzeczpospolitej. Jeszcze przed II wojną światową Wilno po połowie zamieszkiwali Polacy i Żydzi. Jedynie dwa procent populacji stanowili wtedy Litwini. Dziś polska społeczność liczy sobie około 230 tysięcy osób spośród niemal trzech milionów obywateli bałtyckiego kraju. Uważanie obecnego Wilna za miasto polskie jest równie niewłaściwe, co nazywanie Wrocławia niemieckim.
Cmentarz na Wierzbach
Mój dziadek urodził się w Nowej Wilejce w 1944 roku. Zmarł 69 lat później w Żmigrodzie, gdzie przeniósł się z rodzicami, Janem i Felicją po wojnie. On pochodził z Szumska w obwodzie tarnopolskim, ona urodziła się w Kosinie Wielkiej koło Wilna. Jej mama, podobnie jak dziadkowie i pradziadkowie – wszyscy pochodzili z polskiej wsi Sadele na terenie dzisiejszej Nowej Wilejki. Najstarszy przodek, którego ślad udaje mi się znaleźć w internecie, urodził się w 1755 roku. Na cmentarzu na Wierzbach odnajduje nagrobek jego syna, zmarłego w 1879 roku. Napisy nieco wyblakły, ale zgadza się imię i nazwisko. Obok znajdują się jeszcze dwie bezimienne mogiły, jakich tu wiele. Wszystkie nagrobki są jednak umyte i zadbane, na niektórych znajdują się znicze i sztuczne kwiaty. Polacy pochowani są tu całymi rodzinami – w każdej alejce znajduje się nawet dwadzieścia pomników osób dzielących to samo nazwisko.
Na ślad rodzinnej historii natrafiłam kilka miesięcy temu, przeglądając archiwum międzynarodowego serwisu MyHeritage. Moi przodkowie pojawili się w kilku opublikowanych drzewach genealogicznych. Niektóre rekordy zawierały dokładne kopie aktów zgonu czy ślubu. Dzięki temu udało się ustalić, że w 1874 roku kościele św. Piotra i Pawła na Antokolu w Wilnie pobrali się moi praprapradziadkowie. Czy ta wiedza do czegoś mi się przyda? Pewnie nieszczególnie. Jednak gdy podzieliłam się swoimi odkryciami ze znajomymi, wielu przyznało, że samemu z różnym skutkiem próbuje odnaleźć swoje korzenie. Dla własnej satysfakcji, dla zrozumienia przeszłości, dla wzbogacenia rodzinnych opowieści.
Polacy na Rossie
O cmentarzu na Rossie słyszał niemal każdy Polak. Obowiązkowy punkt wycieczek w piątkowe popołudnie świeci pustkami. Wkrótce jednak zauważam dwie grupy polskich turystów. Część z uwagą słucha przewodnika, część szybko odłącza się od stada, by samodzielnie eksplorować cmentarne ścieżki. „Chyba już się zbieramy nie? Bo ten cmentarz to się nie kończy” – woła do towarzyszy jedna z kobiet. Nic dziwnego, upał doskwiera nawet najwytrwalszym. Jak twierdzą miejscowi, w maju jeszcze nigdy wcześniej nie było tu tak gorąco.
Jedna z czterech polskich nekropolii narodowych położona jest na zboczu niewielkiego, zielonego wzgórza. Gdybym miała stworzyć zestawienie najlepszych cmentarzy na spacer, ten na Rossie znalazłby się na pierwszym miejscu. Nawet jeśli to niegodne jego powagi, trudno nie zauważyć, że jest tu po prostu wyjątkowo pięknie. Tłumy ściągają tu jednak z innego powodu. To tu w mauzoleum znajduje się serce Marszałka Piłsudskiego. Kilka kroków dalej, grób Joachiwa Lelewela i Euzebiusza Słowackiego, ojca polskiego wieszcza. Na cmentarzu na Rossie pochowano wielu wybitnych Polaków, Litwinów, Białorusinów. Byli pisarzami, kompozytorami, naukowcami, wojskowymi, uczestnikami powstania listopadowego i styczniowego. Można znaleźć tu także nagrobki „zwykłych” mieszkańców miasta, jednak ze względu na utrzymywany przez lata elitarny charakter nekropolii, są one w mniejszości.
W przeszłości na terenie cmentarza na Rossie dochodziło do zrywania polskich flag i innych aktów wandalizmu. Nekropolia była regularnie i umyślnie niszczona od zakończenia II wojny światowej do uzyskania statusu zabytku w 1969 roku. Podczas mojej obecności, cmentarz wygląda na zadbany. Gdzieniegdzie blakną już czerwono-białe wstęgi, jednak nagrobki, nawet te najstarsze, są w dobrym stanie.
Wilno najlepiej zwiedzać powoli
Polacy są najliczniejszą grupą obcokrajowców odwiedzających Wilno. Pośród członków grup wycieczkowych, które spotykam, zdecydowanie dominują seniorzy. Wilno to niekoniecznie najlepszy wybór dla wakacyjnych imprezowiczów. I dobrze. Jednak nie każdy młody turysta zainteresuje się szukaniem przodków na podmiejskich cmentarzach, czy historią cudownego obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej. Litwa otwiera się na nowe i kolorowe. Będzie festiwal różowej zupy, będą restauracje z gwiazdkami Michelin, tematyczne kawiarnie i instagramowe spoty do selfie. I dobrze.
Wilno najlepiej zwiedzać powoli. Tak, żeby przy okazji wszystkich punktów obowiązkowych nie przeoczyć jego delikatnego uroku i nieco sennej atmosfery – tak innej od największych europejskich stolic. Choć w nowej części miasta strzeliste budynki zaczynają już przypominać centrum Warszawy, Wilno wciąż pozwala złapać oddech. Warto zajrzeć na jedno z dziesiątek barwnych podwórek, zachwycić się darmowym widokiem z wieży zamku Giedymina i obowiązkowo zjeść chłodnik, albo cztery. Niezależnie od tego, czy na wycieczkę po stolicy Litwy udacie się szlakiem polskości, historii i wielkich nazwisk, czy trasą kołdunów i cepelinów, wrócicie zadowoleni.
Czytaj też:
Tylko 1,5 h lotu z Warszawy, na miejscu słońce i brak tłumów. Odwiedziłam Chorwację przed sezonemCzytaj też:
Nekroturystyka nowym hitem podróżników? Te miejsca warto odwiedzić